Wywiad

Kuba Wójcik: Wszystko przez gitarę

Obrazek tytułowy

fot. Sisi Cecylia

Kuba Wójcik – przedstawiciel młodego pokolenia jazzu, który awangardowe myślenie o muzyce czerpie z natury. Można by go nazwać szamanem gitary, ale jego indywidualizm wyklucza jakiekolwiek szufladkowanie. Tworzy muzykę ponad podziałami, łącząc kosmos dźwięków z głosem samej Ziemi, co ujawnia się w projektach Minim feat. Sainkho Namtchylak, Mad Ship, Kuba Wójcik’s Threak czy Karya oraz przede wszystkim w działalności wydawnictwa i fundacji KOLD. Nie wie, jak się idzie na łatwiznę, jest miłośnikiem malarstwa abstrakcyjnego, a dźwięki w jego głowie mają odpowiedające sobie kolory. Swój wewnętrzny głos wydobywa za sprawą gitary – instrumentu bynajmniej nie oczywistego. Kiedy rozmawiamy o jej specyfice, Kuba spogląda na nią w geście porozumienia.

Marta Goluch: Różnorodna, kontrastowa, czerpiąca z wielu źródeł, ukazująca zmianę perspektywy postrzegania siebie we wszechświecie. Twojej muzyce daleko przy tym do utrwalania podziałów między słuchaczami. Złoty środek?

Kuba Wójcik: Między Ziemią a kosmosem złotym środkiem może być człowiek, który kształtuje przestrzeń wokół siebie na swój sposób. Bardzo cenię sobie to pojęcie, szczególnie w czasach, kiedy mamy problem ze skrajnościami. Podziały, które się przez to tworzą, nie pozwalają na znalezienie kompromisu, porozumienia. A bez tego trudno będzie nam funkcjonować na tej planecie. Dlatego też w swojej muzyce nigdy nie chciałem opierać się na jednym źródle, stylu czy schemacie. Staram się tworzyć spontanicznie, sugerując się intuicją artystyczną, która jest dla mnie szalenie istotna. I w ten sposób powstaje muzyka – zdecydowanie różnorodna, a przez to autentyczna i odnosząca się do teraźniejszości.

Może człowiek sam jest kompromisem, a muzyka pozwala mu pogodzić przeciwieństwa?

Uważam, że na gruncie artystycznym nie powinniśmy się zgadzać na kompromisy, dlatego też wydaję niezależnie w swoim wydawnictwie. Trudno byłoby mi realizować czyjąś wizję, bo proces twórczy powinien być od początku do końca mój i chcę, żeby taki pozostał. Kompromisy w zespole to natomiast odrębna kwestia, bo w tej przestrzeni możliwe jest, że ktoś z członków grupy ma do zaproponowania coś ciekawszego, urozmaicającego. Wówczas z tego kompromisu chętnie korzystam. Tak samo na stopie międzyludzkiej – kompromisy są jak najbardziej wskazane.

Płytę Earth odbiera się jako wielokulturową, z kolei już na Flash Years zabrałeś odbiorców „w osiemdziesiąt światów dookoła dnia”, jeśli użyć tytułu Julio Cortázara, do którego się odwołujesz. Te wydawnictwa, oba wydane w 2020 roku, choć przedstawiają dwa różne światy, w oczywisty sposób ze sobą korespondują, za sprawą chociażby tego ludzkiego czynnika. Co pomogło ci zorganizować tę metafizyczną podróż z jednego albumu do drugiego?

Te płyty zdecydowanie różnią się konceptualnie i w takim czysto muzycznym wymiarze. Natomiast ja sam nie staram się na siłę tworzyć i wymyślać, żeby było raz „kosmicznie”, a raz „ziemsko”. Raczej podążam tropem swojej intuicji, muzyka wychodzi naturalnie. W akcie swobodnej improwizacji pojawiają się pewne motywy same z siebie, a moją rolą jest ich późniejsze opracowanie. I danie sobie jak największej swobody. Być może dlatego moja muzyka jest tak różnorodna – od awangardy do popu. Mam nadzieję, że odnosi się również do metafizyki, tworzenie przecież ściśle łączy się ze sferą duchową. Ta duchowość jest dla człowieka naturalna, to wgląd w samego siebie, kontakt ze swoim wyższym, głębszym ja. W tym procesie nie potrzebujemy instytucji pośredniczących.

Niektórzy twierdzą, że tworzenie jest trochę jak wpadanie w czarną dziurę, jednak domyślam się, że u ciebie to bardziej kolorowa przestrzeń. Jak na twoje komponowanie oddziałuje synestezja?

Czarna dziura wydaje się taka tylko dla zewnętrznego obserwatora, jednak za horyzontem zdarzeń może kryć się portal do innego wszechświata. Synestezja jest dla mnie naturalną właściwością, która przejawia się w tym, że grając, nie myślę nazwami dźwięków, tylko każdy z nich w mojej głowie ma przypisany konkretny kolor. Przykładowo dźwięk a jest czerwony, f – żółty, a gis – śliwkowy. Zbytnio nie analizując, zacząłem z tego korzystać, szczególnie w improwizacji. Oczywiście dźwięki należy przede wszystkim słyszeć, ale żeby mieć większą kontrolę nad improwizacją, warto sobie pomagać teorią. I ja tę teorię przełożyłem na kolor.

George Wettling twierdził, że abstrakcyjne malarstwo i muzyka różnią się tylko od strony rzemiosła

Jeden z moich ulubionych malarzy Gerhard Richter powiedział, że malarstwo abstrakcyjne jest dużo bliżej prawdy o człowieku, ponieważ jest bezpośrednim przełożeniem doświadczanych w danym momencie uczuć na płótno.

Improwizując na gitarze, malujesz abstrakcje, ale też piszesz historie. Sądząc po sympatii do Cortázara, przepadasz za swobodną formą, która kreuje się w miarę wyrażanych treści. A jaki rodzaj narracji w muzyce cię interesuje? Ja na przykład słuchając Earth, odnoszę wrażenie, jakby przemawiała sama Ziemia.

Tworząc płytę Earth, rzeczywiście miałem taką intencję, żeby Sainkho wyśpiewała partię Ziemi, w ten jej charakterystyczny, niepowtarzalny, abstrakcyjny sposób. Uważam, że artysta jest pośrednikiem. Bycie w tym stanie pośredniczenia, pewnego flow, jest dla mnie i dla wielu twórców, których szanuję i którymi się inspiruję – istotą procesu artystycznego. W tym najczystszym akcie twórczym rzeczy dzieją się same. Ten stan, w którym zanika nasze ego, jest warunkiem autentyczności tworzenia. Muzyka ma zdolność prowadzenia nas, tylko trzeba jej na to pozwolić. Gdy komponuję utwór, to wielokrotnie nagrywam swoje improwizacje, po czym wsłuchuję się i próbuję znaleźć to, czego jeszcze brakuje. To tak, jakby ta struktura była już gdzieś zapisana, a ja staram się ją odtworzyć.

IMG_1918_Easy-Resize.com.jpg

Kosmos ma kilka znaczeń. Czasem wyraża zachwyt, ale często jest też reakcją na coś zbyt skomplikowanego, by dało się to pojąć zmysłami. Jako członek „statku szaleńców” (Mad Ship) i „grupy heretyków” (Minim) chcesz swoją muzyką odczarować tę przestrzeń i sprawić, by kosmos stał się bardziej dosięgalny?

Raczej chciałbym, żebyśmy my – ludzie – stali się bardziej kosmiczni! [śmiech] Żebyśmy wznieśli swoją świadomość trochę wyżej, ponadto, co się aktualnie dzieje – na świecie, na scenie politycznej. Nie opowiadając się po żadnej stronie, nie jestem w stanie zrozumieć, jak głęboko mogły zaistnieć podziały, jak ludzie mogli pozwolić na to, by ideologie zdominowały ich samodzielne myślenie. Ja się z tym nie zgadzam, według mnie bycie człowiekiem oznacza przetwarzanie każdej informacji przez własny system pojmowania świata. Myślę, że muzyka może powodować zmianę w ludziach, pewną transformację, i bardzo bym chciał, żeby moja muzyka się do tego przyczyniała.

Mówiłeś w rozmowie publikowanej przez JazzPRESS (11/2020) o chaosie informacyjnym, który sprawia, że dzisiaj trudno dotrzeć do tego, co jest prawdą. Muzyka też jest medium, może i jej potrzebna jest nowa ekologia? Jak się zapatrujesz na postęp technologiczny mający wpływ na muzykę?

Technologia jest wspaniała, jeśli tylko w odpowiedni sposób się ją wykorzystuje. Człowiek rozszczepiając atom, może stworzyć fantastyczne źródła energii, ale i bombę atomową. Wszystko zależy od nas, od intencji. Jeśli technologia ma wspomagać artystów w tym, żeby tworzyli muzykę, która będzie lepsza nie tylko pod względem technicznym, lecz także pod względem docierania do drugiego człowieka, jestem zwolennikiem używania technologicznych nowinek, bo to wszystko są narzędzia i to, jak je wykorzystamy, zależy od nas. Istnieje jednak ryzyko, że muzyka stanie się automatyczna. Sztuczna inteligencja już kopiuje Bacha i Beethovena i sami znawcy mają problem, żeby odróżnić je od oryginału. Trzeba mieć świadomość, że to może być wyrok dla muzyki, jeśli artysta zostanie zastąpiony nową technologią.

Nowe technologie w muzyce mają też drugie dno. Każdy kolejny album staje się jednym z miliona newsów, po chwili przedawnionych, ginie wśród kolejnych wydań i trudno go zauważyć. Mimo bogactwa rynku muzycznego czuję, że spłyca się jego wartość, obniża jakość, a sam artysta traci znaczenie.

To ogromne niebezpieczeństwo dla muzyki i w ogóle dla człowieka. Przed rewolucją przemysłową świat wypełniała cisza. I w momencie, gdy z tej ciszy wyłaniała się jakaś harmonia dźwięków, to musiało być niesamowite doświadczenie. Dziś atakuje nas masa dźwięków z każdej możliwej strony, jest dużo hałasu. Nie mam na to recepty, poza robieniem tego, co się robiło do tej pory – wkładanie w muzykę serca, dobrych intencji i rzemiosła.

Ostatnio coraz częściej stawiasz w swojej muzyce na element wokalny. Sainkho, Karya… Co oferuje ci głos, kiedy go słyszysz na tle pozostałych instrumentów? Przyciąga odbiorcę bardziej niż wszystko inne?

Różnica między głosem i instrumentem jest pozorna. W obu przypadkach mamy do czynienia z rodzajem instrumentu, który służy do wydobycia z człowieka jego wewnętrznego głosu. Dlatego w muzyce tak ważna jest intencja, nastawienie. Miles Davis mówił, że dźwięk to 20 procent, pozostałe 80 procent zależy od nastawienia grającego. Jeśli chodzi o sam głos, to on jest przecież naszym pierwotnym instrumentem i przez to ma ogromną siłę oddziaływania, sprawia, że przekaz jest silniejszy. Nawet jeśli nie ma formy typowo piosenkowej, jest oparty na elementach improwizowanych i może z tego punktu widzenia zdawać się instrumentem, jak na płycie z Sainkho, to dzięki temu, że jest to głos ludzki, ten instrument ma niepowtarzalnie intensywne brzmienie. Wnosi bliską człowiekowi i jego emocjom energię. Dla wielu osób wciąż muzyka bez wokalu jest niepełna, niezrozumiała.

Gitara jest ciekawym instrumentem w jazzie, choć pierwotnie służyła akompaniamentowi, nie traktowano jej solistycznie. Ty stąpasz twardo po ziemskim gruncie i jednocześnie wytwarzasz między strunami mikrokosmos. Gitara jest instrumentem ziemskim czy kosmicznym?

I takim, i takim! [śmiech]. Gitara jest ważna, ale nie tak jak intencja artystyczna. To narzędzie – cudowne narzędzie, które uwielbiam chociażby ze względu na fakt, że jest wykonane z drewna. W zależności od tego, jaki muzyczny charakter chcę uzyskać, to posłuży mi do zbliżania się do tej ziemskiej przestrzeni albo przeciwnie – będzie generowała dźwięki kosmiczne.

Niesie też ze sobą spory ładunek tajemniczości.

Być może dlatego, że można ją muzycznie wykorzystywać wszechstronnie. Służy jako akompaniament, gra też partie solowe czy tworzy intrygującą sonorystyczną przestrzeń. Z jednej strony jest taka naturalna, drewniana, a z drugiej – jako jedyny instrument w jazzie potrzebuje być zasilana prądem. To połączenie naturalności i elektryczności w gitarze stanowi paradoks, w którym zwiera się jej tajemniczość. Jeśli dodamy do tego efekty gitarowe, z których osobiście lubię korzystać, to uzyskujemy dziwne i zarazem tajemnicze pomieszanie wszystkiego ze wszystkim. Inny wymiar!

Ziemia i kosmos. I wszystko jasne. [śmiech]

To wszystko przez gitarę! [śmiech]

Jeszcze przed debiutem z Minim współtworzyłeś Poleshift Project, wykonujący muzykę zahaczającą o free jazz, ale też muzykę elektroniczną, punk czy folk. Jak tamta współpraca wpłynęła na twój rozwój?

Poznaliśmy się na warsztatach organizowanych w Sopocie przez nowojorską SIM Ralpha Alessiego. Wśród kadry byli Alessi, Ravi Coltrane, Tyshawn Sorey, Mark Helias, więc totalny top muzyków improwizujących. Chyba wszyscy byliśmy wówczas przed formalną edukacją akademicką lub dopiero zaczynaliśmy, dlatego też to był jeden z ważniejszych momentów, przynajmniej w moim życiu. Te warsztaty to była cenna lekcja, przede wszystkim muzyki improwizowanej, więc może stąd się wzięło we mnie zamiłowanie do awangardy, bo już na początku mojej jazzowej drogi to sobie wpoiłem. Poleshift Project to była kontynuacja tej myśli warsztatowej , która na pewno mocno mnie ukształtowała.

Myślisz, że gdzieś jest granica twojego rozwoju? Że dojdziesz lub już doszedłeś do momentu, w którym znów trzeba będzie obrać nowy kierunek?

Proces artystyczny jest odkrywaniem siebie, odkrywaniem tej tajemnicy. To może różnie się rozegrać. Mogę przecież mówić o tym, nad czym teraz pracuję, ale dokąd mnie to doprowadzi, nie sposób stwierdzić. W miarę rozwoju dostrzegamy nowe możliwości, pewne rzeczy uważamy już za zamknięte, dlatego szukamy nowych. Mogę powiedzieć, co jest do zakrętu, ale o tym, co za zakrętem, opowiem, gdy już tam dotrę. Wierzę, że ten rozwój trwa, dopóki jestem na tym świecie.

Rozwojowi sprzyjają na pewno działania skoncentrowane wokół fundacji KOLD.

Powołanie KOLD-u do życia wynika z naszych wspólnych oddziaływań na siebie i inspiracji. Cenię sobie tego rodzaju współpracę, w której każdy jest inny, różni się, wychodzi ze swoimi pomysłami, a jednocześnie ufa pozostałym. Bo wspólnie jesteśmy w stanie zdziałać dużo więcej niż działając w pojedynkę.

Grzegorz Tarwid, Kuba Więcek, ty – nad KOLD-em unosi się klimat kopenhaski. To ten model kształcenia, z którym się zetknęliście, sprawił, że potraficie tak naturalnie się docierać we wspólnych projektach?

To jest pytanie typu – co było najpierw? Czy osoby, które znalazły się w Kopenhadze, wybrały to miejsce dlatego, że już wcześniej myślały trochę inaczej i poszukiwały czegoś innego? Czy znalazły się tam i to Kopenhaga sprawiła, że ich model myślenia się zmienił? Bardziej wierzę w tę pierwszą wersję, bo docierały do nas informacje, z czym wiąże się nauka w RMC (Rhythmic Music Conservatory) i to naturalnie rezonowało z naszymi zapatrywaniami czy poszukiwaniami. Podejrzewam, że tam tylko utwierdziliśmy się w przekonaniu, że podążanie własną drogą jest najważniejsze. Wszyscy jednak zdecydowaliśmy się na powrót do kraju i postanowiliśmy wprowadzić nieco tego fermentu po naszemu, organizując się w KOLD.

Grupa KOLD organizuje Spontaniczne Kompozytorskie Spotkania, wydaje płyty, a nawet prowadzi swoją audycję w RadioJAZZ.FM. Chcielibyście jeszcze poszerzyć zakres swojej działalności?

Gdyby nie pandemia, działalibyśmy dużo więcej i intensywniej. Na pewno naszym wielkim marzeniem jest organizacja własnego festiwalu, który być może udałoby nam się połączyć z SKS-ami. Kolejną inicjatywą są warsztaty dla muzyków. Jesteśmy otwarci na współpracę, ponieważ nie chcielibyśmy się zamykać wyłącznie w środowisku muzycznym, raczej myślimy o stworzeniu platformy artystycznej w zakresie wielu dziedzin sztuki. Połączeni możemy szerzej dotrzeć do ludzi.

Dark Matter, Flash Years, Earth – Wielki Wybuch, entropia i życie. Z kosmosu dotarłeś na Ziemię. A jaki teraz jest cel twojej podróży?

Moim celem zawsze będzie realizowanie swojego wewnętrznego przekonania o tym, jak powinna brzmieć moja muzyka. W wymiarze praktycznym – planuję teraz wydać kolejną płytę z Minim, zawierającą materiał z koncertu w SPATiF-ie zarejestrowany pod koniec 2019 roku. Drugim projektem jest Karya, współtworzona przeze mnie z wokalistką i skrzypaczką Karoliną Beimcik. Nagrywamy właśnie naszą pierwszą płytę. Jest to zupełnie inny materiał w porównaniu do moich poprzednich albumów. Różni się kierunkiem muzycznym, ponieważ jest to avant-pop, a poza tym udzielam się w tym projekcie również jako wokalista.

Czyli znów eksplorowanie i właściwie podróż do wnętrza siebie.

Tak naprawdę wszystko jest podróżą wewnątrz siebie. Świat w pewnym sensie odzwierciedla nasz system nerwowy. Widzimy tyle, na ile pozwala nam nasz aparat poznawczy. Eksplorując to, co na zewnątrz, eksplorujemy też swoje wnętrze.

Dlaczego wymyślasz tak różne nazwy dla swoich składów, a nie stawiasz po prostu na Kuba Wójcik Quartet?

Może dlatego, że jeszcze jako dzieciak słuchałem różnych zespołów, jak Led Zeppelin czy Radiohead, i nigdy ci artyści nie byli przedstawiani z nazwiska. Sam proces wymyślania nazwy zespołu jest etapem aktu twórczego, zresztą już w nazwie wiele się zawiera, chociażby kolorystycznie, bo litery jak dźwięki mają swoje kolory. Nazywanie swoich zespołów jest więc dla mnie czymś ekscytującym i wzmagającym koloryt.

A może po prostu nie lubisz iść na łatwiznę?

Chyba nie za bardzo wiem, jak się to robi. [śmiech] Gdybym wiedział, to może by mnie do tego kusiło, ale niestety nie wiem, czym ta łatwizna jest.

Tworząc swoje kompozycje, nie narzucasz sobie konkretnych wizji, zdajesz się właśnie na to, dokąd doprowadzi cię muzyczna myśl. Ten rodzaj odkrywania z pewnością wytwarza atmosferę tajemniczości. Zastanawia mnie tylko, czy ona dla ciebie znika, gdy wybrzmi ostatni dźwięk?

Muzyka sama w sobie jest tajemnicą. Aby ta tajemniczość pozostała na takim codziennym pułapie, ważne jest mentalne nastawienie. Z jednej strony to zadawanie sobie trudu odkrywania, a z drugiej – improwizacja. A trzecia rzecz, właściwie najważniejsza, to po prostu natura. Bez odpowiedniej ilości czasu spędzanego wśród przyrody trudno byłoby mi tworzyć. Tajemnica znika w przestrzeni społecznej, kiedy wszystko wokół jest uporządkowane według konkretnych zasad. A natura i tak powie swoje w ten czy inny sposób, tajemniczość jest jej immanentną cechą.

A jak to jest w przypadku tak naturalnego instrumentu jak gitara – stanowisz z nim jedność i myślisz nim czy jednak jesteście odrębni?

Staram się zawsze dążyć do tej jedności. Gitara jest narzędziem do wydobycia z człowieka jego wewnętrznego głosu. Im bliżej jesteśmy zespoleni z instrumentem, tym łatwiej ten głos wydobyć.

Po erze bogów gitary przyszedł czas na jej szamanów?

Nie lubię tego typu szufladkowania i powielania stereotypów. Na każdego trzeba patrzeć indywidualnie. W ostatnich latach nastąpił ogromny progres techniczny wykonawców. Gitarzyści ze Stanów, jak Mike Moreno czy Charles Altura, są fenomenalni technicznie i lepsi niż większość gitarzystów do tej pory. Pytanie jest takie – czy idzie za tym głębia przekazu, czy może zapodziała się w tej pogoni za byciem perfekcyjnym technicznie? Moim wzorcem, którego nigdy nie starałem się bynajmniej naśladować, jest Bill Frisell, dla którego na pierwszym miejscu zawsze jest muzyka, ta esencja. Technika powinna jej służyć. Niemniej chyba każdy stara się coś wyczarować z tego instrumentu. Emocje, metafizyka i duchowość – to wskaźniki, którymi się kieruję. Celem jest nie wirtuozeria, a muzyka.

Z Kubą Wójcikiem rozmawiała Marta Goluch

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO