Recenzja opublikowana w JazzPRESS - wrzesień 2014
Autor: Andrzej Patlewicz
W pianistyce Monty Alexandra dostrzec można silne wpływy takich gigantów fortepianu jak Ahmad Jamal, Oscar Peterson, Art Tatum czy Wynton Kelly. W trakcie swojej długiej kariery grywał i przyjaźnił się z Frankiem Sinatrą, Benny Golsonem, Miltem Jacksonem, a także z Dizzy Gillespiem i nie da się przeoczyć czy nie docenić wagi tych znajomości.
W Carib Theater widział na własne oczy występy Louisa Armstronga i Nat King Cole’a – widok, który musiał na lata zjednoczyć w jego umyśle świat muzyki Karaibów i Nowego Jorku. Te oba światy połączył w umiejętny sposób pianista na swoich autorskich albumach także na najnowszej zatytułowanej Harlem – Kingston Express Vol. 2 – The River Rolls On, który jest jakby kontynuacją poprzedniej koncertowej Kingston-Harlem Express – Live.
Pianista wraz z kontrabasistą Hassanem Shakurem, keyboardzistą Earlem Appletonem, perkusjonistą Courtneyem Pantonem udał się w kolejną podróż Expressem, który kursuje właśnie na tej linii i z niebywałą punktualnością dojeżdża do celu. Do gościnnego wagonu zaprosił sporą gromadkę muzyków - trzech perkusistów, dwóch gitarzystów oraz dwójkę wokalistów. W przedziale zarezerwowanym dla posiadaczy klasy Lux zasiadło jeszcze kilku innych wytrawnych muzyków.
Połączenie jazzu i muzyki karaibskiej jest w tym przypadku jeszcze ciekawsze, że w zestawie znalazł się znany doskonale z płyty Kind of Blue Milesa Davisa „Freddie Freeloader”, który pobrzmiewa w tych klasycznych karaibskich rytmach z niewielką odrobiną muzyki reggae. W niemal wszystkich utworach te urocze i zarazem skromne popisy Monty Alexandra posiadają swój charakterystyczny rys łatwo rozpoznawalny od pierwszej chwili. Już wiele lat temu pianista nagrał płytę poświęcając ją Bobowi Marleyowi. I tym razem nie brakuje muzyki rodem z Jamajki (gdzie zresztą Monty Alexander się urodził). Zaskakująco przyjemnie i ciekawie wypadła wersja „No Woman No Cry” Marleya, który wieńczy cały album. Począwszy od swojego debiutu z płytą Alexander the Great (1965) pianista eksploruje związki między jazzem, a reggae i calypso, udowadniając ich wzajemne relacje i genealogię. Zdania na temat skutków takich eksperymentów są od lat podzielone, ale nie można mu odmówić talentu i niebywałej charyzmy. To niezwykły przykład muzyka, który umiejętnie i z zaskakującym niemalże wyczuciem operuje na styku muzycznych kultur.
Artykuł pochodzi z JazzPRESS - wrzesień 2014, pobierz bezpłatny miesięcznik >>