Recenzja

Piotr Wojtasik – Tribute To Akwarium

Obrazek tytułowy

„Celem jest przynależność, nie dominacja. (…) W moim rozumieniu muzyka łączy ludzi i z tego wynika przynależność” – mówił w wywiadzie dla JazzPRESSu (lipiec/sierpień 2015) Piotr Wojtasik. Na swojej najnowszej płycie muzyk daje wyraz wspomnianej „przynależności”, składając hołd warszawskiemu klubowi Akwarium.

Artysta przywołuje okres działalności lokalu w jego pierwotnej postaci, a więc z lat 1977-2000. Jak podkreśla, był to czas, gdy „na jego scenie prezentowano muzykę najwyższej próby, był miejscem spotkań wybitnych polskich artystów” (tekst z okładki). Wspomnienie środowiska, które tworzyli prawdziwi giganci jazzu, wypadało powierzyć wybitnym artystom obecnych czasów, i dokładnie tak postąpił lider. Spośród trzynastu muzyków uczestniczących w nagraniach wystarczy wspomnieć Leszka Możdżera (instrumenty klawiszowe), Viktora Tótha (saksofon altowy), Dominika Wanię (fortepian) czy Erica Allena (perkusja), by pokazać, jak doborowe grono stanęło u boku czołowego polskiego trębacza.

Na album złożyło się sześć kompozycji napisanych przez Wojtasika, z których szczególną uwagę zwraca Stay in Time of Freedom. Tylko tej pozycji nie oznaczył kolejnym numerem serii Tribute, jest ona zarazem jedyną, którą wzbogacił o wokal. Słowa piosenki są również jego autorstwa i trzeba przyznać, że także w tej roli twórca wypadł znakomicie. Prosty, ale jednocześnie niezwykle sugestywny tekst – „spraw, aby duch mógł latać” – głównego przesłania oddaje znaczenie, jakie dla artysty miała scena nieistniejącego już klubu.

Obranie wspomnieniowej konwencji mogło skutkować popadnięciem w przesadną nostalgię. Owszem, kompozycja Tribute 2 oddaje poczucie żalu za minionymi czasami, jest przy tym najdłuższa na płycie, jednak jej wyrafinowana konstrukcja i kunszt wykonawczy zapewniają idealny klimat. To sprawia, że słucha się jej z równym zainteresowaniem, jak pozostałych utworów, które dla odmiany imponują energią. Przyznam, że czytając skład personalny, miałem obawy o zbytni natłok dźwięków, w efekcie jednak każdy instrumentalista miał wystarczająco wiele miejsca dla siebie. Kompozycje są świetnie pomyślane, a ich ułożenie na płycie zapewnia odpowiednią płynność.

Tomasz Stańko, zapytany w autobiografii Desperado, czy po zniknięciu Akwarium było inne, równie ważne miejsce na jazzowej mapie stolicy, odpowiedział: „Wydaje mi się, że od tego czasu nie było. Akwarium to był jedyny jazzowy klub z prawdziwego zdarzenia”. I po chwili dodał: „To było też miejsce spotkań. (...) Cały polski jazz tam grał”. Bardzo dobrze, że wielcy artyści dzielą się własnymi wspomnieniami z czasów, które młodszej generacji są w dużej mierze nieznane. Dzięki podobnym świadectwom, parafrazując Wojtasika, duch tych niezwykłych czasów wciąż może latać.

autor: Jakub Krukowski

Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 12/2017

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO