(ACT, 2024)
Emile Parisien to niezmiennie ważna postać we francuskim jazzie. Saksofonista altowy i sopranowy, który poświęcił sporo czasu, by z jednej strony zgłębiać historię gatunku, z drugiej – penetrować to, cowykracza daleko poza tę nieodzowną dla każdego świadomego muzyka bazę. Minęły dwie dekady od pierwszego jam session zagranego przez jego kwartet. Wspólnym mianownikiem był zawsze jazz i zbiorowa obsesja na punkcie storytellingu, ale to wyłącznie starter burzenia podziałów, przełamywaniaschematów, nadpisywania ogólnie przyjętych kodów, by mieszać, dodawać, próbować i nieustannie upewniać się, że to, co powstanie,zyska na smaku.
Być może słusznie najnowszy krążek kwartetu zatytułowano Let Them Cook, który z pewnościąpołechce kubki smakowe nie tylko fanów zespołu, ale amatorów jazzu w ogóle. Jednak by zrozumieć, w czym rzecz, wypadałoby cofnąć się do jednego z koncertów kończących trasę promującą album Double Screening (2019). To wtedy kwartet postanowił zrezygnować zakustycznego w pełni brzmienia na rzecz elektroniki. Ryzyko się opłaciło. Cyfrowe ingerencje nie tylko nie naruszyły muzycznego DNA zespołu, ale przyczyniły się do jego ewolucji, dając zaczyn do ostatniego wydawnictwa.
Płytę otwiera kawałek Pralin – ospały, szelestny, bazujący na rytualno-przeszkdzajkowym szmeraniu perkusji Louteliera i leniwym saksofonie Parisiena. Przedłużenie numeru (przynajmniej z początku) stanowi Nano Fromage, druga kompozycja o zdecydowanie bardziej intensywnych rytmach, ale nadal zanurzona w akustycznych akwarelach i całościowo melancholijnymnastroju podkreślonym klawiszami Touéry’ego. Coconut Race to gnający na złamanie karku improwizacyjny wyścig, nowoczesny i zajmujący, o wręcz epickim finale, po którym można zbierać szczęki z podłogi. Jednak cyfrowe zapędy Emile Parisien Quartet najwprawniej realizuje kawałek VE 1999. Zdecydowanie najciekawszy z płyty, łączący elementy klasycznych narracji z pulsującymi w tle ambientami; hipnotyczny, rozgorączkowany, poszukujący maksymalnej intensywności. Pistache Cowboy, czyli ten sam temat, ale poddany inwersji – zwalisty, zataczający się na połamanym zindustrializowanym beacie, z każdym kolejnym taktem ciążącym coraz mocniej ku nie najweselszemu nujazzowemu storytellingowi.
Wine Time part 1 można uznać za nieformalny ciąg dalszy Coconut Race, powrót do akustycznego, szybkiego improwizowania i rozedrganego instrumentarium, którego Wine Time part 2 jest swoistą antytezą, rozegraną na minorowych dźwiękach ciemną stroną tego samego księżyca. Kompozycje, choć diametralnie różne, łączy jedno – to kawał awangardy, któremu kompromisy są zwyczajnie obce. TikTik, czyli futuryzm i nostalgia podane subtelnie i w dobrych proporcjach – z mocno podbitym basem i niejednoznacznością oczekiwań co do ciągu dalszego. Szkoda tylko, że to, co dobre, szybko się kończy. Numer gubi pomysł na rozwinięcie w drugiej połowie, rozpadając się na naszych oczach w coś bez historii. Z kolei Mars to zawracające stylem i formą do abstrakcyjnego początku płyty narracyjne domknięcie całości.
Let Them Cook, jako totalnie zachowawczy eksperyment zastosowania elektronicznych narzędzi na bazie dotychczasowego akustycznego charakteru zespołu, broni się fantastycznie. Album nie tylko zyskuje z minuty na minutę, imponując zagęszczającą się narracją, rozpiętością emocji i podskórnym napięciem, ale pokazuje też, jak kapitalnie można połączyć instrumenty akustyczne z tymi o proweniencji cyfrowej. Emile Parisien Quartet daje nam frapujący i wciągający materiał, znajdujący zdrowy balans między rozmachem adelikatnością.
Bartosz Szarek