Adam Wendt i rhythm and blues. To dla niektórych fanów jazzu może być coś zupełnie nowego. Muzyk w swoim bardzo bogatym dorobku ma wiele znakomitych dokonań, które zupełnie z R&B się nie kojarzą. Jeżeli jednak zajrzymy dokładniej w biografię artystyczną Adama Wendta, okaże się, że jego związki ze stylistyką chociażby bluesową były bardzo bliskie. Wiele razy zasilał grupy bluesowe, a współpraca ze Sławkiem Wierzcholskim, Kasą Chorych czy też Mietek Blues Band świadczy o tym, że blues dla Wendta był niejednokrotnie ważną inspiracją. Według band lidera i perkusisty Józefa Eliasza, Adam Wendt jest obecnie jednym z najlepszych w Polsce saksofonistów potrafiącym grać w stylistyce rhythm and bluesa.
Jaka jest zatem najnowsza płyta tego znakomitego saksofonisty? Czy jest to podróż sentymentalna w czasie, powrót do korzeni jazzu, czy może tylko kolejny zrealizowany pomysł artystyczny, który należy dopisać do dyskografii artysty? Właśnie te trzy elementy – jazz, blues i R&B – zazębiają się ze sobą w zamieszczonych na płycie kompozycjach Wendta (a jest autorem wszystkich). Wprawdzie więcej jest tu muzyki w stylu Jamesa Browna niż jazzu, jednak konsekwentnie realizowany jest też pomysł, który trafnie wyraża tytuł – Rhythm & Jazz. Co zaprezentowane zostało dobitnie chociażby w O.K. Larry – utworze totalnie mieszającym swing z bossa novą i rhythm and bluesem, w którym daje się też słyszeć bluesowe korzenie.
Na Rhythm & Jazz słychać solowe popisy Wendta, nie zabrakło jednak miejsca również dla solówek muzyków zaproszonych do współpracy przez lidera: Wojciecha Niedzieli, Marcina Jahra i Zbigniewa Wrombla. Jednocześnie odnoszę wrażenie, że nie do końca wykorzystane zostały możliwości znakomitych gwiazd uczestniczących w nagraniu trzech utworów – grającego na trąbce Randy’ego Breckera i gitarzysty Deana Browna. Mimo to w utworze Thank You Brecker dał radę pokazać wielką klasę i udowodnić, że czuje bluesa.
Na krążku zaprezentowana została muzyka radosna, dynamiczna, dająca wiele możliwości interpretatorskich muzykom z zespołu, ale też taka, którą powinna polubić większa publiczność. Wiele utworów świetnie nadaje się do tańca. Trudno pozbyć się skojarzeń z latami sześćdziesiątymi ubiegłego stulecia i szalejącym na scenie Jamesem Brownem. Jednak blisko czterdzieści minut mało zróżnicowanego materiału (poza dwoma utworami – O.K. Larry i First Dog), utrzymanego w tym samym tempie, może być lekko nudnawe. Ciekawym urozmaiceniem mogłoby się stać zastosowanie większej ilości dęciaków, które nadałyby prezentowanym utworom „rasowy”, rhythm and bluesowy koloryt. W tym przypadku kilka współbrzmień saksofonu i trąbki to trochę za mało. Jeżeli jednak ktoś szuka powrotu do korzeni jazzu, a przy tym chce się pokołysać w rytmie rhythm and bluesa, to nie zabraknie mu tego na najnowszej płycie Adama Wendta.
Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 02/2019