Recenzja

Uri Caine – Callithump

Obrazek tytułowy

Recenzja opublikowana w JazzPRESS - czerwiec 2014
Autor:
Wojciech Sobczak-Wojeński

„Callithump” to słowo określające szumną paradę. Uri Caine to z kolei wirtuozerska fuzja tego conajlepsze w klasyce i improwizowanej muzyce, tyle że w wydaniu na czarno-białe klawisze. Połączenie tych elementów zapowiada jazzowy rollercoaster, tym bardziej, że do czynienia mamy z solową płytą artysty.

Hitchockowskie trzęsienie ziemi następuje już w tytułowym, otwierającym płytę utworze. Początkowe gęste, pompatyczne, awangardowe hałasowanie spod znaku The Bad Plus może zaniepokoić zwolenników bardziej konserwatywnego grania. Jednakże po upływie niecałych czterech minut utwór ustępuje spokojnej kompozycji, będącej impresją na temat tajemniczego, biblijnego miasta, o którym wzmianka w Piśmie Świętym pojawia się jedynie raz. Mimo tego nawiązania i faktu, że Caine kojarzony jest z ruchem muzycznym Radical Jewish Culture, w omawianym utworze próżno szukać sefardyjskiej melodyki. Zmianę klimatu przynosi kompozycja „Greasy”, w której lewa ręka pianisty wykonuje piękny, jazzowy walking, a prawa oddaje się dźwiękom stacatto, tak dobrze znanym z solowych osiągnięć Chicka Corei.

Znacznie bardziej nieokiełznanie Uri Caine poczynia sobie w utworze „Chanson de Johnson”, prowadząc zagmatwaną, improwizowaną narrację – również bez najdrobniejszego użycia pedału sustain. Trwające 20 sekund wybrzmienie ostatniej nuty przechodzi w lżejszą, choć niepozbawioną awangardowego pazura kompozycję „Bow Bridge”. Osobliwie nazwana muzyczna forma – „Everything is Bullshit” – to kreatywna zabawa na temat bluesa. Cechy tego gatunku ujawniają się z wykonywanym z wolna akompaniamencie lewej ręki oraz oktawowym graniu prawej. Oczywiście jest to blues w mocno oryginalnym i, można by rzec, „nietrzeźwym” wydaniu.

Ukojenie przynosi następna, deszczowa impresja, w której Caine w swoisty metaforyczny sposób serwuje słuchaczom fortepianowe dźwięki kropli deszczu. Użyte muzyczne środki ujawniają całe bogactwo emocji związanych z tym atmosferycznym zjawiskiem. Jest to zarówno zachwyt, spokój, cisza, jak również lęk, nieprzewidywalność i hipnotyczna powtarzalność. Nastrój ten szybko mija, gdy do uszu słuchacza dociera awangardowy stride o nazwie „Perving Berlin”, co jest oczywistym nawiązaniem do amerykańskiego kompozytora żydowskiego pochodzenia – Irvinga Berlina. Utwór ten ponownie uzasadnia tytuł płyty, która mimo wszystko kończy się dość sennie oraz nieco mrocznie.

Analogowo i „na setkę” nagrany materiał to Uri Caine uchwycony niemal w wersji koncertowej. Trudno orzec, na ile wykonywane utwory są uprzednio przygotowanymi melodiami (lub szkicami melodii), a na ile niezwykle umiejętną, zupełną improwizacją. Pianistyczny tygiel ukazuje obraz artysty bar- dzo sprawnego technicznie, przesyconego amerykańską awangar- dą, a także obeznanego z muzyką poważną w całej jej pompatycznej i progresywnej postaci.

Płyta nie należy do najłatwiejszych w odbiorze. Próżno szukać na niej chwili wytchnienia, czy pianistycznej muzyki tła. To wymagający, miejscami wtórnie brzmiący materiał, jednakże pozostający aktualnym obrazem sytuacji w jazzowej, amerykańskiej pianistyce. Jestem przekonany, że oryginalne, intrygujące granie na tym instrumencie klawiszowym – zwłaszcza jeśli chciałoby się porzucić romantyczne inklinacje – może być zadaniem co najmniej niełatwym i ambitnym. Amerykanie, nieprzesiąknięci aż tak bardzo klasyką, bądź też podchodzący do tematu ze znawstwem, ale jednakowoż mniejszą nabożnością, potrafią to robić. Chwalebne przykłady to między innymi Ethan Iverson, Vijay Iyer, Alfredo Rodriguez czy właśnie Uri Caine. Zawsze jednak słychać w tej muzyce profesjonalny warsztat, a użycie nawet awangardowych rozwiązań to tylko element składowy większej całości. Nie wystarczy bowiem permanen- tne, artystyczne – bo niedbałe – kiksowanie, odkrywanie instrumentu na nowo poprzez muzyczny prymitywizm, aby pewne dzieło stanowi- ło wartość i zasługiwało na miano poważnej, jazzowej awangardy.

Omawiana płyta Uri Caine’a to awangarda, ale niepozbawiona konceptu, kunsztu i emocji. Beznamiętne bębnienie ma być może szansę w gatunku free. Ale akurat za takie granie, to ja dziękuję. Nawet „za free”.

Artykuł pochodzi z JazzPRESS - czerwiec 2014, pobierz bezpłatny miesięcznik >>

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO