fot. Simona Rosenbauer
Publiczność poznała ją najpierw jako wibrafonistkę i harfistkę, z czasem jednak stała się multiinstrumentaliską – w pełnym tego słowa znaczeniu, bo bateria instrumentów, którymi się posługuje, stale się zwiększa. Są wśród nich takie, których nikt przed nią nie zastosował w jazzie i muzyce improwizowanej. A Izabella Effenberg nadal poszukuje nowych i eksperymentuje z nietypowym zestawianiem ich ze sobą, aby odnaleźć nowe brzmienia i kolory. Czego przykładem jest wydany w styczniu jej czwarty album Impressions in Colours.
Piotr Wickowski: Wyjaśnijmy sobie najpierw instrumentarium. Na poprzedniej twojej płycie Crystal Silence była przede wszystkim array mbira, tym razem jest tych instrumentów dużo więcej.
Izabella Effenberg: Od czasu, gdy odkryłam array mbirę, moje instrumentarium bardzo się rozwinęło. Na najnowszym albumie znów chciałam zaprezentować słuchaczom ten nieznany ciągle instrument – solo, jak np. w Snowflakes czy Nostalgia Nocturna, oraz solo z techniką overdubs, np. w Nostalgia - Impressionism. Ale jest też szklana harfa, crotales i wibrafon, dostosowane do różnego typu kompozycji i do grania w połączeniu z innymi muzykami. Było to dla mnie wyzwanie w studiu, ponieważ musiałam sobie wyobrazić, jaki efekt końcowy chcę uzyskać, ile zostawić przestrzeni dla kolejnych instrumentów dogrywanych później. Tak było w części improwizowanej Sunrise & Sunset, w której musieliśmy tak nagrać trzy pierwsze instrumenty, żeby została przestrzeń dla innych, aby uzyskać efekt możliwie wielu kolorów.
Każdy z tych instrumentów ma swoją historię i pochodzenie. Na każdy trafiłam w innych okolicznościach – np. mój steel drum jest z Trinidadu i przez 20 lat stał w piwnicy u pewnego hodowcy psów. Sun drum pokazała mi pierwszy raz Marilyn Mazur na warsztatach pod Kopenhagą, gdzie pojechałam na krótkie stypendium. Jestem też szczęśliwą posiadaczką i użytkowniczkąmarimby Yamahy, którą kupiłam dzięki różnym stypendiom i nagrodzie kultury naszego regionu w 2020 roku (Izabella Effenberg jest mieszkanką Norymbergi – przyp. red.).
Bugge Wesseltoft, z którym występuję i który też zbiera instrumenty, uważa, że takich połączeń instrumentalnych jak moje nie ma nikt inny na świecie! Cieszę się, że tak mówi [śmiech].
Co chciałaś uzyskać, stosując tak wiele różnych instrumentów?
Niektóre utwory powstały w wyniku eksperymentu, inne były przygotowanymi wcześniej kompozycjami, w których chciałam ukazać bogactwo różnych instrumentów oraz ich brzmienia w połączeniu z głosem iinnymi, bardziej typowymi instrumentami. A przede wszystkim chciałam, żeby wyraźna była harfa, która jest moim ulubionym instrumentem.
Ponieważ przygotowywałam tę muzykę głównie w czasie pandemii, miałam czas, aby nagrywać siebie w domu i wypróbowywać rożne brzmienia oraz przesyłać je do muzyków, z którymi później nagrywałam album. Tylko moich instrumentów – od małych dzwoneczków do pięciooktawowej marimby – zostało użytych 22. Na koncertach trudno pokazać kolorystykę, którą tworzą wykorzystywane jednocześnie – a jest to bardzo sferyczny, delikatny, impresjonistyczny rodzaj przestrzeni dźwiękowej.
Zawsze też chciałam nagrać Kołysankę Krzysztofa Komedy. Dzięki pracy w studiu mogłam poeksperymentować z nią – ponagrywać takie instrumenty jak waterphone, nienastrojona stara gitara i cytra, tam-tam, gongi, crotales, szkło, wibrafon, dzwonki, arraymbira i marimba. W ten sposób udało się stworzyć wyjątkowe tło do tematu śpiewanego przez Yumi oraz do mojej improwizacji na marimbie z akompaniamentem array mbiry.
Obecnie jednym z moich ulubionych instrumentów jest szklana harfa, która oferuje niesamowitą przestrzeń dźwiękową i daje duże możliwości improwizacji i eksperymentowania z różnym wydobywaniem dźwięku czy techniką gry. Na świecie jest bardzo niewielu muzyków, którzy wykorzystują ten instrument w improwizacji. Moj został zrobiony przez polskich muzyków grających na największej harfie na świecie – Glass Duo z Gdańska.
Domyślam się, że powstawanie albumu było bardzo żmudną pracą.
Tak, do tego praca w studiu w czasie pandemii była obostrzona wieloma bardzo stresującymi ograniczeniami. Pierwszy raz weszliśmy do studia w marcu 2021 roku na trzy dni, ale instrumenty stały tam wcześniej przez cały miesiąc. Co trzy dni oczekując, czy będziemy mogli nagrywać, musieliśmy robić oficjalne, a nie domowe, testy coronawirusowe. Do tego marzec i kwiecień były wtedy bardzo zimne, a studio nie może pracować przy temperaturze poniżej 5 stopni Celsjusza, więc rozpoczęło się ciągłe przesuwanie terminów, które potrwało aż do listopada tamtego roku. Na miks musiałam czekać potem znowu do czerwca następnego roku, ponieważ studio było zamknięte dla osób z zewnątrz.
Ważną rolę na twoim albumie odgrywa wokalistka Yumi Ito. Jak doszło do waszej współpracy?
Z moją polsko-japońską przyjaciółką, urodzoną w Szwajcarii Yumi Ito, poznałyśmy się na warsztatach organizowanych przez niemiecką saksofonistę mieszkającą w Szwajcarii Nicole Johänntgen. Często odwiedzałam Yumi w jej domu w Bazylei i tam nawiązała się nasza przyjaźń, wykraczająca poza ramy muzyczne. Zaprosiła mnie do zagrania na jej płycie Stardust Crystals, dzięki niej poznałam Szwajcarię, grając w jej projekcie orkiestrowym.
Yumi jest wyjątkowo inspirującą i otwartą na eksperymenty osobą, do tego śpiewającą w kilku językach. Jej teksty oraz bardzo różnorodne improwizacje są niezwykle ważnym elementem mojej płyty. Przygotowując tę muzykę, nie wyobrażałam sobie nikogo innego w tej roli.
Kim są twoi pozostali, mniej znani w Polsce współpracownicy? Czym kierowałaś się, dobierając taki skład?
Anton Mangold, który gra na harfie i fletach, jest jednym z najbardziej rozchwytywanych muzyków młodego pokolenia w Niemczech. Bardzo lubię z nim współpracować. W utworze Him gram z nim na array mbirze, co jest naprawdę wyjątkowym połączeniem - prawie jakby powstał nowy instrument. Jochen Pfister to pianista pracujący na uczelniach w Norymberdze i Wurzburgu. W utworze Primavera na klarnecie basowym jest mój mąż Norbert Emminger, który głównie specjalizuje się w graniu w big-bandach oraz wykłada na uczelni we Frankfurcie nad Menem. W trzech utworach na instrumentach perkusyjnych wystąpił Radosław Szarek - profesor klasycznej perkusji na uczelni w Norymberdze, który wspólnie ze mną organizuje w naszym regionie festiwal Vibraphonissimo.
Dla mnie jest bardzo ważne, aby muzycy wyczuwali intencje kompozytora i współimprowizatorów, by nie zabierali innym miejsca do zaprezentowania się, zaoferowania swoich pomysłów, oraz aby wspólne przebywanie sprawiało wszystkim przyjemność.
Jaki przekaz kryje się za Impressions in Colours? Chciałabyś coś przekazać swoją muzyką?
Ten album ma różne przesłania. Jest moim hołdem złożonym impresjonizmowi, czyli kierunkowi w muzyce i malarstwie. Poza tym tytuł najlepiej oddaje moje niezwykłe instrumenty, ich połączenia i współbrzmienia. Do tego dochodzą liryczne teksty Yumi wykonywane w trzech językach. Myślę, że nie jest to muzyka, którą można zakwalifikować do jednego nurtu, nie chciałabym jej nazywać jazzową czy zaliczać do world music. Może bardziej to muzyka ilustracyjna, a słuchacz powinien się rozluźnić, zrelaksować, poddać dźwiękom i wyobraźni. Jest teraz tyle stresu na świecie, więc chciałam zaoferować coś delikatnego i subtelnego, żeby słuchacz mógł przenieść się do świata fantazji i zapomnienia.
Ludzie, którzy przychodzą na moje koncerty, są zaskoczeni, widząc wykorzystywane przeze mnie instrumenty. Wcześniej nie mieli pojęcia, że takie w ogóle istnieją, są bardzo zainteresowani, podchodzą, żeby porozmawiać i zobaczyć je z bliska. W zeszłym roku grałam dwa koncerty z legendarną hammondzistką Rhodą Scott, m.in. na otwarcie Ystad Jazz Festival, ludzie zatrzymywali mnie potem nawet na ulicy, żeby powiedzieć, jak byli zachwyceni szklaną harfą. Opłacało się jechać 16 godzin różnymi pociągami w jedną stronę z wielką skrzynią z tym instrumentem [śmiech].
Zawsze marzyło mi się robienie czegoś, czego inni nie robią. Ale tego nie można było tylko wymyślić w domu, trzeba było eksperymentować, szukać, próbować, popełniać błędy, aby przejść do dalszego etapu.