Ostatni dzień stycznia 2012 roku był zarazem ostatnim dniem mojej - jedynie wirtualnej - znajomości z Giulią y los Tellarini. We wrocławskim Imparcie artystka dała pokaz swoich barwnych umiejętności. Otoczyła się muzycznymi gadżetami (głównie tymi z gatunku perkusyjnych) i zgrabnie nimi wywijała dostarczając pozytywnych emocji. Oczywiście występ byłby dość jednostajny i ubogi, gdyby tylko na wdzięcznym podgrywaniu poprzestała. Damsko – męski, międzynarodowy zespół muzyków towarzyszący Giulii na scenie oddał, m.in. klimat latynoskich pubów zarówno brzmieniem instrumentów, wglądem, jak i zachowaniem.
Trzeba przyznać, że ich muzyka stanowiła niebanalną fuzję elementów muzycznych z całego świata. Różnorodna mieszanka hiszpańskiego folku, francuskich ballad i jazzu była największym atutem występu. W utworach Giulii y los Tellarini pobrzmiewały gitary klasyczne o silnej, flamencowej barwie, perkusja, saksofon, trąbka, kontrabas, gitara elektryczna, akordeon, bandoneon, tamburyn i dzwonki.
Oczywiście na koncercie w Imparcie nie zabrakło utworów: „Barcelona” (znany motyw przewodni filmu Woody’ego Allena „Vicky, Cristina, Barcelona”) i „Warszawa” ( przygotowany specjalnie z okazji koncertów w Polsce). I to ich melodie nuciłam wracając wieczorem po koncercie do domu wspominając nowojorskiego mistrza absurdu filmowego, dzięki któremu Giulia y Los Tellarini stali się rozpoznawalni na całym świecie.
Tekst: Dorota Olearczyk
Foto: Julian Olearczyk