Książki Recenzja

Chris DeVito (redakcja) - Coltrane według Coltrane’a

Obrazek tytułowy

Chris DeVito (redakcja) Coltrane według Coltrane’a - w przekładzie Filipa Łobodzińskiego

Aż dziw, że ta książka powstała dopiero teraz. Mam na myśli nie tyle polską wersję – chociaż siedem lat od wydania oryginalnego to też sporo czasu. Pół wieku mija od śmierci Wielkiego Johna, a my dopiero teraz otrzymujemy zebrane w całość „niemal wszystkie” jego znane i nieznane wywiady. Niemniej Chris DeVito wykonał naprawdę kawał dobrej roboty. Dotarł mianowicie do wielu ciekawych rozmów – w tym oryginalnych taśm z zapisem głosu Coltrane’a – które prowadzili z saksofonistą dziennikarze nie tylko z Ameryki, ale również z Europy (Anglia, Francja, Szwecja).

Różna recepcja muzyki Trane’a na dwóch kontynentach, już sama w sobie, jest interesująca. Ważniejsze wydaje się jednak to, że te wywiady spisane przez DeVito ze wspomnianych taśm, zdają się w znacznym stopniu „ocieplać” wizerunek Johna Coltrane’a – na scenie gniewnego i nieustraszonego innowatora, a w kuluarach nieśmiałego, wycofanego i skromnego człowieka, do tego z wielkim poczuciem humoru. Właśnie! Coltrane w rozmowach z dziennikarzami – co widać w zapisie z taśm – co chwila wybucha śmiechem. To niby drobnostka, ale jakoś utarło się do tej pory w literaturze, że Trane był człowiekiem bardzo „na serio”. Joachim Ernst Berendt pisał nawet, że nie widział żadnej jego fotografii po 1962 roku, na której by się uśmiechał (Wszystko o Jazzie).

Do tego jeszcze Wielki John miał, zdaje się, duży dystans do swojej twórczości. Dywagacje dotyczące jakiegoś nagrania w trio bez fortepianu (czy rzucił wyzwanie Rollinsowi?), kwituje zdaniem: „Pianista nie przyszedł”. DeVito słusznie zauważa w przedmowie, że nawet ci, którzy czczą muzykę Coltrane’a, bywają zwolennikami konkretnej fazy jego twórczości: okresu sheets of sound, okresu modalnego, czy etapu „atonalnego”. Dlatego zapewne ta książka dzieli się na trzy części.

Nie sposób wymieniać wszystkie ciekawe wątki, które się tutaj przewijają. Wspomnę tylko o paru z nich. Trane zupełnie inaczej przedstawia swoje początki gry na saksofonie sopranowym, niż Miles Davis w swojej autobiografii. Bardzo ciekawie naświetla też swoją znajomość z Monkiem. Jak się okazuje, to ekscentryczny pianista nauczył go wydobywania dwóch, a nawet trzech nut naraz. Cenne są zwłaszcza refleksje Coltrane’a na temat przejścia z systemu akordowego do modalnego.

Osobną sprawą, ale nie mniej ciekawą, są wątki natury czysto technicznej, choćby dotyczące ustników do saksofonu. Jak wynika ze słów Coltrane’a takie płyty jak Ballads zapewne by nie powstały, gdyby nie problemy („nie umiałem przepchnąć się, bo popsułem to ustrojstwo, więc musiałem trochę przyhamować”) z ustnikiem właśnie! Oprócz tego są w książce sceny, które idealnie nadają się do filmu o życiu Trane’a, jeśli kiedyś takowy powstanie. Na przykład ta, kiedy saksofonista gra z... ptakami, albo jak na jego koncert przychodzą zaledwie cztery osoby, a on nie odwołuje występu, tylko wykonuje pełny, dwugodzinny set. No i ta harfa! Okazuje się, że Coltrane miał w domu taki instrument i z upodobaniem na nim grał.

Oczywiście motywem przewodnim tej książki jest to, że autor Giant Steps nie chciał, a raczej nie potrafił, zatrzymać się w rozwoju muzycznym. Jego płyty były nieaktualne już w chwili wydania, bo Coltrane był już w zupełnie innym miejscu. Mówił o tym tak: „Nie wiem, czego chciałbym dokonać. Wiem tylko, że nie chcę przestać...”. Dlatego z ostatnim etapem jego życia wiązał się pewien dramatyzm, doskonale widoczny w tej książce. Nawet słynni krytycy nazywali muzykę Coltrane’a „antyjazzem”, a szacowny Down Beat przestał po 1962 roku w ogóle o nim pisać. Dzięki temu, że autor dołączył do wywiadów także artykuły, wspomnienia i noty z okładek płyt, otrzymaliśmy pełniejszy obraz historii życia i kariery Wielkiego Johna.

Fascynująca lektura. Uznanie należy się także Filipowi Łobodzińskiemu za tłumaczenie i opatrzenie tekstu dodatkowymi przypisami. Mam tylko mały problem z wyrażeniem ukutym niegdyś przez Irę Gitlera na gęstą, akordową grę Trane’a – „sheet of sound”. Do tej pory przekładało się to jako „płaszczyzny”, albo „tafle” dźwięku. Filip Łobodziński wprowadził nowe wyrażenie: „kotary dźwięku”, ale chyba nie jest ono zbyt szczęśliwe...

Autor - Jarosław Czaja

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO