Wywiad

Eskaubei: staram się łapać stracony czas

Obrazek tytułowy

fot. Patryk Kaflowski

„To album, w którym mocno osadzony rytm przeplata się z nieskrępowanym graniem free, a ładne melodie przeradzają się w dziką improwizację. Rap przechodzi w spoken word, a to wszystko w towarzystwie niepodrabialnego brzmienia kontrabasu Vitolda Reka” – tak mówią o 4 a.m. członkowie zespołu Sophia Grand Club. Grupa powstała z inicjatywy konsekwentnie łączącego na polskiej scenie hip-hop z jazzem rapera Eskaubeia.

Piotr Wickowski: Sophia Grand Club to kontynuacja twojej dotychczasowej grupy tworzonej z Tomkiem Nowakiem, alternatywa dla niej czy jeszcze coś innego?

Eskaubei: To raczej alternatywa dla mnie samego, możliwość rozwinięcia formuły łączenia słowa mówionego z muzyką improwizowaną w trochę inny sposób. Staram się łapać stracony czas, kiedy przez kilkanaście lat muzycznej działalności nie miałem możliwości współpracy z tak znakomitymi muzykami. Wzorem kolegów z Eskaubei & Tomek Nowak Quartet postanowiłem realizować się w więcej niż jednym zespole. Jesteśmy z Tomkiem Nowakiem na różnych etapach muzycznego rozwoju, mamy różną skalę doświadczeń i różne tempa pracy. Sophia Grand Club nie jest konkurencją i nie oznacza zaprzestania działalności EiTNQ. Regularnie koncertujemy i pracujemy nad trzecim albumem.

Dlaczego nie zdecydowałeś się na sformowanie grupy w całości w zupełnie nowym składzie?

Wiedziałem, że przy powstawaniu nowego zespołu musi znaleźć się w nim ktoś piszący muzykę, a że cenię sobie bardzo grę i kompozycje Kuby Płużka, no i dobrze dogadujemy się towarzysko, postanowiłem stworzyć ten zespół z nim. Wiedziałem, że sporo komponuje i dysponuje czasem. Na płycie Sophii mógł wykazać się kompozycyjnie w większym stopniu niż na płytach z Tomkiem Nowakiem, co automatycznie uczyniło płytę 4 a.m. inną niż nasze oba albumy z EiTNQ. Nie obawiałem się, że powielimy poprzednie nagrania, bowiem z Tomkiem Nowakiem zmierzamy w kierunku bardziej elektrycznym i inspiracje Tomka, ale i całego zespołu, krążą wokół szeroko pojętej Black American Music. W przypadku Sophia Grand Club reszta zespołu, czyli Bartłomiej Prucnal i Max Olszewski to koledzy, z którymi nie spotykałem się w studio. Wiedziałem też, że Vitold Rek ceni sobie nasze nagrania, co zaowocowało zaproszeniem Tomka Nowaka i mnie do projektu Vitold Rek & the Spark, w którym opracowaliśmy program inspirowany Solaris Stanisława Lema. Chciałem zatem, żeby w nowym zespole Vitold miał okazję popracowania również z Kubą Płużkiem. Tak naprawdę wszyscy jesteśmy jedną ekipą!

Czy teksty, które wykonujesz z SGC, wykonałbyś z Tomek Nowak Quartet?

Oczywiście mógłbym wykonać je pewnie na płytach z Tomkiem, ale klimatem wpasowały się w muzykę, którą zaproponowali Kuba i Vitold. Zawsze mam w zanadrzu trochę tekstów, część piszę pod wpływem otrzymywanej muzyki. Kluczem jest odpowiedni dobór, podobnie jak przy planowaniu składu zespołu czy komponowaniu muzyki.

Kiedy po raz pierwszy zetknąłeś się z muzyką Vitolda Reka?

Przyznam szczerze, że stosunkowo niedawno. Oczywiście wiedziałem, kim jest Vitold i skąd pochodzi, ale dopiero przy okazji przygotowań do wywiadu, który miałem okazję przeprowadzić z Vitoldem kilka lat temu, zacząłem poznawać jego życiorys i muzykę. Skonstatowałem wtedy, że słyszałem jego grę wcześniej, chociażby na albumach Tomasza Stańki. Po pierwszym spotkaniu i koncercie chęć poznania jego muzyki jeszcze wzrosła. Od tej pory systematycznie ją zgłębiam i podziwiam. Vitold ma unikalny sound i technikę. To fenomenalny muzyk. Prawdziwy wirtuoz.

Jak właściwie doszło do nawiązania waszej współpracy?

Połączył nas Rzeszów. Zaczęło się od relacji towarzyskiej, wspólnych wypadów w miasto podczas pobytów Vitolda w Rzeszowie. Nie bez znaczenia był fakt, że Vitold bardzo ciepło wypowiadał się o naszych nagraniach z kwartetem Tomka Nowaka. To niejako ośmielało mnie do nawiązania relacji koleżeńskich ze starszym kolegą, i to z tak znakomitym dorobkiem. Vitold pierwszy zaproponował nam współpracę przy wspomnianym wcześniej projekcie Vitold Rek & the Spark. Po tych doświadczeniach postanowiłem podzielić się z nim moim pomysłem na nowy zespół, któremu on przyklasnął. Kiedy dał mi znać, że przyjeżdża do Polski, zmobilizowałem się do pracy. Pojechaliśmy w Bieszczady, do cudownej Zagrody Magija, gdzie zawsze dzieją się dobre rzeczy. Tam wytworzyła się między nami chemia i tam powstał materiał. 4 a.m. to pierwsza od 27 lat płyta z udziałem Vitolda Reka nagrana z polskimi muzykami i wydana w Polsce. Chciałbym, żeby Vitold był w Polsce coraz częstszym gościem.

IMG_0062_fot_Adam Lampart.jpg fot. Adam Lampart

Jesteście po pierwszej części trasy promującej 4 a.m. Koncerty jakoś zweryfikowały ten materiał?

Okazało się, że na żywo rozumiemy się równie dobrze, co nie było jakimś wielkim odkryciem, bo cały album był nagrywany na setkę i w Bieszczadach również sporo muzykowaliśmy. Reakcje publiczności były bardzo pozytywne. Koledzy nie przestają mnie zaskakiwać. Zagraliśmy w jeszcze bardziej otwarty sposób, wyzwoliliśmy dodatkową energię. Mam wrażenie, że każdy wzniósł się na wyżyny swoich umiejętności. Duża w tym rola Vitolda, który zawsze namawia nas na muzyczne „odjazdy”. Nie mogę doczekać się kolejnych wspólnych koncertów.

Jaką przyszłość widzisz przed Sophia Grand Club?

Odpowiedź na to pytanie jest związana z szerszym kontekstem. Czy jest na polskiej scenie jazzowej, i w ogóle muzycznej, miejsce na zespoły łączące w sposób permanentny rasowe jazzowe improwizacje świetnych muzyków z mówionymi w różny sposób tekstami? Czy tak jak jest miejsce na wokalistykę jazzową, jest miejsce również na jazzowy rap? Czy nie będziemy traktowani tylko jako ciekawostka, na którą po kolejnej płycie nie będzie zwracać się uwagi, czy też nagrania Kuby Płużka, Vitolda Reka czy Alana Wykpisza w połączeniu ze słowem będą traktowane tak samo poważnie, jak ich dokonania w innych zespołach? Na te pytania nie mam odpowiedzi. Wiem tylko, że nigdzie się nie wybieram i swoją przyszłość łączę ze sceną jazzową. Uważam, że jeszcze wiele można na niej zrobić. Po pierwszym „efekcie nowości” spotykam się często z obojętnością, z głuchą ciszą ze strony wielu miejsc koncertowych, festiwali etc. Nie skłania mnie to jednak do zaprzestania działalności, bo muzyka to część mnie i nie mogę bez niej funkcjonować. Najbardziej cieszy mnie akceptacja kolegów muzyków, swoiste braterstwo, z którym się spotykam. Czuję się częścią tej sceny i zarówno Sophia Grand Club, jak i Eskaubei & Tomek Nowak Quartet to zespoły, których działalność chciałbym rozwijać koncertowo i fonograficznie.

autor: Piotr Wickowski

Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 05/2018

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO