Recenzja

Erase – New and Old Dreams

Obrazek tytułowy

TOP NOTE - Recenzja opublikowana w JazzPRESS - styczeń 2014
Autor: Roch Siciński

Wypada zacząć od tytułu albumu, jaki w tym miesiącu znalazł się w naszej rubryce Top Note. Wielu z czujnych Czytelników przypomina sobie kwartet Old and New Dreams złożony z muzyków, jacy wcześniej grając z Ornettem Colemanem posmakowali „nowej muzyki”. Później stworzyli własny skład, który istniał przez ponad dekadę i jak się łatwo domyślić, nie grał najprostszych dźwięków.

Nie wiem na ile muzycy zespołu Erase nazywając swój krążek New and Old Dreams chcieli nawiązać do grupy Redmana, Cherry’ego, Hadena i Blackwella? Wiem natomiast, że wyimprowizowany materiał stanowiący prawie całą treść albumu wielu nazwie muzyką freejazzową.

Dla mnie, wbrew pozorom, to granie free jest mocno uporządkowane i melodyjne, a jeśli recenzja ma również muzykę klasyfikować, to materiał zawarty na płycie nazwałbym po prostu freejazzowymi „piosenkami”. Głośna i brudna muzyka, pełna siły i wrzeszczącej ekspresji – zniewala prostymi melodiami. Jak to możliwe? Właśnie piosenkowy charakter wielu mo- mentów na New and Old Dreams zachęca nie tyle do włączenia płyty ponownie, co do powtarzania wybrzmiałego właśnie (każdego kolejnego) utworu.

Podobnie jak w relacji po koncercie, na którym zarejestrowano materiał zmuszony jestem wspomnieć o eks- presji – to ona odgrywa główną rolę. Zarówno liderzy (Gerard Lebik – saksofon tenorowy, Michał Trela – perkusja) jak i sidemani (Max Mucha, Jakub Mielcarek – kontrabasy) posiadają komplet możliwości, by tę ekspresję wyrazić. Są to instrumentaliści grający na fantastycznym poziomie, przy czym nie brak im talentu i serducha. Nic zatem nie stało na przeszkodzie między muzykami, a publicznością. Zespół potrafi zdmuchnąć z powierzchni ziemi – o czym przekonujemy się w pierwszych sekundach płyty. Potrafi też opowiadać muzyką w sposób bardziej wyważony – tak też płyta się kończy. Skoro jest to jednak materiał w pełni wyimprowizowany (utwory od 1 do 4) trzeba zaznaczyć, że album nie jest bezbłędny. Mam wrażenie, że każdy utwór na dobre zaczyna się dopiero po pewnym czasie „muzycznego docierania”. Przy- kładowo granie na poziomie zespołu Erase zaczyna się dopiero w drugim wejściu Lebika, czy może nawet w momencie duetu kontrabasów, jednak nie z pierwszymi dźwiękami otwierającego utworu, tak też dzieje się jeszcze kilka razy...

Improwizowane części koncertu są zróżnicowane, charakterystyczne dla całej płyty są natomiast przydzielone role muzyków; jak niepowtarzalne granie perkusisty (to jest jeden z największych skarbów polskiej sceny free!), melodyjne granie Muchy, ozdobniki i niekonwencjonalne techniki Mielcar- ka oraz wszechstronne frazy Lebika. Obraz całości nie pozostawia złudzeń – to był świetny koncert. Z kolei pojedyncze, wyrwane z kontekstu fragmenty (jak „zabawy” wysokimi tonami kontrabasów i saksofonu w drugim numerze) przedstawiają nam zapis chwili i doskonałego zgrania. Słychać, że przed koncertem muzycy spędzili ze sobą dużo czasu w studiu nagraniowym i teoretycznie czysta improwizacja okazuje się monolitem.

Ostatnich sześć minut przed zatrzymaniem się krążka w naszych odtwarzaczach kryje kompozycję tytułową – „New and Old Dreams”. Jestem jedną z tych osób, która w życiu nie przepada za niespodziankami. Rzadko się udają. Muzycznie natomiast jestem ich spragniony. Tak na koncercie 2-ego paździer- nika 2012r. jak i słuchając muzyki z płyty odnoszę wrażenie, że to najlepsza niespodzianka, jaka mogła w tym materiale się pojawić. Jak już zdążyliście się zorientować omawiana do tej pory muzyka na krążku to mocny cios! Intensywne granie bez postojów, bez czasu na ocieranie potu z czoła, nawet kiedy słuchamy fragmentów spokojniejszych, stonowanych. Nagle jednak, na sam koniec, machina złożona z czterech wspaniałych muzyków przestaje boksować nasze uszy. Erase popuszcza gardę, odsłania się i prezentuje jedyną wcześniej przygotowaną kompozycję, jeden z moich ukochanych utworów zeszłego roku. Ta niespodzianka zaczyna się transowym riffem granym na kontrabasie. Temat wyłania się z głębi brzmienia medytacyjnie powtarzanej frazy granej przez Maxa Muchę. Prezentuje ją oczywiście Gerard Lebik, choć na początku nuty brzmią jakby z nieśmiałego saksofonu al- towego. Nie ma obaw – zaraz pojawi się ekspresja. Tyle że tym razem bardzo dostojna, doniosła i choć wolna, to swoją siłą przekrzykująca cały koncert. Powtórka tematu i to już koniec albumu jakim Erase wita rynek muzyczny.

Oczywiście ujęcie emocji słowami nie jest prostym zadaniem. Jednym z tych, którzy potrafili uchwycić je w jednym krótkim stwierdzeniu był wybitny saksofonista Tomasz Szukalski. Jego też pozwolę sobie za- cytować. Gdyż cenił muzykę z charakterem, to kiedy miał do czynienia z koncertem, bądź płytą „nijaką”, pozbawioną pazura lub „serducha” robił kwaśną minę i powiadał „Ni się wkurwić, ni się wzruszyć”. Otóż Drodzy Czytelnicy album New and Old Dreams pozwala nam tak na jedno jak i drugie.

Artykuł pochodzi z JazzPRESS - styczeń 2014

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO