Wywiad

Kurt Rosenwinkel: Pod jednym parasolem

Obrazek tytułowy

fot. Marco Preikschat

Kurt Rosenwinkel od lat utrzymuje silną pozycję wśród najwybitniejszych gitarzystów jazzowych świata. Zagrał na ponad 150 płytach jako sideman, a kilkanaście stworzył jako lider. Eric Clapton, Q-tip, Gary Burton, Paul Motian, Joe Henderson, Mark Turner, Aaron Parks i Brad Mehldau – to tylko niektórzy słynni artyści, z którymi współpracował. Ceniony niemal od początku swojej kariery jako kompozytor (nagroda National Endowment for the Arts w 1995 roku) ostatnio dał się poznać też jako ciekawy interpretator muzyki Fryderyka Chopina. W JazzPRESSie opowiada o tym najnowszym projekcie, pierwszych krokach stawianych na jazzowej ścieżce, swojej wytwórni płytowej i muzycznych inspiracjach.


Marta Ratajczak: Na wydanym w tym roku najnowszym swoim albumie The Chopin Project spoglądasz w kierunku muzyki fortepianowej, co pewnie mogło zdziwić niektórych miłośników twojego kunsztu gitarowego. Nie wszyscy wiedzą, że swoją wspaniałą przygodę z muzyką rozpoczynałeś właśnie od fortepianu, jeszcze gdy byłeś kilkuletnim chłopcem.

Kurt Rosenwinkel: Tak, zacząłem grać na fortepianie w wieku siedmiu lat, wtedy też zacząłem komponować. Wpadłem na pomysł, że – ponieważ nie wiem, jak prawidłowo grać – powinienem pisać własne utwory. Na fortepianie gram przez całe życie i zawsze stanowił on dla mnie źródło inspiracji i magii.

Ale kiedy miałeś 12 lat, postanowiłeś zamienić fortepian na gitarę. Jak to się stało, że do tego doszło?

Tak, to prawda. Kiedy byłem dzieckiem, zarówno moja mama, jak i tata, grali na fortepianie i właśnie dzięki nim odkrywałem muzykę. Wraz z moim najlepszym przyjacielem Gordonem Townsendem założyliśmy zespół, kiedy obaj mieliśmy po osiem lat. Gordon grał na perkusji, a ja na fortepianie, pisaliśmy własne utwory i dawaliśmy niewielkie koncerty dla ludzi z naszej ulicy w Filadelfii. Robiliśmy plakaty, które na nie zapraszały, i przyklejaliśmy je do drzew przy chodniku. Jakiś czas później organizowaliśmy koncerty także w moim salonie. Kochaliśmy muzykę i cały czas ćwiczyliśmy. Po pewnym czasie jednak przerzuciłem się na gitarę i zawiązaliśmy inny zespół o nazwie Predator. Mieliśmy w składzie gitarę i perkusję, a ja nadal pisałem utwory, a także śpiewałem. Z czasem środowisko naszych przyjaciół, którzy interesowali się muzyką, zaczęło się rozrastać, zająłem się improwizacją i muzyką jazzową, zacząłem uczęszczać na jam sessions w naszym mieście i uczyć się od wszystkich niesamowitych muzyków, których mogłem spotkać w Filadelfii.

Pamiętasz pierwszy zakupiony album jazzowy?

Tak, mama kupiła mi album z samplami firmy Maxell, produkującej kasety magnetofonowe. Był to longplay zatytułowany Maxell Jazz Sampler, który zawierał niesamowity wybór utworów. Wykonywali je Billie Holiday, Jeff Lorber, Bucky Pizzarelli i Slam Stewart, Ella Fitzgerald, Buddy Rich i Count Basie. Włączałem ten album i grałem razem z nim, podłączając gitarę do sprzętu stereo. Patrząc teraz wstecz, nie mam pojęcia, dlaczego moje stereo miało wejście 1/4 cala, ale tak właśnie było, dzięki czemu mogłem pozwolić sobie na bezpośrednie podłączenie gitary i granie razem z albumem [śmiech].

Skoro już mowa o twoim sprzęcie, czy możesz nam powiedzieć o gitarach i efektach, których używasz? Czy masz w kolekcji jakąś ukochaną gitarę?

Mam półprzypadkową kolekcję gitar, oddałem kilka gitar akustycznych mojemu synowi i innym osobom, których nie było stać na ich zakup. Ale mam kilka D’Angelico i trochę sygnowanych gitar z Westville. Mam też kilka gitar Moffa, od mistrza Domenico Moffy. Posiadam Stratocastera, który podarował mi Eric Clapton – to jest naprawdę piękna siekiera! Mam dwie gitary Yamaha SG, na których bardzo dużo grałem. Uwielbiam ich szyje. Jedna to biały SG 200, a druga SG 500. Do efektów mam mnóstwo pedałów, używam też multiefektu Fractal Audio Axe-FX i jednostki symulatora wzmacniacza. Uwielbiam tę rzecz i właśnie z nią koncertuję.

Sam ogrom piękna tego wszystkiego przyprawia mnie o dreszcze, ale to nic w porównaniu z tym, co można z tego wyczarować! A zdradzisz nam, czyja muzyka miała największy wpływ na ciebie i twoją twórczość?

Duży wpływ na mnie mieli Led Zeppelin, David Bowie, Michael Jackson, Rush, The Beatles, Pat Metheny, John Scofield, Bill Frisell, Kevin Eubanks, John Coltrane, Miles Davis, Bud Powell, Joe Henderson, Charlie Parker, Keith Jarrett, Duke Ellington, Billie Holiday, Wayne Shorter, Wynton Kelly, Charles Mingus, Notorious B.I.G., Q-Tip, Paul Motian, Rachmaninow, Szostakowicz, Brahms, Ravel, Chopin, Debussy, Prokofiew, Bach, Thelonious Monk, Jimi Hendrix, The Kinks, The Clash, Pink Floyd, Steely Dan, Son House, Bukka White, Stevie Wonder, Frank Sinatra, Camarón de la Isla, Paco de Lucía, Tomatito, Jobim, Milton Nascimento, Duran Duran, Madonna, Roy Eldridge… Lista, jak widzisz, jest niesamowicie długa, a mógłbym jeszcze wymieniać.

Zanim wybrałeś jazz, próbowałeś swoich sił w innych gatunkach muzycznych?

Jak widać z mojej poprzedniej odpowiedzi, interesuje mnie wiele różnych form muzyki, wszystkie są dla mnie dostępne [śmiech].

Po trzech latach studiowania w Berklee College of Music zdecydowałeś się rzucić studia, by wyruszyć w trasę z Garym Burtonem. Co po latach od tamtego czasu sądzisz o roli szkolnej edukacji w przygotowaniu do grania młodych muzyków?

Myślę, że edukacja jest ciągłym procesem w życiu każdego z nas, bez względu na to, co o tym myślimy i jakich dokonamy wyborów! Chodzenie do szkoły może być świetnym sposobem na poznanie ludzi, którzy mają te same zainteresowania co ty, oraz na zbudowanie więzi i włączenie się do danej społeczności. Myślę, że to bardzo ważne, więc zalecam młodemu muzykowi pójście do szkoły. Jeśli jednak chodzi o rzeczywistą edukację, myślę, że ważne jest, aby każdy sam zdecydował o tym, co dzieje się w jego głowie, co myśli, jakie koncepcje wybiera w odniesieniu do muzyki. Są pewne koncepcje, które pomogą ci na twojej ścieżce, natomiast inne mogą cię zniechęcić lub nawet zranić. Trzeba ocenić indywidualnie, co cię przybliży do muzyki, a co cię od niej oddala.

W szkole, niestety, nie zajmują się większością rzeczy, z którymi naprawdę wiąże się muzyka, trzeba radzić sobie z tym na własną rękę. Mam na myśli takie kwestie jak intuicja, osobowość, uczucia, wyrażanie siebie, czy choćby kwestia gustu. Te sprawy są jak ciemna materia wszechświata, która zajmuje przecież jego większą część, a mimo to wiemy o niej tak niewiele, przynajmniej z pedagogicznego punktu widzenia. Aby zagłębić się w ten świat wiedzy, należy zwrócić się do innych dyscyplin, takich jak filozofia, religia, psychologia, magia, poezja i sztuki wizualne.

W takim razie zadam trudniejsze pytanie. Co, twoim zdaniem, jest największą wartością, jaką ty sam wnosisz? Opowiedz nam coś więcej o swoim niezwykłym stylu, ze złożonymi harmoniami i wielowątkowymi melodiami.

Hmmm, to naprawdę trudne [śmiech]. Nie wiem, po prostu intuicyjnie szukam uczuć w muzyce, a dźwięki organizują się, by je wydobyć. To, czy będą proste, czy złożone, zależy od samej muzyki, ja muszę natomiast ciągle rozwijać swoje umiejętności, aby oddać ją w jak najlepszej formie. Tak więc – służę muzyce i stwarzam muzykę z innych sfer...

W jaki sposób tworzysz swoje kompozycje?

W pewnym sensie tak, jak opisałem wcześniej – wykorzystuję intuicję, intelekt, uczucia i estetykę do znajdowania i rozwijania pomysłów oraz tworzenia piosenek. Dużo jest twórczej wizualizacji i medytacji nad konkretnymi uczuciami i sposobami bycia, dzięki którym muzyka się manifestuje. Czasem pojawiają się one znikąd, czasem ewoluują w wyniku procesów, które wykorzystuję do tworzenia konkretnych aspektów muzyki, czy to harmonicznych, melodycznych, czy rytmicznych. Nie jest mi łatwo znaleźć odpowiednie słowa, aby dokładnie opowiedzieć o tym, co się dzieje. Jest to jednak dobry wstęp do opisania sposobu, w jaki komponuję...

Sześć lat temu założyłeś własną, niezależną wytwórnię muzyczną Heartcore Records. Co cię do tego skłoniło?

Chciałem ponownie skupić swoją energię na tworzeniu muzyki, a nie na nauczaniu. Przez dziesięć lat byłem nauczycielem w szkole w Berlinie, w końcu jednak udało mi się z tego zrezygnować i założyłem Heartcore Records. Pomyślałem, że fajnie byłoby założyć własną firmę i wypróbować własne koncepcje biznesowe, zamiast pozostawać artystą pracującym dla czyjeś wytwórni. Zawsze prowadziłem własne grupy i rozwijałem swoją muzykę na własnych zasadach, więc przeniesienie tego na grunt komercyjny było naturalną koleją rzeczy. Pomyślałem też, że fajnie byłoby zebrać artystów i muzykę pod jednym parasolem i stworzyć nową markę, która byłaby przykładem realizowania ideałów różnorodności, poświęcenia i wartości duchowych, które reprezentuje Heartcore.

Porozmawiajmy jeszcze o twoim nowym albumie The Chopin Project, który jest Twoją własną reinterpretacją muzyki Chopina na kwartet jazzowy, wykonaną z udziałem uznanego szwajcarskiego pianisty Jeana-Paula Brodbecka. Skąd pomysł, by sięgnąć po utwory Chopina?

To Jean-Paul skontaktował się ze mną w sprawie tego projektu. Opracował aranżacje i koncepcję projektu oraz zapytał, czy jestem zainteresowany współpracą. Oczywiście spodobał mi się ten pomysł, pokochałem jego aranżacje i pokochałem zespół, więc dołączyłem do niego z pełnym entuzjazmem i zapytałem go, czy chciałby pracować z Heartcore Records. Reszta – to już historia.

Kwartet z pewnością nie jest przypadkowy, wydaje się być skonstruowany w bardzo przemyślany sposób, zarówno pod względem struktury, jak i energii, jaką wnosi każdy muzyk. Jak widzisz rolę każdego z muzyków na twoim nowym albumie? Co wnoszą Lucas Traxel i Jorge Rossy?

Rola każdego instrumentu jest jasno określona w muzyce, a każdy muzyk wnosi do niej swoje umiejętności i jej zrozumienie. Swoim brzmieniem Lucas i Jorge dokładają wiele do samego centrum tej muzyki, zapewniają dynamikę i odpowiednią atmosferę.

Jeżeli chodzi o muzyczne odniesienia, to sięgają one od muzyki Chopina, granej w klasyczny sposób, który wszyscy kochamy i uwielbiamy, do muzyki Johna Coltrane'a, Charliego Parkera, Arta Blakeya, Duke'a Ellingtona. Dla mnie osobiście opiera się to na sile muzyki rockowej, takiej jak AC/DC i The Kinks – w sensie sposobu grania niektórych akordów, dość mocnego w niektórych partiach utworów. Muzyka, którą nagraliśmy, czerpie też wiele z mojej miłości do wokalistów takich jak Frank Sinatra czy Billie Holiday, pod względem sposobu ukazywania piękna melodii. Jest tu też kilka elementów tego, co określamy mianem ECM-owską stylistyką jazzu. Przykładem tego są albumy Keitha Jarretta, zarówno jego American Quartet z Paulem Motianem, Charliem Hadenem i Deweyem Redmanem, jak i European Quartet z Palle Danielssonem, Jonem Christensenem i Janem Garbarkiem.

Wszyscy spotkaliście się na nagraniu w Zurychu w zeszłym roku.Była chemia pomiędzy wami? Zaiskrzyło od razu?

Tak, od razu poczuliśmy się zespołem, co jest rzadkością i trzeba przyznać, że to naprawdę wspaniałe uczucie. Istnieje między nami świetne porozumienie oraz wzajemny szacunek i uznanie.

No właśnie – a co, twoim zdaniem, jest najważniejsze, aby mieć takie porozumienie wewnątrz zespołu?

Jako lider zespołu zawsze biorę pod uwagę nie tylko to, jak dani muzycy będą razem brzmieć, ale też – jak będą czuli się w swoim towarzystwie. Trzeba uwzględnić powiązania, które istnieją między muzykami, historię oraz mnóstwo innych aspektów. Zawsze jest to wybór bardzo intuicyjny i niesamowicie istotny.

Jeździłeś po całym świecie, byłeś też w Polsce. Czym różnią się europejskie sceny od występów w USA?

Wszyscy kochają muzykę i wszędzie można znaleźć wspaniałą publiczność. Sposób, w jaki publiczność doświadcza muzyki i wyraża siebie, zmienia się w zależności od kultury, a także w dużym stopniu zależy od miejsca i atmosfery stworzonej przez organizatora. Uważam jednak, że w ostatecznym rozrachunku uczucia są takie same – radość, błogość...

Na koniec opowiedz jeszcze o swoich planach i marzeniach na 2022 rok? Czy zobaczymy cię znowu w Polsce?

Uwielbiam grać w Polsce i kiedy tylko widzę, że planowany jest tam jakiś koncert, bardzo się cieszę, bo uważam, że polska publiczność jest bardzo wrażliwa, otwarta i energiczna. Mam wspaniałe doświadczenia z występów w Polsce, więc mam nadzieję, że pojawi się więcej okazji do grania na polskich festiwalach i w polskich salach koncertowych. W 2022 roku planuję serię koncertów z projektem Chopinowskim, z moim zespołem Caipi oraz z moim triem. Mam też zaplanowaną pięciotygodniową trasę koncertową po USA na przełomie września i października. Poza tym pracuję nad kilkoma różnymi projektami nagraniowymi jako lider, sideman i jako producent. Jest więc wiele do zrobienia i jestem wdzięczny za każdą chwilę, która została mi dana, bym mógł tego dokonać.

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO