Płyty Recenzja

Jamila Woods – Water Made Us

Obrazek tytułowy

(Jagjaguwar, 2023)

Miałam wielkie oczekiwania względem nowego albumu Jamili Woods. Poprzednie dwa były całkiem OK, a niektóre utwory nawet bardziej niż OK, dlatego pomyślałam, że artystka z czasem jeszcze bardziej się rozwinie, dojrzeje i zaproponuje coś wyjątkowego, a może nawet dobiegnie do czołówki neo-soulowych gwiazd. Niestety, ostatnia płyta jest dla mnie jednym wielkim rozczarowaniem, chociaż dziewczęcy, czysty głos Jamili nadal zachwyca.

Po poprzednim albumie Legacy! Legacy!, pełnym gry słownej, gniewu, ironicznego humoru i przemyślanych komentarzy politycznych, Woods tym razem oddaliła się od rozważań na temat polityki, rasizmu i patriarchatu, a przyszła do nas z płytą o miłości. Woods płynie lekko i bez porywów serca (słuchacza). Nie słyszę tu burzliwych, płomiennych namiętności, z którymi kojarzy mi się miłość. Oczywiście miłość może być delikatna, łagodna i pokojowa, o czym przekonuje nas artystka, ale mnie jednak tu czegoś brakuje.

W Bugs – utworze otwierającym album – Jamila Woods znajduje się w procesie zakochiwania się. Efekt jest niezły, ale ja nie zakochałam się w nim po uszy. Podoba mi się zwłaszcza druga część, podczas której bębniarz Homer Steinweiss nadaje piosence bardziej jazzującego klimatu. Zresztą podczas całego albumu miałam wrażenie, że utwory nabierały wyrazu w drugich połowach. W następnym utworze – Tiny Garden – podobają mi się wyłącznie chórki, które na całym albumie są piękne i stanowią mocną stronę tego projektu. Na potwierdzenie można przesłuchać Send a Dove, gdzie rodzeństwo Jamili tworzy cudowne tło w duchu gospel.

Practice to funk idący w stronę popu, z elementami hip-hopu, które wdraża chicagowski raper Saba. Na albumie pojawia się drugi raper z Chicago – Chancethe Rapper, który w utworze Thermostat stosuje często nielubianą przez starszych słuchaczy i uwielbianą przez młodszych technikę autotune. Nie jest to jedyny kawałek na płycie, w którym artystka sięga po technikę korekty głosu. Kto jak kto, ale akurat Jamila Woods nie powinna korygować (chociaż w moim pojęciu autotune to deformacja, a nie korekta) swojego głosu.

W akustycznym Wolfsheep, a później w Still słychać przebłyski stylistyki indie, niestety bardzo dalekiej od R&B and neosoulu, których spodziewałam się po artystce. Muszę jednak oddać sprawiedliwość i stwierdzić, że Still ma te je ne sais quoi i pozwala słuchaczowi dotrwać do końca. I Miss All My Exes to uroczysta wyliczanka najdoskonalszych chwil spędzonych z byłymi partnerami. Wiersz zawiera więcej emocji niż większość utworów i wysłuchałam go z zainteresowaniem, ale nie jest to coś, czego chcemy słuchać więcej niż raz (bez obrazy miłośników poezji). Dwa ostatnie utwory Good News i Headfirst utwierdziły mnie tylko w przekonaniu, że płyta jest nudna.

Water Made Us promowany jest jako najbardziej osobisty album Jamili Woods. Słychać na nim, że artystka czuje się ze sobą dobrze. Słychać jej wrażliwość i autentyczność, ale brakuje tu werwy poprzedniego albumu. To płyta stworzona przede wszystkim dla niej samej. Brzmi tak, jakby Woods próbowała muzyką oczyścić (może stąd ta woda w tytule albumu) swoją przeszłość i zrównoważyć teraźniejszość i nie wątpię, że miało to dla niej wartość terapeutyczną, ale zastanawiam się, czy podczas tego procesu myślała o słuchaczu. To, że Woods potrafi zestawić swoją wnikliwość z melodyjnymi, mieszanymi gatunkowo utworami i niezapomnianym głosem, czyni ją talentem, który zasługuje na uwagę. Pytanie, jak długo będziemy w stanie naszą uwagę skupić.

Linda Jakubowska

Tagi w artykule:

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO