Confiteor, 2018
Kiedy artyści, których dorobek zapewnił im już miejsce w muzycznym panteonie, informują o nowym materiale, można się spodziewać, że nie będzie to zbiór przypadkowych melodii. Intuicja wynikająca z doświadczenia, biegłość warsztatowa oraz coraz dłuższe przerwy pomiędzy nagraniami nadają ich kolejnym projektom wyjątkowości. Może to kwestia wagi nazwiska, ale często ich oryginalne kompozycje już w momencie premierowego odsłuchu brzmią jak światowe standardy.
Całkiem niedawno przykład takiej maestrii dał Adam Makowicz. Jego autorskie kompozycje zawarte na Swinging Ivories (recenzja – JazzPRESS 11/2018), miały właśnie taką siłę, co potęgowało jeszcze zestawienie ich z amerykańskimi klasykami. Parę miesięcy później swój „songbook” poszerzył inny gigant polskiego jazzu – Włodzimierz Nahorny. Choć panowie od lat konkurują o miano czołowych polskich pianistów, to porównywanie ich dokonań nie ma większego sensu. Można śmiało uznać, że obie płyty utrwalają dotychczasową – sprawiedliwą – równowagę.
Przykładów „nowych standardów” jest na Ballad Book wiele. Słuchając po raz pierwszy Rezeda Waltz, nie mogłem oprzeć się wrażeniu, że od dawna znam jego przewodni motyw. Podobne uczucie towarzyszyło również odsłuchom Dragoś czy Piaskownicy – zupełnie jakby artysta powracał do znanych od lat szlagierów. Nie chcę przez to powiedzieć, że kopiuje on sprawdzone patenty, po prostu jest tak konsekwentny we własnym stylu, że czas powstania tematów przestaje mieć znaczenie.
Potencjał tych kompozycji nie tkwi wyłącznie we „wpadającym w ucho” temacie. Przede wszystkim istotna jest tu precyzyjnie wyważona konstrukcja melodii, przygotowana tak, by uwaga odbiorcy koncentrowała się na całym czasie jej trwania. To, że po zakończeniu utworu w głowie słuchacza pozostaje charakterystyczna fraza, jest konsekwencją skupienia i poddania się dźwiękom.
Słowiańska nostalgia, tak charakterystyczna dla twórczości Nahornego, na jego najnowszej płycie osiąga szczególny wymiar. Nagranie poprzedziła sentymentalna wizyta zespołu w Kwidzynie, gdzie pianista dorastał i stawiał pierwsze sceniczne kroki. Czytając esej muzyka, zamieszczony wewnątrz okładki, przechadzamy się wraz z nim po tamtejszych ulicach, poznając szczególnie bliskie mu zakątki. Konfrontacja wyobrażeń z rzeczywistością skłania do zadumy, ale czytamy tu: „Moje lata młodości były jednak wspaniałe i radosne, a więc i wspomnienia są raczej pogodne”. Tekst uzupełnia galeria zdjęć, z których warto wychwycić wymowne ujęcie pianisty porównującego zrujnowany obecnie budynek kina Tęcza z fotografią z czasów, gdy tętnił życiem.
Poza indywidualnym stylem gry lidera konsekwentne brzmienie zapewnia doborowa sekcja rytmiczna – Mariusz Bogdanowicz (kontrabas) oraz Piotr Biskupski (perkusja). Niezmienny od niemal trzydziestu lat skład czyni Nahorny Trio najdłużej działającym zespołem w historii polskiego jazzu! Przez ten imponujący czas zespół zagrał setki koncertów, co przełożyło się na bezbłędne porozumienie. Choć naturalnie dominantą muzyki jest tu dźwięk fortepianu, to nie sposób pominąć wkładu pozostałych instrumentalistów. Wystarczy wsłuchać się w linię kontrabasu w Treści Lata, by zrozumieć, jak kapitalne potrafią być grane przez nich partie.
„Nieubłagany upływ czasu próbuje wypierać zakodowane w pamięci obrazy. Trzeba o nie bardzo dbać – są delikatne i piękne” – kończy swój refleksyjny esej Włodzimierz Nahorny. Wszystkie elementy składające się na tę płytę kreują bardzo czytelny obraz. Szata graficzna okładki, zawarty wewnątrz niej tekst, jak również sama muzyka, dają możliwość bezpośredniego obcowania z intymnym światem autora. Wszystko to jest przy tym na tyle subtelne, że nie narusza właściwej takim materiałom delikatności.
Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 7/2019