Płyty Recenzja

Meshell Ndegeocello – The Omnichord Real Book

Obrazek tytułowy

(Blue Note Records, 2023)

Niedawno odbyłam rozmowę z kolegą z redakcji na temat najciekawszych albumów, które odkryliśmy w ostatnim roku. Niestety nie potrafiłam wskazać niczego, co by się mocno wybiło wśród wielu płyt, które przesłuchałam w ostatnich miesiącach. Były rzeczy ładne i ciekawe, zdarzało się coś zaskakującego, czasem emocjonującego, ale miałam problem z wybraniem zdecydowanego faworyta. Aż do momentu, kiedy pojawił się album The Omnichord Real Book Meshell Ndegeocello. Wtedy właśnie pomyślałam, że to jest właśnie to – coś, co wyraźnie wyróżniło się w ostatnim roku. Płytę wydała legendarna wytwórnia Blue Note Records, co tylko potwierdza wyjątkowość tej muzyki, bo Blue Note to często synonim wirtuozerii wysokich lotów. I muzycznej podróży do przeszłości.

Na twórczość Meshell natknęłam się już dawno temu, ale coś między nami nie zaskoczyło. Zawsze mnie do niej przyciągały jej głęboki głos, inklinacje do hip-hopu i gitara basowa, ale nie byłam wtedy gotowa na jej eklektyczne, nowoczesne, eksperymentalne granie. Może po prostu nie poświęciłam jej wystarczająco dużo czasu i nie zagłębiłam się we wszystkie warstwy jej wielowymiarowej muzyki. W końcu mi się udało – i to całkiem nieoczekiwanie.

The Omnichord Real Book, wizjonerski (jak zawsze u Ndegeocello) i inspirowany jazzem album wyznacza początek nowego rozdziału w jej karierze. W oświadczeniu na temat płyty Ndegeocello napisała: „Jest o mnie, o moich podróżach, moim życiu. Pierwszą płytę nagrałam w wieku 22 lat, a od tego czasu minęło już ponad 30 lat, więc zebrałam wiele informacji, którymi mogę się tu podzielić”. I po albumie Ventriloquism z 2018 roku Meshell powróciła z nowym oryginalnym materiałem, który nawiązuje do szerokiego spektrum jej muzycznych korzeni.

The Omnichord Real Book został wyprodukowany przez Josha Johnsona i jest na nim wielu gości, w tym Jason Moran, Cory Henry, Julius Rodriguez, Ambrose Akinmusire, Joel Ross, Jeff Parker, Joan As Police Woman, Thandiswa i inni. Mnogość artystów zaproszonych do współpracy nadaje albumowi olbrzymią różnorodność, ale płyta zachowuje jednorodny klimat.

Przepiękna ballada fortepianowa Gatsby wyciśnie z ciebie każdą kroplę emocji. Ta minimalistyczna kompozycja, skupiona wokół wspaniałego fortepianu Cory'ego Henry'ego, skomponowana przez Samorę Pinderhughesa (skoro jesteśmy przy tym nazwisku, to nie mogę się powstrzymać, żeby nie wspomnieć o jego siostrze Elenie, której flet i magiczne improwizacje zaczarowały mnie podczas jej występów z Chiefem Adjuahem), jest idealnie skrojona na rozmiar Meshell, a jedwabny głos Joan As Police Woman jest tutaj niezwykle eleganckim dodatkiem. Jazzowej trąbki jest nie za wiele, ale jej jakość wynagradza ilość.

O więcej trąbki Ambrose’a Akinmusire błagam w Burn Progression. Niestety (albo stety) dostaję jej tylko tyle, aby wzrósłmój apetyt na dalszą część płyty. Saksofon Josha Johnsona stanowi podstawę przenikliwych harmonii w An Invitation, a w The 5th Dimension żywiołowo zamyka kompozycję. Wibrafon Joela Rossa (tegoroczny gość na Warsaw Summer Jazz Days) w balladowym Towers i gitara Jeffa Parkera w szybkiej fuzji ASR są zakotwiczone w mocnej grze basowej Ndegeocello, która nadaje albumowi spójność mimo mnogości gatunków muzycznych przeskakujących nie tylko z utworu na utwór, ale też w ich obrębie. ASR to styl inspirowany Slyem Stone’em.

Clear Water jest jakby żywcem wyjęta z filmu z lat 70. w stylu Shafta, ale w pewnym momencie słyszymy tu też rapującą Meshell. Omnipuss to czysty funk, Virgo kończy się jungle, a Vuma porywa do tańca swoim afrobeatem. Burn Progression to elektronika lat osiemdziesiątych, z jazzową trąbką i wstawkami gospelowego Oh Happy Day. Hole in the Bucket to już czysty gospel i soul, zaś Oneelevensixteen oraz Good Good mają coś z ambientu.

Na oddzielny opis zasługują wokale. Płyta jest wypełniona bajecznymi głosami: seksownym, niskim głosem Meshell; miękkim Joan As Police Woman, afrykańsko brzmiącym Thandiswy. Jednak największe emocje wywołuje we mnie grupa HawtPlates (Justin, Kenita, Jade Hicks), których głosy pojawiają się prawie we wszystkich utworach. Czy to oddzielnie, czy to w grupie rodzina Hicksów zachwyca swoimi czystymi, pełnymi soulu wokalizami. Przed zamknięciem albumu Ndegeocello ma cudowną niespodziankę – wyciąga asa z rękawa. To wspaniała przeróbka klasyka dla dzieci Hole In The Bucket wykonanego a cappella przez HawtPlates. Ich bujne, bogate w harmonię wokale są idealnie zsynchronizowane i stanowią wisienkę na tym bogatym w smaki muzycznym torcie.

Meshell Ndegeocello, której muzyka zawsze była w pewien sposób uduchowiona, podtrzymuje tę tendencję. Na Call the Tune na tle mruczącego saksofonu altowego Johnsona powtarza mantrę, że wszystko jest pod kontrolą. I zaczynam w to wierzyć. „Wzywają mnie z powrotem do gwiazd” – śpiewa Ndegeocello. „Głęboki kosmos wzywa mnie” – tomantra utworu Virgo z eteryczną harfą w tle. „Nic nie trwa wiecznie” (Towers), „Nie daj się zwieść mitowi kontroli / bądź spokojny w chaosie” (Clear Water)… To takie niby banały, ale usłyszymy je wyłącznie z ust ludzi dojrzałych, mądrych i po przejściach.

W innym miejscu albumu artystka formułuje delikatne przestrogi, układając fortepianowe solo Morana w dryfującą modlitwę: „Nie pozwól, aby świat zewnętrzny / Odciągał cię od twojego wewnętrznego świata”. „Mówiłam rzeczy, w które nie wierzę” – śpiewa cicho Meshell w smutnym refrenie utworu Gatsby. „Robiłam rzeczy, które po prostu nie były mną”. Czyż nie jest to deklaracja swego rodzaju przebudzenia?

Ndegeocello zawsze starała się obierać różne artystyczne perspektywy, eksperymentując z nowymi stylami z albumu na album i służąc jako kameleonowy muzyk sesyjny dla najróżniejszych artystów. Mam wrażenie, że tym razem stworzyła coś po prostu swojego i na wskroś oryginalnego, co pozwoli ją dokładniej określić i z pewnością zapamiętać. The Omnichord Real Book ukazuje historię transformacji artystki i zmian w jej twórczości,dających większość rozpoznawalność, jak i wnoszących wiele nowego. Chociaż liderka na swojej płycie pozwala zabłysnąć wielu innym artystom, to jednak nic by się nie wydarzyło bez jej absolutnej wirtuozerii aranżacyjnej, wokalnej, instrumentalnej czy poetyckiej. Tym albumem wspięła się na szczyt swojej długiej kariery i mam nadzieję, że w następnych będzie równie wysoko.

Linda Jakubowska

Tagi w artykule:

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO