„– Kto ci na to pozwoli? – Nie w tym rzecz. Rzecz w tym, kto mnie powstrzyma” – odpowiedział Howard Roark, przedkładając własną, artystyczną wizję nad oczekiwania ogółu. Przesłanie powieści Źródło Ayn Rand musi być szczególnie bliskie Kamilowi Piotrowiczowi, gdyż imieniem głównego bohatera nazwał założone przez siebie wydawnictwo. Pierwszą produkcją oficyny jest najnowszy album jego sekstetu i trzeba przyznać, że świetnie oddaje on ideę, o której mowa w cytowanym fragmencie literackim.
Product Placement rozpoczyna dynamiczny i niezwykle wciągający utwór Lucid Dreaming I. Przyznam, że długo nie potrafiłem się od niego oderwać – za każdym razem, po sześciu minutach trwania kompozycji, było mi wciąż mało jej energii. Nie chciałbym czynić niepotrzebnych porównań, ale słuchając tego fragmentu, mam wrażenie, że mógłby on pochodzić z repertuaru sekstetu Vijaya Iyera. Oba zespoły poza podobnym instrumentarium łączy zdolność do absorbowania uwagi słuchacza, atakowania ze wszystkich stron nawałnicą coraz lepszych fraz.
Warto było jednak słuchać dalej. Na album składa się osiem autorskich kompozycji Piotrowicza powstałych w Nowym Jorku, Kopenhadze, Warszawie i Gdańsku. Różnorodność lokalizacji zwiastuje szeroki zakres zainteresowań, które musiały towarzyszyć mu w przerwie między wydaniem ostatnich płyt. „Osobiście nie chcę funkcjonować w określonym gatunku, bo zbyt wiele mnie w muzyce ciekawi” – mówił w rozmowie z Mery Zimny. Szczególnie istotny wydaje się pobyt w Ameryce, gdzie muzyk odbył szereg inspirujących spotkań. „W komponowaniu ważna jest ciekawość tego, co dalej w muzyce, cokolwiek by to dla mnie, dla niego czy kogokolwiek innego oznaczało” – relacjonował, co powiedzieć mu miał tam Tim Berne. Odnoszę wrażenie, że słowa te stały się mottem nowego nagrania.
Płyta nie narzuca jednolitej narracji. Kolejność utworów wydaje się umowna i każdy z nich mógłby znaleźć się w zupełnie innym miejscu. Trudno odnaleźć też spójność w nazewnictwie, sprawiającym wrażenie przypadkowego. Jednym z najjaśniejszych momentów (choć takie wartościowanie wydaje się bezcelowe) jest Wesele. To bardzo ilustracyjny temat, którego znaczenie, zdawałoby się, rozwija sugestywny tytuł. Naturalne konotacje, odnoszące się do polskiej literatury czy kinematografii, nie były jednak zamierzone, co autor zdradził na antenie RadioJAZZ.FM.
Kompozytor nie ograniczał się nawet czasem trwania ścieżek – po trzyminutowym Bubble następuje pięciokrotnie dłuższy Intentions. Gdy dodać jeszcze, że zamykający płytę Bonus jest całkowicie przetworzony w postprodukcji, obraz całości wydawać się może przesadnie zagmatwany. Tego chaosu doskonale się jednak słucha. Poza niezwykłym talentem muzycznym Piotrowicz ewidentnie ma świetną intuicję.
Nie zabrakło mu jej przede wszystkim, gdy formował skład sekstetu, nieustannie najciekawszego zespołu na polskiej scenie jazzowej. Ponownie tworzą go: lider (fortepian, syntezator, kompozycje), Kuba Więcek (saksofon altowy), Piotr Chęcki (saksofon tenorowy i barytonowy), Emil Miszk (trąbka), Andrzej Święs (kontrabas) oraz Krzysztof Szmańda (perkusja, wibrafon). W ciągu dwóch lat od wydania poprzedniej płyty każdy z nich bardzo się rozwinął. Nie mam jednak na myśli poprawienia warsztatu wykonawczego, ten bowiem dawno opanowali już do perfekcji. Chodzi mi o rozwój w ramach tego konkretnego składu. „Dotarliśmy się, jest też między nami zaufanie. Świadomie przekraczamy kolejne, coraz bardziej ekstremalne bariery”, stwierdził lider w przytaczanym wcześniej jazzpressowym wywiadzie. Panowie zdają się perfekcyjnie rozumieć i pobudzać nawzajem do doskonalszej gry. Intuicyjnie wiedzą, jaką przestrzeń powinni wypełnić, i choć nikt nie ma potrzeby wychodzenia przed szereg, to każdy w równym stopniu wpływa na ostateczne brzmienie.
Popular Music był popisem Piotrowicza jako kompozytora, bezbłędnie rozdzielającego partnerom poszczególne partie. Teraz muzyk stał się do tego charyzmatycznym bandleaderem, czerpiącym inspiracje z możliwości kolegów. Choć Product Placement jest kolejnym dowodem na skalę jego talentu, to przede wszystkim uświadamia, jak nieograniczone możliwości ma kierowany przez niego kolektyw. Nieprzypadkowo na okładce, w odróżnieniu od poprzedniej produkcji, sfotografowano wszystkich, leżących blisko siebie, członków zespołu.
Product placement jest narzędziem marketingowym przemawiającym do podświadomości odbiorcy. We naszej rozmowie Kamil Piotrowicz zadeklarował, że muzyka jest dla niego sposobem komunikacji. Na najnowszym albumie ulokował jednak znacznie więcej niż tylko chwytliwe dźwięki mające zapaść w pamięć słuchaczy. To bezkompromisowa próba zdefiniowania własnego języka muzyki pozbawionej gatunkowych granic. Próba jak najbardziej udana.
Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 1/2019