Płyty Recenzja

Masabumi Kikuchi – Hanamichi

Obrazek tytułowy

Red Hook Records, 2021

Płytą zawierającą ostatnie studyjne nagrania zmarłego w roku 2015 wybitnego pianisty Masabumiego Kikuchiego debiutuje wytwórnia Red Hook Records, założona przez związanego niegdyś z ECM Records producenta Suna Chunga. Nowy wydawca zaprezentował już swoje plany i pierwszych artystów (m.in. Wadada Leo Smith, Andrew Cyrille i Qasim Naqvi), których albumy ukażą się pod jej szyldem. Do publikacji Red Hook Records warto będzie bez wątpienia powracać. Dziś jednak należy skupić uwagę na płycie otwierającej katalog nagrań wytwórni.

Możliwość wydania nagrań z ostatniego okresu życia Masabumiego Kikuchiego anonsowana była już przy okazji wydania płyty Black Orpheus, na której posłuchać mogliśmy ostatniego publicznego występu pianisty. Artysta po roku 2012 rejestrował domowe koncerty, zdecydował się również na dwudniową sesję nagraniową w nowojorskim studiu Klavierhaus. Stamtąd właśnie pochodzą nagrania wydane na Hanamichi.

Producentowi płyty Sunowi Chungowi udało się namówić Kikuchiego na dość nietypowy repertuar. Pośród sześciu utworów znalazła się tylko jedna improwizacja. Pozostałe kompozycje to znakomicie rozpoznawalne klasyki: Ramona Gilberta i Wayne’a, gershwinowskie Summertime oraz dwie wersje standardu My Favorite Things. Program dopełnia autorski klasyk pianisty Little Abi, który zadedykował córce.

Nie jest to taka płyta jak nagrane niegdyś przez Keitha Jarretta The Melody At Night With You. Tam, zgodnie z tytułem, rzeczywiście dominowała melodia. U Masabumiego Kikuchiego oczywiście również usłyszymy charakterystyczne tematy wymienionych wcześniej utworów. Hanamichi cechuje jednak bardziej poszukiwanie niż eksponowanie melodii. Ostrożność w wydobywaniu dźwięków. Niezwykłe skupienie przed każdym kolejnym krokiem. Zwykle muzycy wychodząc od melodii, kierują się ku meandrom improwizacji. Słuchając Kikuchiego, ma się wrażenie, że działa on inaczej: zbiera fragmenty oryginalnych kompozycji, by czasami jedynie na chwilę złożyć z nich rozpoznawalną od razu sekwencję.

Jak dowiadujemy się z opisu płyty, japońskie słowo „hanamichi” oznaczało podest, który w teatrach kabuki przecinał widownię, łącząc się ze sceną i dając aktorom możliwość stworzenia bardziej intymnej przestrzeni spotkania z publicznością. Ale wyraz ten ma jeszcze jedno znaczenie – opisuje idealny sposób zakończenia kariery, zejście ze sceny przy aplauzie publiczności. Ostatnie kroki przed zniknięciem za kurtyną już na zawsze. Nagrania Masabumiego Kikuchiego wypełniają obie te definicje. Piękniejszej analogii i wspanialszego pożegnania nie można sobie wyobrazić.

Autor Krzysztof Komorek - Donos kulturalny

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO