Recenzja Top Note

Janusz Muniak, Joachim Mencel, Willem von Hombracht, Harry Tanschek – Contemplation

Obrazek tytułowy

Rcenzja opublikowana w JazzPRESS - luty 2016 Autor: Jarosław Czaja

Traciłem już nadzieję, ale oto jest! Po ponad dekadzie ukazała się nowa płyta Janusza Muniaka. Przynosi kilka niespodzianek. Po pierwsze: nie jest to tak naprawdę jego autorski projekt, ale – jak wynika już z samej okładki – raczej dzieło czterech, równorzędnych partnerów muzycznych.

Po drugie: płyta ujrzała światło dzienne w listopadzie 2015 roku, ale nagrana została w lipcu 2012 roku, co przypomina casus Placebo, które także ukazało się z podobnym poślizgiem, ale wtedy była przecież komuna.Dalej: trzy lata temu, pamiętam, anonsowane były wspólne nagrania Muniaka z Pawłem Kaczmarczykiem, a na Contemplation mamy oto innego pianistę – Joachima Mencla w dodatkowej roli producenta. Czwartą niespodzianką jest tutaj dosyć egzotyczna, bo niepolska sekcja: kontrabasista Willem von Hombracht pochodzi z St. Louis, zaś perkusista Harry Tanschek z Wiednia.

Nie zaskakuje natomiast repertuar. Najwidoczniej głos decydujący miał Mistrz, bo znać od razu jego wyjątkowy smak w doborze standardów i „oryginalsów”, które układają się pięknie w całość. Jednak nie tak prędko. Muszę na wstępie przyznać, że ta płyta nauczyła mnie pokory i zmusiła do zrewidowania poglądów w kilku kwestiach. Dosłownie rzecz ujmując: ja Contemplation „odchorowałem”. Nie wiem, kiedy ostatnio zdarzyło mi się słuchać jednego krążka na okrągło przez kilka dni...

Wszystkiemu winne są oczekiwania. Chcemy znów, jak na Placebo, Not So Fast, albo Annie posłuchać tego pięknego, lekko zamglonego brzmienia tenoru, rozpędzonych i pokrętnych fraz, bopowej elokwencji. Tymczasem na Contemplation Muniak zrazu nieco rozczarowuje. To jest niby ten sam artysta co zawsze, ale jednak inny. Przy pierwszym przesłuchaniu wydaje się, że jego tenor brzmi jakoś inaczej – co trudno sprecyzować, a on sam nie gra już tak lekko i potoczyście jak kiedyś. Miałem okazję słuchać Janusza Muniaka wiele razy na żywo, także niedługo po nagraniu tej płyty, i mam wrażenie, że grał o wiele swobodniej.

Mówię „zrazu rozczarowuje”, bo po którymś z kolei przesłuchaniu, kiedy zaczynamy czuć całość i wychwytywać niuanse, zmienia się nam optyka. Okazuje się, że Contemplation ma bardzo szczególną aurę dźwiękową. Nad nagraniem (w Studiu Koncertowym Radia Katowice), miksem i masteringiem czuwał osobiście nieodżałowany Wojciech Przybylski. Ponoć wykorzystywał w tym procesie stary, analogowy sprzęt, jeszcze z lat 60. I to by wiele wyjaśniało. Płyta ma walory audiofilskie o szerokim paśmie dynamicznym, ale paradoksalnie jej nieco suchy na pozór, ale bardzo naturalny dźwięk, może się wydawać cokolwiek... mało ciepły i „analogowy”, jak na standardy dzisiejszych cyfrowych „polepszaczy”. Trzeba po prostu chwilę do Contemplation się przyzwyczajać, inaczej mówiąc – tę płytę długo kontemplować. Gwarantuję, że warto. Instrument Muniaka jest najwyraźniej nagrany dużo wierniej (słychać doskonale odgłos mechanizmu poruszającego klapami) niż zwykle. Mistrz chyba zdawał sobie z tego sprawę, bo nie gra zbyt głośno. Nie musi. Przypomina w tym Joe Hendersona. Na dobrą sprawę, chyba dopiero teraz mamy okazję posłuchać w warunkach domowego komfortu prawdziwego i nieprzytłumionego dźwięku, jaki wydaje saksofon Janusza Muniaka. To już wartość sama w sobie!

Ale walor akustyczny to jedno, a walor artystyczny drugie. Na Contemplation szczęśliwie jedno idzie w parze z drugim, chociaż trudno to dostrzec od razu. Zachodzi tutaj dziwna i, przyznam, trudna do wyjaśnienia sprzeczność: Muniak technicznie zrobił krok do tyłu, artystycznie zaś, o dziwo – krok do przodu! Błyskotliwość brzmienia, niuanse techniczne, wszelkiego rodzaju rutyniarstwo – to wszystko schodzi na dalszy plan. Nam się często mylą te sprawy. Urzeczeni perfekcjonizmem i biegłością palców, utożsamiamy doskonałość techniczną ze sztuką. Uczył nas już przecież dawno temu Miles Davis, że tak być wcale nie musi, ba – często nie jest. Teraz przypomina o tej prawdzie Muniak. Pewna doza nonszalancji i nieskrępowanej niczym fantazji jest w jazzie niezbędna. To wszak muzyka „chwili” z całym dobrodziejstwem inwentarza. Po prawdzie Muniak zawsze grał swoje gdzieś na uboczu, traktowany przez luminarzy (proszę spojrzeć na ankietę Polski jazz – top wszech czasów w ostatnim Jazz Forum) jak nieszkodliwy wariat. Facet, który nie zabiega o względy publiczności, bardzo rzadko nagrywa płyty, nie próbuje nadążyć za modą i nie wychodzi praktycznie z własnego, ciasnego klubu, to niewątpliwie – dzisiaj, w czasach powszechnej autopromocji i obowiązującego narcyzmu, dziwak i outsider. No i to upodobanie do amerykańskich standardów! Przecież wiadomo, że u nas standardy to się gra na samym początku kariery, a potem to jedynie kojarzą się z „kotletem”.

Całe to „wariactwo” Mistrza wyłazi na Contemplation w całej krasie, jak nigdy chyba do tej pory. Owszem, powinni tej płyty posłuchać ludzie młodzi, poszukujący, zwłaszcza ci, co utożsamiają jazz z „piłowaniem drzewa”, albo dla odmiany z czymś przyjemnym i bezpłciowym, szumiącym delikatnie w tle: smooth, czy inną „Sjestą”. Ale Muniak z premedytacją nie gra dla nich. On gra dla zaawansowanych fanów, zwłaszcza takich, co przedkładają klasyczny jazz amerykański (od Hawkinsa, Webstera do Coltrane'a) nad europejskie wydziwiania z ciszą. Mam jednak wrażenie, że pan Janusz gra tutaj jednak przede wszystkim dla siebie.

Ale przestawmy się z opcji „słuchanie samego Muniaka” na opcję „słuchamy całego zespołu”. Aura Contemplation bardzo przypomina mi to, co w latach 80. XX w. tworzył Stan Getz ze swoim genialnym zespołem na takich płytach jak Anniversary! czy Serenity. Współpraca Getza z pianistą Kennym Barronem to temat sam w sobie i osobny rozdział w encyklopedii, ale słuchając teraz Janusza Muniaka z Joachimem Menclem, przeżywam déjà vu! Oczywiście mowy nie ma o jakichś dosłownościach, chodzi raczej o to, że Muniak i Mencel tworzą idealny „związek partnerski”, o podobnym co Getz z Barronem stopniu konsolidacji i wzajemnej inspiracji. To jest też ten sam, najwyższy stopień jazzowego wtajemniczenia. Partie solowe obu muzyków trwają prawie tyle samo czasu i mimo, że stanowią wobec siebie pewien kontrast – pianista gra dużo, lekko i błyskotliwie w stylu nieodżałowanego Cedara Waltona – pasują do siebie jak puzzle. Zresztą, w repertuarze Contemplation obaj panowie „M” odwołują się do amerykańskiego wzorca wprost, grając utwór Sunshower skomponowany przez Kenny’ego Barrona i umieszczony na słynnej, „zagubionej” sesji Getza z 1989 roku, wydanej na płycie dopiero w 2003 roku. Joachim Mencel pełni najwyraźniej, podobnie jak niegdyś Barron, rolę kierownika artystycznego grupy. Można powiedzieć, że Muniak zawsze potrafił dobierać sobie świetnych pianistów, ale tym razem nie mógł chyba trafić lepiej!

No i sekcja rytmiczna. Bardzo, jak to się pisze w takich sytuacjach – solidna. Basista Willem von Hombracht zrazu mi się nie spodobał, bo ma niby suche, oszczędne i „trzaskające” brzmienie, ale gdy uważniej posłuchałem, to się okazało, że to nie lada mistrz, co to potrafi dołożyć swoje „trzy grosze” w najbardziej odpowiednim momencie. Jego partie solowe to istne perełki, swego rodzaju puenty do solówek Muniaka i Mencla. Ten gość potrafi słuchać! Kontrabas zaś, jest tak nagrany jak zawsze powinien: naturalnie, bez sztucznego podbicia „dołu”. Perkusista Harry Tanschek to istna drum-maszyna. Nic dziwnego, studiował w Berklee z Kenwoodem Dennardem i współpracował z wieloma luminarzami (od Clarka Terry’ego po Phila Woodsa). Obecnie jest nauczycielem w wiedeńskim Konserwatorium, a z Joachimem Menclem zna się dobrze od lat, bo obaj współtworzą grupę El Greco.

Tanschek z von Hombrachtem tworzą sekcję niemal idealną, w typie legendarnego tandemu Garrison / Jones. Perkusista faluje na zestawie i blachach jak „gromowładny” Elvin, a Hombracht trzyma idealny puls. Obecność obu tych muzyków na Contemplation niewątpliwie podnosi znacznie wartość tej płyty. To kolejny przykład udanej kooperacji polsko-światowej.

À propos tytułowego utworu. Contemplation to, jak wiadomo, kompozycja McCoy Tynera z płyty The Real McCoy, nagranej przez pianistę (plus Joe Henderson, Ron Carter i Elvin Jones) dla Blue Note, w 1967 roku. Porównanie wersji oryginalnej z tą „muniakowo-menclową” najlepiej pokazuje, na czym, tak naprawdę, polega jazz w najlepszym wydaniu. Krakowski tenorzysta potraktował ten minorowy temat inaczej, bardziej jeszcze medytacyjnie. Zauważmy, że Joe Henderson w oryginale gra melodię, posługując się górnym rejestrem saksofonu, a Muniak dolnym, co przydaje muzyce niezwykłej melancholii i piękna. Ta kreacja zostaje w uszach na długo.

Z innych utworów wyróżniłbym temat Komedy Moja ballada nieco inaczej niż kiedyś – bardziej surowo i oszczędnie – zagrany szlagier własny Muniaka Annie oraz wykonany w szybszym tempie niż to się zwykle słyszy, standard Body and Soul. Ale w zasadzie płyta stanowi jednorodną całość, którą się dobrze słucha, chociaż nie jest to, wbrew pozorom i niektórym medialnym anonsom – typowy jazz „standardowy”. Na koniec słowo o okładce. Jest znakomita. Artystycznie rozmazana fotografia ulicy Grodzkiej w Krakowie pasuje do muzyki Muniaka i spółki idealnie!

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO