Byłem na jego koncercie w Sali Kongresowej. Widziałem wystawę jego malarstwa w warszawskiej Zachęcie. Filmy, w których zagrał pierwszoplanowe role, bez wahania zaliczam do kultowych. Ostatnio obejrzałem trzy sezony jego autorskiego (scenariusz, reżyseria, muzyka, rola główna) serialu. Wspominałem o nim w tej rubryce przynajmniej cztery razy: w kontekście muzycznych mistyfikacji (JazzPRESS 6/2021), związków muzyki i malarstwa (JazzPRESS 6/2017) oraz w odniesieniu do twórczości Toma Waitsa (JazzPRESS 9/2021) i Arto Lindsaya (JazzPRESS 12/2022) – czasnajwyższy, aby poświęcić jego twórczości nieco więcej miejsca. Jeśli ktoś jeszcze nie wie, o kim mowa… tym bardziej powinien przeczytać ten artykuł, bo Johna Luriego nie można nie znać! Właśnie nadarza się świetna okazja do przekrojowego spojrzenia na jego twórczość muzyczną – wmarcu tego roku ukazał się dwupłytowy, zawierający 56 utworów album Painting with John.
Album jest ścieżką dźwiękową do wspomnianego serialu, który można obejrzeć na jednej z platform streamingowych. Możemy na nim znaleźć utwory z różnych projektów artysty – od grupy Lounge Lizards przez John Lurie National Orchestra, Marvina Pontiaca po nagrania zrealizowane współcześnie na potrzeby serialu Painting with John. Są też utwory takie jak Wah Wah czy Pygmy with Dog Bark, które zostały skomponowane przez Luriego jeszcze z myślą o Lounge Lizards, ale nigdy nie ujrzały światła dziennego i możemy je poznać dopiero dzięki Painting with John. Krótka, ale ciekawie dobrana retrospektywa przypomina, jak różnorodne rzeczy tworzył Lurie w przeszłości, a nowy materiał ukazuje, w jak dobrej formie muzycznej jest artysta, którego tak rzadko mogliśmy słuchać w XXI wieku. Po tym, jak w 2000 roku choroba uniemożliwia mu praktykowaniemuzyki i aktorstwa, poświęcił się przede wszystkim malowaniu obrazów. W ciągu ostatnich 24 lat ukazały się tylko dwie płyty: The Invention of Animals (2014) z niepublikowanymi wcześniej utworami The John Lurie National Orchestra z lat 90. oraz premierowa Marvin Pontiac: The Asylum Tapes (2017).
Ze względu na stan zdrowia Lurie nie powrócił już do swojego podstawowego instrumentu – saksofonu altowego. Jego miejsce zajęły gitary i banjo. Muzyka zachowała jednak unikalny dla tego artysty charakter. W przedostatnim odcinku trzeciego sezonu Malowania z Johnem możemy zobaczyć pracę w studiu nad nowym materiałem, do którego Lurie zaprosił m.in. byłych członków Lounge Lizards – Stevena Bernsteina na trąbce, Curtisa Fowlkesa na puzonie, Douga Wieselmana na gitarze, Michaela Blake’a na saksofonie tenorowym i Calvina Westona na perkusji. Historia zatoczyła koło, bo wszystko zaczęło się właśnie od Lounge Lizards.
W 1978 roku bracia John i Evan Lurie założyli zespół Lounge Lizards, którego muzyka początkowo wpisywała się w nowojorską scenę no wave, a przez samych twórców określana była jako fake jazz. Przez grupę przewinęło się mnóstwo wspaniałych muzyków. Poza wymienionymi wcześniej m.in. Arto Lindsay, Marc Ribot, David Tronzo, John Medeski, Anton Fier, Billy Martin, Ben Perowsky – czyli kluczowe postacie nowojorskiego środowiska avant-jazzowego. Przez 20 lat istnienia grupy zmieniał się jej skład oraz proporcje w postmodernistycznej mieszance jazzu, punk rocka, funku i muzyki etnicznej, ale kompozycje i saksofon Luriego nie pozostawiały wątpliwości, że to wciąż Lounge Lizards.
Jeszcze w czasie funkcjonowania Lounge Lizards John Lurie powołał do życia grupę w kameralnym, trzyosobowym składzie – The John Lurie National Orchestra. Nieoczywisty był w tym triu dobór instrumentów. Lurie grał rzecz jasna na saksofonie altowym i sopranowym a towarzyszyli mu Grant Calvin Weston na perkusji oraz Billy Martin na kongach, timbalesach, kalimbie i innych małych instrumentach perkusyjnych. W przeciwieństwie do Lounge Lizards muzyka Orkiestry była w dużej mierze improwizowana, a kompozycje zostały przypisane wszystkim trzem muzykom.
Swoje kolejne muzyczne oblicze Lurie ukazał w 1999 roku, wydając album The Legendary Marvin Pontiac: Greatest Hits. Muzyk wymyślił postać nieżyjącego afrykańsko-żydowskiego bluesmana, stworzył jego biografię i rzekomo „odnalezioną po latach” muzykę. W późniejszych wywiadach Lurie mówił, że dzięki „schowaniu się” za fikcyjną postacią wreszcie odważył się na tej płycie wcielić w rolę wokalisty. Lurie nagrał album m.in. z Johnem Medeskim, Billym Martinem, Grantem Calvinem Westonem, Markiem Ribotem i Tonym Scherrem. Do udziału w mistyfikacji Lurie wciągnął także gwiazdy takie jak David Bowie, Iggy Pop czy Leonard Cohen, które przyznawały się do wielkiej inspiracji muzyką genialnego Pontiaca.
Oddzielnym rozdziałem twórczości Luriego jest muzyka filmowa, ale związki artysty z kinem nie ograniczają się do roli kompozytora i wykonawcy. Lurie zasłynął przede wszystkim jako aktor we wczesnych filmach Jima Jarmuscha (Nieustające wakacje, Inaczej niż w raju, Poza prawem), ale być może nie wszyscy wiedzą, że pojawiał się także w takich produkcjach jak Paryż, Teksas Wima Wendersa, Dzikość serca Davida Lyncha czy Ostatnie kuszenie Chrystusa Martina Scorsese.
W latach 1991 i 1992 Lurie napisał, wyreżyserował, a także zagrał w nim, miniserial Fishing with John, w którym zabierał na ryby nietuzinkowych przyjaciół – Toma Waitsa, Willema Dafoe, Matta Dillona, Jima Jarmuscha i Dennisa Hoppera. Można powiedzieć, że był to swego rodzaju prequel serii Painting with John. Z tą różnicą, że trzy dekady temu Lurie i jego goście nie ukrywali, że o wędkowaniu nie mają większego pojęcia, a teraz artysta mówi do nas z pozycji uznanego malarza, którego prace pokazywały galerie i muzea w USA, Europie i Japonii.
Do Polski obrazy Johna Luriego dotarły na długo przed serialem. W roku 2015 jego monograficzną wystawę pt. Próbuję myśleć. Proszę, bądź cicho zaprezentowała warszawska Zachęta – Narodowa Galeria Sztuki. Choć prezentowano na niej obrazy, nie sposób było uwolnić się od związków z muzyką. Jeden z kuratorów wystawy Stanisław Welbel podkreślał podobieństwo akwareli, podstawowej techniki wykorzystywanej przez Luriego, do tworzonej przez niego muzyki improwizowanej: „W akwareli to wszystko jakby swobodnie płynie, jak snująca się melodia. Woda rozmyta z farbą jest też bardzo delikatną formą. Nie trzeba walczyć, ona niesie, jak z prądem. To nie przypadek, że właśnie taką wybrał technikę: ty prowadzisz, a jednocześnie trochę ten pędzel i woda prowadzi ciebie”. Lurie skompilował też specjalną ścieżkę dźwiękową, której można było słuchać podczas oglądania wystawy.
Artysta, dzielący swoje życie pomiędzy nowojorski Manhattan a rajską wyspę na Karaibach, postanowił w czasie pandemii zafundować trochę rozrywki sobie i swoim internetowym fanom – zrealizować cykl social mediowych filmików wnoszących nieco humoru w ten ponury czas. Kiedy tę ideę podchwyciło HBO, zamiast cyklu nagrywanego smartfonem powstał pierwszy sezon serialu Painting with John. A potem jeszcze dwa.
Spontanicznie przychodzi mi do głowy przynajmniej pięć powodów, dla których warto obejrzeć Painting with John. Po pierwsze muzyka, ale teoretycznie możemy rozkoszować się nią, słuchając nowej płyty. Dalej – opowieści głównego bohatera – czasem wyglądające na szczere wyznania, czasem surrealistyczne, a co w tym najlepsze – często niepozwalające na ocenę, co jest prawdą, a co kreacją. Z każdej z nich wypływa jednak jakiś uniwersalny przekaz bądź „życiowa porada” dla widzów. Pojawiają się też wspomnienia z Polski. Kolejna rzecz to tytułowe malowanie – w każdym odcinku widzimy powstawanie obrazów, proces tworzenia akwareli, działanie pędzla, farby, wody, wspaniałe kolory. Nie widząc tego, trudno sobie wyobrazić, jak to może być fascynujące i estetycznie inspirujące. Nie można pominąć też często pojawiających się w serialu zapierających dech w piersiach ujęć przyrody karaibskiej wyspy – kwiatów, krzewów, drzew, które potem przenikają jako motywy do obrazów artysty. Wreszcie fabularne wstawki i animacje pełne abstrakcyjnego humoru, których nie będę zdradzał, aby nie odbierać przyjemności z ich oglądania.
Jest jeszcze jeden powód. Warto sprawdzić, czy serial jest w stanie wzbudzić w nas śmiech. Bo jak mówi Lurie w jednym z odcinków, właśnie na podstawie śmiechu artysta ocenia, czy ufać ludziom, czy też nie. Nie ufa nikomu dopóki nie usłyszy jego śmiechu i nie przekona się , że jest to rzeczywiście śmiech pełny i prawdziwy. I właśnie takiego śmiechu życzę widzom Painting with John.
Piotr Rytowski