Recenzja

Michał Martyniuk – Nothing To Prove

Obrazek tytułowy

SJ Records, 2018

Rekomendacja Randy’ego Breckera zawsze musi robić wrażenie. Wszak wszyscy doskonale wiemy, że starszy z braci Breckerów nie zwykł rzucać słów na wiatr. Dlatego gdy ten wybitny trębacz tak bardzo chwali najnowszą płytę polskiego pianisty Michała Martyniuka, warto nadstawić ucha i zapoznać się z dziełem Nothing To Prove.

Michał Martyniuk to urodzony w Szczecinie pianista młodego pokolenia, który od dawna żyje i tworzy w odległej Nowej Zelandii. Po kilku latach artystycznej działalności doczekał się on swojego drugiego autorskiego wydawnictwa, które w nieco przewrotny sposób zatytułował właśnie Nothing To Prove. Płyta ta odbiła się dość szerokim echem w jazzowym światku, a sam artysta dochrapał się nominacji do Fryderyka 2019 w kategorii jazzowego debiutu roku.

Jak dość szybko można się przekonać, płyta ta nie rozczarowuje. Składa się z ośmiu zgrabnie skrojonych kompozycji Martyniuka, które wykonane zostały w bardzo profesjonalny sposób przez niego i towarzyszący mu zespół. Trzon owego zespołu stanowią utalentowani muzycy młodej sceny polskiego jazzu – saksofonista Jakub Skowroński, gitarzysta Kuba Mizeracki, kontrabasista Bartek Chojnacki i perkusista Kuba Gudz.

Martyniuk tym albumem chyba rzeczywiście chciał pokazać, że absolutnie niczego nie musi udowadniać. Panowie tworzą muzykę lekką, łatwą i przyjemną, która nie wymaga pełni skupienia i namysłu. Nie jest to, rzecz jasna, zarzut, lecz jedynie próba określenia stylistyki, w której porusza się zespół Michała Martyniuka. Oprócz samego pianisty, którego partie są najciekawsze i najlepiej wyeksponowane na płycie, warto zwrócić uwagę również na gitarzystę Kubę Mizerackiego, którego delikatne ciągoty w stronę nieco bardziej przesterowanych brzmień urozmaicają nieco klimat płyty.

Nothing To Prove, dzięki swojemu niewątpliwemu urokowi i perfekcji wykonania, pewnie przyciągnie słuchaczy, którzy nieco rzadziej sięgają po repertuar jazzowy. Dla miłośników jazzowych dźwięków za to może okazać się bardzo przyjemnym uzupełnieniem dnia. Choć nie jestem miłośnikiem takiego sposobu prowadzenia utworów, to przyznaję, że Michał Martyniuk swój cel stworzenia płyty przyjemnej i łatwej w odbiorze zrealizował naprawdę bardzo dobrze. Być może ciut więcej odwagi aranżacyjnej dodałoby tej płycie pewnego charakterystycznego rysu, jednak warto docenić miłe chwile, które można spędzić w towarzystwie zespołu Michała Martyniuka i Nothing To Prove.


Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 6/2019

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO