! Wywiad

Piotr Schmidt: Tło do namysłu

Obrazek tytułowy

fot. Asia Sobczak

Trębacz Piotr Schmidt po zeszłorocznym albumie Komeda Unknown 1967 powrócił z autorskim materiałem tegoroczną płytą Hearsay. Wspomaga go międzynarodowy sekstet, w skład którego wchodzą Kęstutis Vaiginis (saksofon tenorowy i sopranowy), David Dorůžka (gitara elektryczna), Paweł Tomaszewski (fortepian), Michał Barański (kontrabas) i Sebastian Kuchczyński (perkusja) oraz gościnnie Harish Raghavan (kontrabas) i Jonathan Barber (perkusja). Muzyka grana przez ten zespół zainspirowana zostałapowszechnym we współczesnym świecie zjawiskiem pogłosek (ang. hearsay). Ważnym wątkiem płyty jest także ekspozycja postaci Roya Hargrove’a, amerykańskiego trębacza i kompozytora, ważnego dla lidera w okresie zakładania przez niego zespołu Schmidt Electric. O nim, Big Bandzie nyskiego Wydziału Jazzu oraz o tym, w jaki sposób przenieść werbalne zniekształcenia rzeczywistości na muzykę, opowiada Piotr Schmidt w naszej rozmowie.

Piotr Schmidt - Hearsay - cover final (1).jpg


Mateusz Sroczyński: Skąd zainteresowanie akurat pogłoskami? Doświadczyłeś kiedyś jakichś plotek na swój temat?

Piotr Schmidt: Naturalnie, o każdym się plotkuje i wszędzie w świat lecą zasłyszane, prawdziwe lub fałszywe informacje o ludziach, zdarzeniach itd.To rzeczywistość, w której żyjemy. Jednak co to za rzeczywistość? Własna, subiektywna, swoja. Takich rzeczywistości mamy więc tyle, ilu ludzi na świecie. Każdy tworzy swój świat, bo też mało kto sprawdza docierające do nas informacje, ale nawet jeśli do czynienia mamy z przekazem prawdziwym, to też odbieramy go po swojemu, zgodnie z naszą naturą, kulturą, mentalnością, doświadczeniami i przekonaniamina dany temat. W świecie muzyki odbiór dźwięków też jest subiektywny i zestrojony z estetyką, w której wyrośliśmy. Czy to dobrze, czy źle? Moim zdaniem dobrze, że każdy jest inny. Świat przez to jest ciekawszy, bardziej zróżnicowany. To czasem implikuje jednak problemy z komunikacją, ze zrozumieniem. Chociaż pojawia się pytanie: „na ile faktycznie jesteśmy różni od siebie”? Myślę, że tu też każdy z nas odpowie inaczej, choć to głębszy problem i zagadnienie bardziej dla psychologów.

Już pierwszy utwór na płycie UnwantedTruth traktować ma o niechcianej prawdzie, a nawet, jak jest napisane w materiałach prasowych, o mechanizmie wyparcia. Podobnie można postrzegać This Is Not Real. Oparłeś je na osobistych doświadczeniach?

I tak, i nie. Obserwuję to też mocno u ludzi. Ludzie szybko zapominają o przykrych sprawach, o problemie głodu, biedy, nierówności społecznych, dominacji wielkich korporacji, problemach małych przedsiębiorstw, korupcji, wojnie, skrupulatnym i metodycznym zabieraniu nam wolności indywidualnej itd. Wolimy żyć swoim życiem, cieszyć się chwilą i walczyć o kolejne zlecenie, by tu i teraz żyło nam się lepiej. Może to i dobry sposób, bo dzięki temu jesteśmy szczęśliwsi. Ignorancja to błogosławieństwo. Milczenie jest złotem. A przecież i tak większość z nas nie ma wpływu na otaczający nas makroświat. Jedynie w skali mikro możemy coś zdziałać.

Wiele razy zastanawiałem się, jak takie abstrakcyjne koncepcje przenosi się formalnie na muzykę instrumentalną. Mógłbyś to rozjaśnić? Bo jak w zasadzie stworzyć za pomocą muzyki klimat werbalnych nieporozumień?

Moim zdaniem te koncepcje są bardzo rzeczywiste, natomiast muzyka jest abstrakcyjna w swej istocie. Jest to matematycznie ułożona grupa wibracji o określonych częstotliwościach, zgrupowana w określonych odcinkach czasowych, co w jakiś magiczny sposób wywołuje w nas emocje. Oczywiście trudno jest przełożyć to, co gramy, dosłownie na omawiane koncepcje. Istnieje muzyka ilustracyjna, która jest radosna lub smutna i może zilustrować lub zasugerować budzący się do życia świat wiosną, jak u Debussy’ego, lub zagrożenie czyhające za rogiem, jak w horrorach. Natomiast w przypadku płyty Hearsay muzyka jest jedynie pretekstem do rozważań, tłem do namysłu, daje czas lub z drugiej strony jest tak zajmująca, że nie pozwala, by się nad czymś zastanowić. Nad czym, to już jedynie moja sugestia.

Plotki, jak sam piszesz, prowadzą do zniekształceń rzeczywistości. Prawdę mówiąc, spodziewałem się tych zniekształceń także w kompozycjach na płycie, a tu, jak na złość, wszędzie harmonia, ład i porządek.

Bo to nie jest muzyka współczesna i Warszawska Jesień, gdzie będziemy idee niemuzyczne przenosić we w miarę dosłowny sposób na muzykę. Tu mamy coś, co ma ukoić nasze serca, stworzyć klimat do relaksu, odpoczynku po ciężkim dniu, w którym znowu nie wiemy, na czym stoimy i nie potrafimy wskazać fundamentów i przyczyn rzeczy. Zagubieni, zdezorientowani, pochłonięci próbą ogarnięcia tego, co się dzieje, wracamy do domu i chcemy po prostu odpocząć, zatracić się w czymś. I tutaj, niczym rycerz na białym koniu, wjeżdża album Hearsay, którego po prostu dobrze się słucha i przy którym człowiek może się zrelaksować, odlecieć.

Przejdźmy do drugiego ważnego aspektu tej płyty. Mianowicie postaci Roya Hargrove’a, twojego idola z czasów Schmidt Electric, któremu poświęcasz utwór Good Old Roy. Z dzisiejszej perspektywy – jak oceniasz jego wpływ na swoją twórczość?

Roy może nie był moim idolem, ale na pewno jedną z ważniejszych inspiracji. Zespół Schmidt Electric założyłem w 2011 roku i wydaliśmy w sumie trzy albumy. Zagraliśmy mnóstwo koncertów, także z takimi raperami jak Ten Typ Mes i Miuosh. Bardzo lubię tego typu muzykę, m.in. dzięki Hargrove’owi właśnie. Kiedyś dużo słuchałem jego nagrań i ponieważ mój aktualny zespół, w odsłonie albumu Hearsay, jest w pewnym sensie próbą połączenia tej dwutorowości rozwoju mojej muzyki: toru jazzu akustycznego oraz toru jazzu elektryczno-groove’owego, to postanowiłem mu w podzięce jeden z utworów poświęcić.

Nie jest tylko pogłoską fakt, że ukazał się niedawno album Singing & Swinging, na którym pojawiałeś się jako dyrygent Big Bandu Wydziału Jazzu Państwowej Akademii Nauk Stosowanych w Nysie. Nie słychać tego na Hearsay, więc muszę spytać, czy swing jest twoją drugą muzyczną miłością?

Wychowałem się w domu, gdzie tata puszczał bardzo dużo muzyki swingowej. To była jego ulubiona muzyka. Na niej się wychował. Ja dzięki niemu, przynajmniej częściowo, także. Klasę Big-Bandu na Wydziale Jazzu w Nysie prowadzę już kilka lat i w minionym roku akademickim nadarzyła się bardzo fajna okazja, by wraz z kapitalnym gronem studentów, absolwentów i wykładowców nagrać stylową, świetnie brzmiącą płytę z hitami ery swingu w oryginalnych, amerykańskich aranżacjach znanych z big-bandów Counta Basiego czy Quincy’ego Jonesa. Bardzo się cieszę, że udało się zrealizować to przedsięwzięcie, bo będzie to wyśmienita wizytówkawydziału na kolejne lata, a do tego album ten po prostu rewelacyjnie brzmi i świetnie się go słucha. Szczególnie może zostać doceniony przez ludzi, którzy cenią sobie rasowy, swingujący, dobry jazz, a niekoniecznie szukają nowych trendów w hafcie. Wydawcą jest Oficyna Wydawnicza PANS w Nysie. Płyty można posłuchać na Spotify i ogólnie w streamingu, ale też fizycznie krążek można nabyć na stronie partnera–wydawnictwa SJRecords.

W jakich jeszcze przedsięwzięciach będzie można usłyszeć cię w najbliższym czasie?

Na razie skupiam się na koncertach promujących album Hearsay, ale i poprzednie krążki, w tym Komeda Unknown 1967. Z ważniejszych koncertów 8 października wystąpimy w Starym Maneżu w Gdańsku, 11 w Vertigo we Wrocławiu, 15 w Filharmonii w Olsztynie, 1 grudnia w Jassmine w Warszawie, 7 grudnia w Blue Note w Poznaniu, a finał jesiennego koncertowania planujemyw zimie – 7 stycznia w NOSPR na dużej scenie z Leszkiem Możdżerem jako gościem specjalnym. Zapowiada się też kolejna płyta z Włodzimierzem Nahornym, ale o tym więcej będzie jesienią na moich social mediach.

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO