Recenzja

Matthew Shipp – Root of Things

Obrazek tytułowy

Recenzja opublikowana w JazzPRESS - październik 2014
Autor:
Piotr Wickowski

Spośród różnych zespołów, którymi kierował ostatnio Matthew Shipp, trio pod jego nazwiskiem stało się formacją najważniejszą. Współdziałający z leaderem: Michael Bisio (kontrabas) i Whit Dickey (perkusja) zdają się być połączeni z nim telepatyczną więzią.

Każdy uważny świadek występów Matthew Shippa, zwłaszcza w małych składach, mógł nie raz zaobserwować, że ten pianista nie należy do najprzyjemniejszych i najczulszych współpracowników. Shipp, podążający konsekwentnie od lat swoją drogą, realizuje bez wahania własną wizję muzyczną, podnosząc poprzeczkę coraz wyżej i nie oglądając się zbytnio za podążającymi za nim pomocnikami. Niejednokrotnie byłem świadkiem, jak tracił na tym koncert, a mniej wyrozumiali słuchacze nie byli w stanie zaakceptować takiego przebiegu zdarzeń na scenie. Mam wrażenie, że ze wszystkich, którzy współdziałali z Shippem, poza tym triem, tylko Joe Morris, zwłaszcza grając z nim w duecie, jest w stanie wznieść się na taki poziom, będąc w równym stopniu doskonałym wsparciem dla egotycznego pianisty, jak i równoprawnym partnerem mającym wpływ na jego grę.

Choć początki współpracy Shippa z Dickeyem sięgają jeszcze pierwszej połowy lat 90., a w trio z Bisio grają razem od 2009 roku, dopiero przy tym albumie jako grupa sięgają apogeum. Wystarczy porównać Root of Things (Relative Pitch Records, 2014 r.) z wcześniejszymi albumami tria: koncertowym Art Of The Improviser (Thirsty Ear, 2011 r., jeden krążek w trio i jeden Shipp solo) oraz studyjnym Elastic Aspects (Thirsty Ear, 2012). Tak też odbieram tytuł najnowszej płyty tria – jako swoiste dotarcie do korzeni, sedna, nie tylko muzyki, jaką grają, ale również własnej współpracy, jako grupy ludzi dążących do wspólnego celu.

Stąd też może zielony odcień okładki – MST wydają się sugerować, że dosięgają harmonijnego uspokojenia, połączenia z korzeniami życia, do których droga, oczywiście w ich przypadku, wiodła poprzez muzykę.

Każdy z muzyków dostał, na tym albumie, więcej własnej przestrzeni solo: w Path – kontrabasista, w Pulse Code – perkusista, w Solid Circut – pianista; co nie przechyliło jednak ani na moment ciężaru dzieła w stronę któregokolwiek instrumentalisty. Po dłuższym fragmencie solowym, w każdym z tych utworów krótka „zbiórka” w trio błyskawicznie ustawia wszystko na główne tory i nie pozostawia wątpliwości, że cały czas słuchamy trzyosobowego wykonawcy. Jeśli więc wybierać coś najbardziej odzwierciedlającego całość i doskonałego, to warto wskazać przede wszystkim na utwory zagrane z intuicyjnym, trzyosobowym porozumieniem od początku do końca, w tym zwłaszcza na utwór tytułowy.

Nie zapominajmy też, że, zgodnie z nazwą grupy, Matthew Shipp jest tu kompozytorem i szefem. On ciągle gra jakby ten sam hipnotyczn utwór, wywodzący się, jak cała jego pianistyka, od Theloniousa Monka i dążący do nieskończoności. Twórczość Shippa, mocno osadzona w najlepszej tradycji jazzowej pianistyki, czy w tym przypadku również wpisująca się doskonale w nurt najwybitniejszych formacji typu: fortepian + kontrabas + perkusja, w dalszym ciągu ewoluując, zyskuje niedościgłą dla wielu innych pianistów lekkość, staje się właściwie w ramach jazzu ponadgatunkowa. Muzy- ka Root of Things funkcjonuje, znów zgodnie z tytułem, gdzieś na styku ledwie naszkicowanych niebanalnych tematów i żarliwego free.

Niedawno, w jednym z wywiadów, w związku z wydaniem kolejnej w tym roku płyty, Matthew Shipp przyznał się, że myśli o zrezygnowaniu z działalności wydawniczej. Wszyscy zainteresowani, aby być na bieżąco i wiedzieć, na jakim etapie jest twórczość pianisty, musieliby się pofatygować na koncert. Występów na scenie bowiem Shipp by nie odpuszczał, nie rezygnowałby też z ciągłej pracy i rozwoju, chciałby tylko wyrwać się z kołowrotu męczących obowiązków związanych z kolejnymi nagraniami i wymogami wydawniczymi. Z pewnością, nawet dla najbardziej pilnych wyznawców, śledzących każdy krok tego artysty, byłaby to wielka strata. Mimo ciągłej aktywności Shippa, na kolejny kontakt z jej jedyną, żywą wersją, trzeba by czekać zbyt długo, niewielu mogłoby pewnie sobie pozwolić na wędrowanie przez lądy i oceany w ślad za mistrzem. Nie wszystkim wystarczałyby nieoficjalne nagrania. Trzeba jednak uczciwie przyznać – po Root of Things Matthew Shipp nie musi już niczego wydawać.

Artykuł pochodzi z JazzPRESS - październik 2014, pobierz bezpłatny miesięcznik >>

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO