Płyty Recenzja

Otwinowski / Sikorski / Witkowski – Spalona ziemia

Obrazek tytułowy

(Gusstaff Records, 2023)

Mamy do czynienia z płytą, na którą w zasadzie prawie nikt nie czekał i która pojawiła się trochę znienacka. Dowiedzieć się o niej można było jedynie za sprawą promocji medialnej Janusza Muchy, szefa Gusstaffa, który na swoich kanałach zapewniał, że szykuje się coś wyjątkowego. Jeśli więc można mówić o budowaniu oczekiwań wobec Spalonej ziemi, to zostały one spełnione w dwójnasób, a sam album rozbił bank. Ta ciężka porcja elektroakustycznej improwizacji zafascynowała zresztą Mikołaja Trzaskę i Mazzolla, którzy przygotowali własne edycje winylowe tego wydawnictwa. Nic dziwnego, bo wkroczenie na terytorium Spalonej ziemi to jak satysfakcjonująca kąpiel w kipiącej magmie.

Heavy impro brzmi całkiem znajomo, biorąc pod uwagę trendy takiego grania z ostatnich lat. Sześć lat temu takiej konwencji, przechylonej nieco w stronę noise’u, próbował zespół 30 Kilo Słońca na płycie Zamach, był działający krótko projekt Albatre z Portugalii, a ostatnio na podwórku iberyjskim działa fenomenalna grupa Low Vertigo (Diego Caicedo, Gonçalo Almeida, Vasco Trilla) o niemal metalowej mentalności. Spalona ziemia prezentuje raczej ciężar kontrolowany, pełen napięć i nieoczywistych poszukiwań dźwiękowych, bez przesadnego popadania w muzyczną abstrakcję.

Wszystko zaczyna się od odpowiednio dobranego instrumentarium: preparowane basy, daksofon, klarnet basowy, trąbka, saksofon barytonowy i perkusja z przeróżnymi obiektami. Do tego zestawu dołączają stare radioodbiorniki wraz z różnymi elektronicznymi przetwornikami, ale da się zauważyć tu pewną prawidłowość – ciężar Spalonej ziemi oparto na naturalnych walorach brzmieniowych konkretnych instrumentów, właśnie tych niskotonowych. To prawdziwy raj dla miłośników basów i barytonów.

Seria Tank II, Tank I, Tank VII i Tank IX zapewnia najbardziej ekstremalne doznania w kwestii ciężkiego brzmienia. Wszystko tu dudni, jest agresywnie, porywiście i grząsko. Gitary basowe osiągają tu takie tony, których pozazdrościć mógłby co drugi zespół grający ekstremalne odmiany metalu. W odważnym kontraście do tych brzmień stają elektroniczne świsty i gładkie, skręcające się spiralnie duby, a także imitujący ludzki głos daksofon, który do całości wprowadza nawiedzone motywy, zwłaszcza gdy wchodzi w najwyższe rejestry. Co ważne, trio nie kieruje się ku totalnej abstrakcji, tworząc kolejną płytę, która brzmi jak zajęcia z szukania dźwięków, lecz wyłania z tej gorejącej miazgi imponujące podziały rytmiczne i błotniste groovy. Mamy tu motywy, za którymi możemy podążać, dzięki nim nie giniemy w deszczu lecących nam na głowę głazów i wychodzimy cało, mimo że ziemia osuwa się nam spod nóg, bo takie właśnie przygody zapewnia Spalona ziemia.

Z drugiej strony są też fragmenty dedykowane czystemu szaleństwu, jak na przykład Zsyp, który jest chyba najbardziej barokowym fragmentem tej płyty. Pełna dysharmonia, wszystko się od siebie odbija i narasta, przechodzi w instrumentalny ryk, by na koniec wyciszyć się za pomocą drobnych popiskiwań. Szaleje również poszukujący Soundbox, który rozpoczyna się ziarnistymi przesterami mikrofonów omiatających perkusyjne membrany, by przejść w upiorne elektroniczne motywy wywołujące jakiś znajomy dyskomfort, jak robak wpełzający prosto do ucha. Wyraźne skojarzenia ze ścieżkami dźwiękowymi do japońskich horrorów z lat 60. A oprócz wspomnianych wcześniej składów reprezentujących ciężką improwizację mam nieodparte wrażenie, że nad tą płytą unosi się duch Johna Zorna, zwłaszcza z tych bardziej okiełznanych momentów Naked City (zwłaszcza „tryptyk delt”) i przytłaczającej atmosfery Execution Ground Painkillera.

Jeszcze ciekawiej robi się, kiedy spojrzymy na twórców albumu. Nie byłbym zdziwiony, gdyby większość Czytelników w ogóle tych nazwisk nie kojarzyła, ale zapewniam, że nie są to postacie znikąd. Marcin Witkowski to muzyk związany z legendarną awangardową formacją Kormorany, która specjalizowała się w muzyce teatralnej. Marek Otwinowski to członek obchodzącego w tym roku swoje dwudziestolecie kolektywu Karbido, najbardziej znanego prawdopodobnie z programu Stolik, czyli koncertu kwartetu na amplifikowanym drewnianym stole. Z kolei Michał Sikorski to muzyk BigRip, solista i animator życia kulturalnego skupionego wokół Galerii Sztuki Współczesnej EXIT, której zresztą jest kuratorem. Wszyscy wywodzą się z Wrocławia.

Stali Czytelnicy wiedzą zapewne, że wyznaję twórczą supremację wrocławskiego środowiska alternatywnego. Spalona ziemia, którą stworzyli weterani tamtejszej sceny niezależnej, nie odstaje poziomem od płyt Śliny czy dokonań z Salki CRK, które miałem przyjemność recenzować wcześniej na łamach JazzPRESSu i nie tylko. Nie wiem, jak oni wszyscy to robią, ale niech robią jak najdłużej. Ubolewam jedynie nad tym, że widoczność tria O/S/W w mediach jest niemal zerowa, a koncerty grają sporadycznie. Ze swoją elektroakustyczną wizją kontrolowanego ciężaru mogliby stanowić rozchwytywany w środowisku zachodnich improwizatorów „polski towar eksportowy”.

To kolejna osobliwa pozycja w części katalogu Gusstaffa poświęconego free improv, który wydaje pozycje tak oryginalne, że od lat zalicza same strzały w dziesiątkę. To granie mięsiste, rozpalone, monumentalne i bardzo nowatorskie sonorystycznie. Porcja dźwięków, którą po wysłuchaniu trzeba rozchodzić. Intrygujące.

Mateusz Sroczyński

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO