Płyty Recenzja

Susan Alcorn Quintet – Pedernal

Obrazek tytułowy

Relative Pitch Records, 2020

Susan Alcorn występowała 10 listopada 2018 roku na festiwalu Jazz Jantar w Gdańsku, w składzie oktetu Mary Halvorson. Nie pozostaje bez związku z najnowszą płytą artystki, wydaną niemal dokładnie dwa lata po tamtym wydarzeniu – 13 listopada, pod szyldem „Susan Alcorn Quintet”.

Instrumentem, na którym Susan Alcorn gra od ponad czterdziestu lat, jest elektryczna gitara hawajska, po angielsku nazywana pedal steel guitar. Jest to specyficzny instrument, kojarzony przede wszystkim z muzyką hawajską (stąd polska nazwa) – o charakterystycznych, słodkich, przeciąganych dźwiękach – a także z muzyką country wywodzącą się z Nashville. Mimo tego, że wydawany od wielu dziesięcioleci do dzisiaj polski podręcznik gry na gitarze Józefa Powroźniaka nosi tytuł Szkoła gry na gitarze i na gitarze hawajskiej, to właściwie nigdy gitara hawajska nie zyskała u nas większej popularności. Gra się na niej w ten sposób, że na palce prawej ręki założone są metalowe plektrony, którymi szarpie się struny, a dźwięki strojone są metalowym wałkiem, trzymanym w lewej ręce. Dodatkowo, w hawajskiej gitarze elektrycznej zainstalowany jest mechanizm pedałowy, który pozwala na modulowanie napięcia i płynne zmiany stroju strun.

Alcorn, z konieczności, najpierw grała przede wszystkim muzykę country, ale nigdy jej jednak nie polubiła. Kiedy zetknęła się z twórczością Ornette’a Colemana, Alberta Aylera, Johna Coltrane’a i Alice Coltrane, odważyła się na rozpoczęcie poszukiwania własnego stylu. Przez lata przede wszystkim grała solo, z rzadka bywała zapraszana do amerykańskich klubów i sporadycznie nagrywała płyty. Dopiero po tym, jak jedna z nich – Uma – została doceniona i opisana przez znaną amerykańską kompozytorkę awangardową Pauline Oliveros, Susan Alcorn wypłynęła na szersze wody i zaczęła znacznie częściej koncertować w Europie. Zdarzyło się też, że zagrała u boku swojej mentorki.

W ostatnich latach Alcorn grywała m.in. z Michaelem Formankiem, Ryanem Sawyerem (którzy znaleźli się w składzie autorskiego kwintetu gitarzystki), Ingrid Laubrock, Joe McPheem i Kenem Vandermarkiem, Ellerym Eskelinem, Fredem Frithem, Evanem Parkerem oraz niedawno – we wspomnianym, głośnym oktecie – Mary Halvorson.

Pomimo tego, że rodzaj muzyki prezentowanej przez Susan Alcorn nigdy nie sięgnął bardzo szerokiego kręgu odbiorców, jednak artystka stawała się stopniowo coraz bardziej rozpoznawana i zaczęła otrzymywać nagrody. Grant przyznany Alcorn pozwolił na realizację omawianej tu płyty. Zebrała do niej zespół marzeń, oprócz Formanka na basie i Sawyera na perkusji; udało się jej zaprosić Mary Halvorson, a także skrzypka bardzo dobrze znanego z występów i nagrań z Johnem Zornem i Johnem Abercrombie – Marka Feldmana (nie wiedzieć czemu widniejącego na okładce jako Michael).

Tytuł albumu odnosi się do góry w amerykańskim stanie Nowy Meksyk, oficjalnie zwanej Cerro Pedernal. Powszechnie jednak znaną i używaną nazwą jest właśnie Pedernal. Był to ulubiony krajobraz słynnej amerykańskiej malarki Georgii O'Keeffe, zwanej „matką amerykańskiego modernizmu”, wielokrotnie przez nią uwieczniany. Alcorn spędziła u podnóża tej góry miesiąc, szukając samotności i przygotowując kompozycje na tę płytę. Zdjęcie Pedernal zdobi też jedną ze stron okładki.

Płytę rozpoczyna utwór tytułowy, o pastelowym brzmieniu, sugerującym, że będziemy mieli kolejny album w stylu wczesnego Pata Metheny’ego. Już w drugiej minucie możemy się zorientować, że nic bardziej błędnego. Niezwykle skomplikowane, gęste i wypracowane kompozycje, pozostawiające nieco przestrzeni na improwizacje muzyków dobrze znanych ze swoich awangardowych inklinacji, sprawiają, że płyta, aby w pełni ją docenić, wymaga skupienia i wielokrotnego przesłuchania. Druga kompozycja, Circular Ruins, wypracowana i skoncentrowana, nawiązuje do całego wachlarza współczesnej awangardy, od dodekafonii, poprzez sonoryzm, serializm, po minimalizm.

Trzeci utwór, R.U.R., to nawiązanie do przedwojennej sztuki czeskiego pisarza Karela Čapka, w którym po raz pierwszy w historii użył on wymyślonego przez siebie terminu „robot”. Zaczyna się motorycznym, precyzyjnym pulsem, aby w drugiej części rozpłynąć się w amorficzną improwizację i powrócić na krótko do swej rytmicznej struktury. Pomysł na najdłuższą kompozycję płyty Night in Gdańsk, jak możemy przypuszczać, narodził się podczas wspomnianego pobytu artystki w naszym kraju. Tym bardziej, że nastrój utworu ewidentnie sugeruje, iż mógł to być listopad. Tutaj kompozytorka położyła nacisk na możliwości brzmieniowe swojego instrumentu, ale także i pozostałych muzyków kwintetu. Album zamyka radosny, wręcz przebojowy Northeast Rising Sun.

Oprócz odniesień do współczesnej muzyki awangardowej, zaproszeni muzycy odciskają na nim także swoje indywidualne piętno, znane z ich wcześniejszych dokonań. Album, jak wspomniałem, stawia słuchaczowi wysokie wymagania. Niemniej, przy odrobinie wysiłku, zostanie on wynagrodzony.

Cezary Ścibiorski

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO