Recenzja

Piotr Schmidt Quartet - Saxesful, Tribute to Tomasz Stańko

Obrazek tytułowy

Projekt głęboko przemyślany

Jak ten czas leci. Pamiętam okładkę koncertowej płyty Wierba & Schmidt Quintet z festiwalu Getxo w Hiszpanii, na której zespół wyglądał jak grupa nastolatków. Teraz Piotr Schmidt to już doświadczony weteran, mający na koncie oprócz czterech płyt wspomnianej grupy także dwa projekty solowe. W tym roku ta lista wydłużyła się o dwie następne pozycje. Zanim zdążyłem napisać o jego nowej płycie Saxesful, ukazała się już następna, nagrana przez trębacza w hołdzie Tomaszowi Stańce. Tempo zaiste niezwykłe. Z obiema płytami miałem tak: najpierw kręciłem nosem, bo Schmidt bliski jest teraz stylistyce ECM-u, a ja akurat za nią nie przepadam. Ale kiedy zacząłem słuchać tej muzyki, to „wsiąkałem” całkowicie i zapominałem choćby o tym, że nie lubię, kiedy w jazzie rytmika jest śladowa lub tylko domyślna, a tempo „stoi” w miejscu. Niewątpliwie więc nasz wciąż młody trębacz ma coś, co można nazwać charyzmą. Potrafi przekonać do siebie każdego niemal słuchacza.

Kiedy zobaczyłem reklamę Saxesful, spodziewałem się naiwnie ognistego jam session, czyli czegoś w stylu Piotr Schmidt kontra siedmiu wspaniałych saksofonistów w osobach Jana „Ptaszyna” Wróblewskiego, Zbigniewa Namysłowskiego, Henryka Miśkiewicza, Macieja Sikały, Piotra Barona, Adama Wendta i Grzecha Piotrowskiego. Jednak trębacz nie poszedł na żywioł i zaserwował nam projekt głęboko przemyślany, w którym nikt się nigdzie nie spieszy. I dobrze, aczkolwiek odrobinę mi żal tej niewykorzystanej okazji, aby trochę „dać czadu”.

Nie ma wątpliwości, że Saxesful znacznie wystaje poza przeciętność. W końcu rzadko się zdarza, aby na jednym krążku grali wszyscy najwybitniejsi bodaj, żyjący w Polsce saksofoniści. Repertuar stanowią – oprócz dwóch krótkich kompozycji kwartetu Schmidta – same standardy.

Otwierająca całość potoczysta i długa wersja Stella By Starlight, z udziałem Henryka Miśkiewicza, jest nieco myląca, bo od początku pełna wibracji i drive'u sekcji. Tymczasem następne utwory grane są już w zupełnie innej konwencji, rozpoczynają się od wolnych i misternych, ale też bardzo długich, dochodzących nawet do trzech minut wstępów. Trochę to ryzykowne, bo mimo świetnej dyspozycji pianisty Wojciecha Niedzieli jest to igranie z percepcją słuchacza. Ale to może moje osobiste skrzywienie, bo najbardziej lubię coś takiego, co występuje w zasadzie tylko w jednym utworze – Summertime (z udziałem Piotra Barona), kiedy po spokojnym wstępie rusza fajnie sekcja rytmiczna.

Jednak Piotr Schmidt nie lubi zbytnich kontrastów i w zasadzie cała płyta jest stonowana. Ale za to jej wielkim atutem są zjawiskowe interpretacje standardów. Przecież człowiek nasłuchał się już w życiu tych amerykańskich songbooków i wydawało się, że nic go nie zdziwi w tej materii. A jednak! Interpretacje kwartetu Schmidta w składzie: Wojciech Niedziela (fortepian), Maciej Garbowski (kontrabas), Krzysztof Gradziuk (perkusja), plus zaproszeni saksofoniści, są niezwykle ciekawe i niebanalne.

W zasadzie o każdym utworze można by napisać osobny elaborat. Klimat całości, brzmienie trąbki Piotra Schmidta i standardowy repertuar Saxesful kojarzy mi się z orkiestrową płytą Cheta Bakera My Favourite Songs, chociaż zestaw tematów jest inny To najwyższe wtajemniczenie. Podobnych płyt powstało do tej pory w Polsce niewiele, dlatego chylę czoło z podziwem. Aha, i co jeszcze ważne – Piotr Schmidt nie dał się swoim gościom saksofonistom zdominować, a nawet w pewien sposób wyrwał ich z ich własnej strefy komfortu. Zbigniew Namysłowski w „kołysance” Alice In Wonderland? Zadziwiające...

PiotrSchmidtQuartet-TributeToTomaszStanko.jpg

Tribute to Tomasz Stańko – po śmierci nieodżałowanego Tomasza Stańki podobnych tribute'ów będzie jeszcze sporo. Ważne, że Piotr Schmidt złożył hołd swojemu mistrzowi w bardzo naturalny i bezpretensjonalny sposób. Program jest w zasadzie autorski, skomponowany przez samego Schmidta albo przez jego kwartet, w składzie identycznym co na Saxesful, za wyjątkiem zjawiskowo wykonanej komedowskiej kołysanki Rosemary's Baby i tematu Epilog autorstwa Bartka Pieszki. Nie zmienia to faktu, że ta długa płyta (60 minut) jest w klimacie, brzmieniu i narracji bardzo „stańkowa”

Jest tu wszystko to, z czym kojarzy nam się twórczość autora Suspended Night, czyli refleksyjność, przestrzeń, niespieszność wypowiedzi i przejrzystość frazy. Mało jest za to odwołań do owej podskórnej drapieżności Stańki, chociaż jakieś echa free (Distraction) czy eksperymentów dźwiękowych (Hollowness) dałoby się znaleźć.

Owszem, momentami Piotr Schmidt w brzmieniu trąbki, budowie frazy czy w stopniowaniu napięcia niebezpiecznie zahacza wręcz o imitację (A Melancholy Routine, Sorrow), ale nigdy nie przekracza cienkiej granicy. Znowu będę marudził, ale mnie osobiście szkoda, że tak mało jest tutaj dynamiki. Nic nie poradzę, że jakkolwiek cenię całość, to najbardziej podobają mi się (oprócz Rosemary's Baby) dwa utwory z samego końca, a mianowicie grany od początku szybko i rytmicznie Transgress oraz Norm, gdzie bębny wreszcie mają więcej do powiedzenia.

Na koniec jeszcze jedna kwestia. Uważam, że dobrze się stało, że na okładce znalazło się obok nazwiska lidera, czyli Piotra Schmidta, także nazwisko pianisty Wojciecha Niedzieli. Jego udział w obu najnowszych projektach Schmidta jest nie do przecenienia. Ba, ten rok można by spokojnie obwołać w naszej fonografii „rokiem Niedzieli”, bo przecież muzyk ten współtworzył także komedowski projekt „Ptaszyna” Wróblewskiego. Jak słychać, pianista jest w życiowej formie i nic dziwnego, że „wszyscy święci” chcą z nim nagrywać. Cały kwartet zresztą brzmi jak monolit, tak więc czekamy z ciekawością na następne krążki. Oby były nieco żywsze...

Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 1/2019

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO