Recenzja

Sylvie Courvoisier – Mark Feldman Quartet – Birdies for Lulu

Obrazek tytułowy

Recenzja opublikowana w JazzPRESS - listopad 2014
Autor: Mery Zimny

Czasami, słuchając muzyki, przed naszymi oczami zaczyna powstawać obraz, który tak ściśle spaja się z dźwiękami, że nie sposób tych dwóch bytów rozdzielić. Tak jest w tym przypadku krążka. Birdies for Lulu. To kolejna wspólna płyta małżeństwa Sylvie Courvoisier i Marka Feldmana, z którymi zagrali kontrabasista Scott Colley i perkusista Billy Mintz.

To, co zrobili na tej płycie, to dzieło sztuki, rozedrgany dźwiękami obraz, który dociera do naszych uszu, a jednocześnie tak wyraźnie rysuje się przed oczami. Różne odcienie farb są tu grubo nakładane czasami szybkimi pociągnięciami pędzla, czasami precyzyjnie stawianymi punktami. Jaki obraz tworzą. Dla mnie jest to nadmorski pejzaż, który wypełnia bezkres wody o tysiącu różnych barw, wiatr, niebo, chmury i gwiazdy.

Muzyka, którą tworzą artyści, jest jak morze ukazane w różnych porach roku, choć lata tu ciężko uświadczyć. Dominują te zimniejsze okresy: późnej jesieni, zimy czy wczesnej wiosny. Mimo że jest to zimne morze, nie odpycha, raczej fascynuje, jest tajemnicze, nieprzewidywalne, ale też groźne i budzące respekt. Pierwszy utwór, składający się z trzech części, to wprowadzenie w ten świat. Mocne uderzenie morskiego wiatru prosto w twarz, wiatru, który przybiera na sile, a niespokojna woda coraz bardziej się burzy. Miarowy pochód fortepianu wraz z sekcją, na tle których wybrzmiewają niespokojne pociągnięcia smyczka, pochód pizzicato oraz zgrzyty, szelesty i świsty zwiastujące zbliżającą się nawałnicę – to wszystko tworzy obraz na gęsto pokrytym farbą płótnie. Nie wszystkie pociągnięcia pędzla są płynne, niektóre się urywają przez nagłe tąpnięcia i zapadającą złowrogą ciszę, po której rzęsiście spadają dźwięki perkusji.

Na ich tle rozlewa się wzburzona woda, którą tworzą dźwięki fortepianu wspomagane przez spokojniejsze, ale budujące niepokój skrzypce. I znów nagle wszystko ustaje, delikatną i ledwo słyszalną melodią wybrzmiewa cisza, jakby wiatr ostatkiem sił dął w wyrzuconą na brzeg szklaną bu- telkę. Nie dajmy się jednak zwieść, to jeszcze nie koniec. Zimna i coraz ciemniejsza morska toń staje się wprawdzie spokojniejsza, ale przytłacza mrokiem, każe mieć się na baczności. W końcu wszystko opada, pojedyncze dźwięki rozpływają się w ciszy i następuje niespodziewany koniec. Taki właśnie jest utwór Cards for Capitaine, który wypełnia na przemian chropowaty fortepian, zimne pizzicato skrzypiec, świsty i zgrzyty, szybki pochód sekcji, aż po wolną, liryczną medytację. Niespodziewana jest też dalsza część tej historii zapisana w kolejnych utworach. Rozwój akcji jest nieprzewidywalny i nieoczywisty, tak jak morze, które fascynuje, które można pokochać, ale nigdy nie można mu całkowicie zaufać bo... można stracić życie. Muzycy co rusz mobilizują nas do jeszcze większego skupienia i do pozostania czujnym. ystarczy chwila nieuwagi i niespodziewany cios może przyjść z każdej strony. Jeszcze nie raz będziemy oglądać wzburzoną wodę, złowrogo cichą, ale też spokojną, mieniącą się mroźnymi, skrzącymiskrami zimowego słońca, ale też hipnotyzującą barwą księżycowej nocy.

Co to za muzyka? Myślę, że wyśmie- nity kwartet czuje się zarówno częścią awangardowego jazzu, jak i muzyki klasycznej. Słychać tu jazzowe zacięcie, najeżone improwizacjami, przeplatane klasycznym brzmieniem z delikatnymi odcieniami folku. Kompozycje są przemyślane tak, by powstała z nich spójna całość, jednak każdy z muzyków ma pozostawioną przestrzeń na improwizacje. Kwartet tworzą świetni artyści, prowadzą muzyczną i malarską opowieść w kierunkach zaskakujących (ale zawsze mają w tym jakiś cel), a obraz, który powstaje, nie jest zlepkiem indywidualnych historii, ale wspólnym dziełem. Świetna współpraca i zgranie muzyków powodują, że słucha się tego z rosnącym zainteresowaniem, a nieprzewidywalne zwroty akcji sprawiają, że nie sposób oderwać się od krążka przed wybrzmieniem ostatnich dźwięków. Birdies for Lulu to ciekwa, świeża i chwilami zaskakująca płyta, której dużym atutem jest tak- że różnorodność, dynamizm i kompozycje pełne kontrastów. Niewątpliwie warto poświęcić jej chwilę swojego cennego czasu, wsłuchać się i sprawdzić, czy ta muzyka rzczywiście jest malarskim odzwierciedleniem morskiej toni czy może jednak zupełnie inną opowieścią.

Artykuł pochodzi z JazzPRESS - listopad 2014

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO