Recenzja

Pierrick Pedron – Kubic’s Cure

Obrazek tytułowy

Recenzja opublikowana w JazzPRESS - lipiec 2014
Autor:
Wojciech Sobczak-Wojeński

Pan Rafał Garszczyński, bardzo aktywny recenzent i, jak przypuszczam, posiadacz niezliczonej ilości jazzowych płyt, najdalej w zeszłym miesiącu był łaskaw wspomnieć na łamach JazzPRESS’u o wielce interesującym krążku spod znaku ACT Music. Była to płyta Pierricka Pedrona – francuskiego saksofonisty, który po uprzednim dokonaniu trawestacji kompozycji T. Monka (Kubic’s Monk z 2012 r.) postanowił wziąć na warsztat utwory legendarnej grupy The Cure.

Ponieważ mój szacowny kolega redakcyjny rzetelnie zrecenzował już to wydawnictwo, zaznaczając także, iż obce mu są dokonania brytyjskiego zespołu, postanowiłem wzbogacić jego wywód o moją perspektywę, gdyż od dawna kapela ta posiada swoje stałe miejsce w moim muzycznym sercu.

Rozpoczynające płytę „The Forest” to utwór niezwykle ważny w twórczości The Cure. Opowiada historię mężczyzny biegnącego przez ciemny las w kierunku dobiegającego go tajemniczego głosu. Kompozycja stanowi apoteozę nie tylko nowego, niepodrabialnego brzmienia zespołu, ale również stylu zwanego „zimną falą”, który otworzył drogę do rocka gotyckiego. Pod palcami Pedrona utwór ten pozostaje niepokojący i zimny – saksofon, wygrywający wiernie ascetyczną melodię, na tle rockowo brzmiącej perkusji przechodzi nagle w niemal drum’n’bassowy wir. Pozostające na pierwszym planie łamane rytmy perkusji (Franck Aulhorn) i ciężko brzmiący bas (Thomas Bramerie) znakomicie zagęszczają atmosferę, czyniąc utwór „obłędnym” – na swój jazzowy sposób. Zdecydowanie udana interpretacja, która nawet najbardziej zatwardziałym fanom zespołu Roberta Smitha nie powinna jeżyć włosów na głowie.

Z tej samej, kultowej płyty co pierwsza omawiana tu kompozycja (mowa o albumie The Cure – Seventeen seconds z 1980 r.), pochodzi drugi utwór – „In your house”. Podmiot liryczny tej, jakże zgrzebnej, nowofalowej piosenki opowiada o wolno płynącym czasie, milcząco spędzanym w samotnych pokojach pewnego domu. Co na to Pedron? W oryginalnym utworze czas stoi niemal w miejscu, w jego jazzowej interpretacji czujemy się uwięzieni wewnątrz pędzącego zegara. Wszystko strzyka, łamie się, tyka. Jest to zasługą nietypowego rytmu, który nadaje całemu utworowi szybszego niż w oryginale tempa. Gubi się więc oryginalna melancholia, ospałość i oniryczna łagodność. Harmonia zaś wypada w tym improwizowanym wydaniu nieco siermiężnie. Na domiar złego do głosu (dosłownie) dochodzi niejaki Thomas De Pourquery, którego wątpliwego powabu wokalizy bynajmniej nie ra- tują już i tak ryzykownej sytuacji. Dramaturgia, zbudowana przez otwierający „The Forest”, zostaje więc na niekorzyść zachwiana.

Następny utwór, „Caterpillar”, to kompozycja, która w swej wymowie diametralnie różni od wyżej opisanych osiągnięć z spod znaku cold wave. Odmienność ta jawi się w jej przyjaznej, pogodnej melodyce. Po- czątek oryginalnej wersji stanowią dziwne odgłosy, wydobywane przy pomocy pianina i perkusjonaliów. Muzycy z ACT Music zaczynają równie tajemniczo – rytm jest ciężki, a po dłuższej chwili dobiegają nas pierwsze dźwięki tematu. Ów jed- nak nie może spokojnie wybrzmieć, gdyż co rusz jest przerywany funku- jącym, ciężkim groovem – brzmieniami, których nasłuchać się można było na płytach kwartetu Erika Truffaza z końca lat 90. Znikoma ekspresja saksofonisty w lwiej części tego utworu przypomina mi również oszczędność środków, cechującą wspomnianego trębacza. Jedynie w końcowej części otrzymujemy szybsze, nieco bardziej agresywne solo. Gdyby cały utwór był utrzymany w takiej stylistyce, nie mógłbym mieć większych pretensji, mimo że muzyka tego typu nie robi dzisiaj większego wrażenia. Niestety, to, co mi w nim najbardziej przeszkadza, to na siłę implementowany i nieznośnie pocięty temat kompozycji „Caterpillar”.

Bardzo ciekawie zaczyna się natomiast impresja na temat znanego przeboju „In Between Days”. Tajemniczy walking basu, brzęczące czynele i leniwa gra saksofonu tworzą muzykę dla wyimaginowanej, przechodzącej nieopodal karawany. Z lekkim trudem można doszukać się melodii oryginału, jednak z dużą satysfakcją odkrywa się elementy pamiętnego, gitarowego intro tej piosenki. Ubolewam natomiast nad faktem, iż po minucie ponownie rozpoczyna na siłę „połamane” granie. Tutaj akurat temat oryginału jest wiernie grany, ale przy całej swojej wesołości wypada w tej aranżacji wyjątkowo infantylnie. Quasi-rockowe, krótkie wstawki niepotrzebnie niszczą ten jakże wdzięczny w swej naturze temacik. W pewnym momencie ów rockowy rytm staje się wehikułem do bardzo solidnego solo lidera, choć szkoda, że tak krótkiego. Po około minucie w rytmie walca znów dociera do nas echo dawnego hitu The Cure. Dla mnie to zdecydowanie męczące 5 minut.

Z bardziej komercyjnego okresu The Cure znów lądujemy w 1980 r., w klimaty z płyty Seventeen Seconds. Tym razem Pierrick Pedron wziął się za dwuminutową, prostą i surową impresję o nazwie „Reflection” i nadał jej formę dwukrotnie dłuższą. Wstęp kontrabasu poprzedza powolny, motoryczny podkład i narastające na intensywności arab- skie frazy wydobywane z altowego saksofonu lidera oraz innych instrumentów dętych w wykonaniu Ghamri Boubakera. W tym przy- padku udało się zachować mroczny charakter utworu, zgrabnie nadać mu intensywności i zaintrygować współbrzmieniami. Jest to dobre wprowadzenie do kultowej i stanowiącej pierwszy singiel zespołu The Cure kompozycji „Killing an Arab”, której warstwa liryczna jest nawiązaniem do powieści Alberta Camusa zatytułowanej Obcy. Na tej piosence, jakże genialnej w swej prostocie i spójności między muzyką a tekstem, przez wiele lat cią- żyło niesłuszne oskarżenie, jakoby nawoływała do nienawiści wobec Arabów. Dzisiaj to „złote dziecko nowej fali” trafia do dystyngowanych słuchaczy jazzu, co cieszy i intryguje. Powaga tej piosenki, jak mniemam, zdeterminowała dość wierne pod względem melodii i harmonii (choć niepozbawione zmian rytmicznych) wykonanie jej przez francuskich jazzmanów. Wspar- ciem dla saksofonisty jest tutaj gość – Médéric Collignon – dla którego zespół przewidział miejsce na cie- kawe, zwięzłe solo. Trąbka zdecydowanie dodaje dramatyzmu nieco mdłej improwizacji lidera.

Następny utwór to wiązanka dwóch równie kultowych utworów, choć pochodzących z nieco późniejszego okresu (1985-87) twórczości The Cure. Mowa o „Just Like Heaven” i „Close to You”. Z dużą przykrością stwierdzam, iż nie jestem w stanie powiedzieć dobrego słowa o interpretacji „Just Like Heaven”, a muszę dodać, że cechuje mnie obeznanie z muzyką improwizowaną i wielokroć liberalne podejście w tym względzie. Jeden z najpiękniejszych utworów The Cure został tutaj zagrany tak niechlujnie i infantylnie, że aż dech zapiera. „Close to You” zagrane w tym samym stylu wypada nieco lepiej, gdyż sam oryginał jest nonszalancki i potraktowany z dużym poczuciem humoru. Sądzę, iż na tej drugiej kompozycji należało poprzestać i nie kusić się na eksperymenty, które poddają w wątpliwość poziom i umiejętności artystów.

Kołysanka z płyty Disintegration (1989) to zdecydowanie ciekawsza propozycja. Pulsujący beat, subtelny, a nieprzesłodzony saksofon, lekko zarysowana melodia podkładu i wiodącej linii melodycznej (w oryginale niemal szeptanej przez Roberta Smitha). Nawet maligna bohatera piosenki została świetnie zinterpretowana dzięki narastającemu hałasowi przy końcu utworu. Utwór ten, obok „The Forest”, jest moim zdaniem najlepszym utworem na omawianej płycie. Zachęcam oczywiście każdego słuchacza do samodzielnego roztrząśnięcia tej kwestii.

Płytę sygnowaną nazwiskiem Pierricka Pedrona zamyka drugi singiel w historii grupy The Cure, czyli sławetny „Boys Don’t Cry”. Asymetryczny początek zapowiada ciekawą wersję tej znanej i lubianej pio- senki, jednakże znów mam wrażenie, że ten temat nie pasuje do interpretacji francuskich muzyków. Na szczęście staje się on jedynie cytatem, który, szybko porzucony, zmienia się w rozpędzoną improwizację zespołową (znowu z gościnnym udziałem trąbki). I takim oto pozytywnym akcentem kończy się płyta Kubic’s Cure. „Chłopaki nie płaczą”, więc i ja nad tym krążkiem, mimo poharatanej miejscami duszy, ronić łez nie zamierzam.

Wytwórnia ACT Music być może stwierdza, iż poza „Lullaby” i „Boys Don’t Cry” kompozycje zawarte na tym wydawnictwie to „mniej znane utwory grupy The Cure”. Pozwalam nie zgodzić się z tą tezą, gdyż trudno takim mianem określić: „Killing an Arab”, „Just Like Heaven”, „Close to You”, „In Between Days” czy w końcu „The Forest”, które są, obiektywnie rzecz ujmując, doskonale znane fanom muzyki lat 80., a dla zwolenników The Cure stanowią bardzo waż- ne i uwielbiane dokonania tej kapeli. I choć można polemizować, które okresy twórczości brytyjskiej grupy były najlepsze, bez tych utworów nie obyłaby się żadna kompilacja „the best of The Cure”.

Winszuję zespołowi Pierricka Pedrona podjęcia się zadania przełożenia muzyki nieszablonowej kapeli na język jazzu. Szczególne gratulacje należą się per-

kusiście, który w przemycaniu rockowych rozwiązań do muzyki synkopowanej może stawać w szranki z Davidem Kingiem z The Bad Plus. Domyślam się, że wybór znanych kompozycji jest z jednej strony wyzwaniem dla muzyków, z drugiej zaś może stanowić wabik marketingowy. Czasami jednak warto gruntownie przemyśleć, czy nie lepiej kreatywnie odświeżyć mniej znane utwory i dodać do zestawu dwa znane, aby osiągnąć rezultat lepszy pod względem artystycznym – ambitny, a zarazem dostępny dla szerszej publiki – tak jak życzyłaby sobie wytwórnia ACT Music.

Muzyka The Cure to lekarstwo, cytując skądinąd piosenkę Grzegorza Turnaua, „na młodość, na deszcze, na ciebie (...)” i wiele, wiele innych rzeczy. Płyta Pierricka Pedrona to lekarstwo: na nudę, chwilowe zmęczenie przeintelektualizowanym lub zbyt awangardowym jazzem, na niedosyt jazzowych coverów muzyki pop, na gorący letni dzień. Tak – na wakacje to płyta godna polecenia. Jestem przekonany, że plenerowe, jazzowe koncerty z tym materiałem również okazałyby się strzałem w dziesiątkę. Tym oto ciepłym akcentem kończę niniejszy, przydługawy, choć zaangażowany emocjonalnie, wywód i życzę udanych, obfitujących w muzykę, wakacyjnych podróży!

Artykuł pochodzi z JazzPRESS - lipiec 2014, pobierz bezpłatny miesięcznik >>

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO