Kanon Jazzu

Talking Timbuktu – Ali Farka Toure with Ry Cooder

Obrazek tytułowy

Poniższy tekst napisałem kilka lat temu. Album musiał poczekać na swoje miejsce w Kanonie Jazzu do czasu, kiedy skończył 20 lat. Takiej reguły się trzymamy, jednak w przypadku „Talking Timbuktu” od czasu kiedy usłyszałem płytę po raz pierwszy wiedziałem, że to absolutnie najwyższa światowa muzyczna ekstraklasa. To jedna z tych płyt, która już w dniu wydania powinna wejść na listę najważniejszych płyt wszechczasów. Dla mnie na takiej liście jest nieprzerwanie i z pewnością zostanie ze mną na zawsze.

To nie zdarza się codziennie. To przedziwna płyta. Wolna, lejąca się, hipnotyczna, przyklejająca się do uszu i pozostająca na długo w głowie, która zamiast być refleksyjną, pełną zadumy okazją na jesienny wieczór, jest fantastycznym pomysłem na środek letniej nocy. Genialnie sprawdza się też w samochodzie. Do czego można porównać tę płytę ? Moje pierwsze skojarzenie to jedna z moich ulubionych tego typu – „For The Stars” duetu Anne Sofie Von Otter i Elvisa Costello.

Wiem, wiem, to zupełnie inna stylistyka, jednak wiele te płyty łączy, są niezwykle optymistyczne, z pozoru trudne w odbiorze, wielowarstwowe, a jednak niezwykle chwytliwe i pozostające na długo w pamięci. Obie są niezwykle optymistyczne i jednocześnie emanują wewnętrznym spokojem.

To nie jest muzyka do zabawy, wymaga skupienia, jednak daje wiele radości, poprawia nastrój. Jakby świat stawał się ciekawszy, bardziej kolorowy.

Płyta dostała nagrodę Grammy w 1995 roku, w kategorii World Music. Mogłaby dostać tą nagrodę w wielu innych kategoriach – jazzowej, bluesowej, pop i paru innych o bardziej wymyślnych nazwach. Jej tytuł spędził jakieś 10 lat na liście płyt, które chciałem koniecznie kupić. I jako, że to dużo czasu, nie pamiętam już, jak się na tej liście znalazł. Oferta polskich dystrybutorów w zakresie muzyki afrykańskiej jest właściwie zerowa, to znaczy, ograniczona do tak zwanej muzyki etnicznej. A przecież w Afryce, tak jak w każdym miejscu na świecie gra się i nagrywa na płyty jazz, rock, pop i wszystko inne. Tak jak w każdym miejscu gatunki przenikają się i nasycają lokalnym kolorytem.

Tak więc płyta znalazła się w koszyku przy okazji kolejnej wizyty w Portugalii. Oczywiście tam w sklepach częściej bywają zwolennicy muzyki z Czarnego Lądu, jednak oferta każdego sklepu FNAC w Lizbonie w zakresie muzyki afrykańskiej otwiera oczy wielu nawet wytrawnym znawcom tematu. W średniej wielkości sklepie płytowym Lizbony pozycji z Afryki jest tyle, co u nas jazzu w największym warszawskim tzw. salonie multimedialnym…

Unikalna, współpraca Ali Farka Toure z Ry Cooderem przyniosła naprawdę ciekawe efekty. Wszystkie piosenki to utwory skomponowane przez Ali Farka Toure (jeden jest adaptacją tradycyjnej melodii). Teksty śpiewane są w 4 afrykańskich językach – Songhai, Bambara, Peul i Tamasheck. To tylko niewielka część języków i dialektów, którymi autor posługiwał się w innych znanych mi nagraniach. Gitara Ry Coopera wnosi odrobinę amerykańskich klimatów. W kilku utworach pojawiają się gościnnie John Patitucci na akustycznym basie i Jim Kelner na perkusji. Wtedy robi się bardziej bluesowo i amerykańsko, jednak w tle ciągle mamy Afrykę. Utwory z sekcją rytmiczną przypomniały mi o kolejnej często przeze mnie słuchanej, a mało znanej muzyce – wspólnych nagraniach Milesa Davisa i Johna Lee Hookera (tak, to nie pomyłka – grają tam razem) wydanych jako ścieżka dźwiękowa do zupełnie mi nieznanego filmu „The Hot Spot”.

Na płycie jest też utwór „Lasidan”, zupełnie niepotrzebny, bałaganiarski, 3 gitary to trochę za dużo. To pewnie nie z winy Clarence Gatemouth Browna grającego gościnnie na tej trzeciej. W innym otoczeniu pewnie sprawdziłby się znakomicie. To nie jest zły utwór, jednak nie pasuje do tej płyty. Jest zbyt przebojowy i oczywisty w warstwie rytmicznej, może zwyczajnie za mało afrykański. Cóż, nawet dzieło doskonałe miewa czasami wady.

Za to ten sam Clarence Gatemouth Brown w utworze „Ai Du” gra na violi i tworzy rewelacyjny i nie tak inwazyjny, jak w „Lasidan” podkład dla gitar liderów. Brzmi trochę tak, jakby skrzypce od zawsze były etnicznym instrumentem afrykańskim.

Ta płyta to fantastyczne przeżycie estetyczne. Jest bardzo afrykańska, ale nie ma nic wspólnego z tandetnym folklorem. Pewnie niejeden egzaltowany recenzent napisałby o multikulturowej mieszance, wzajemnej inspiracji muzyków z różnych światów, przenikaniu się kultur i takie tam…. Dla mnie to fantastyczna płyta. Mam z niej mnóstwo przyjemności i jeden mały problem… Na jakiej półce ją postawić ? W końcu Ali Farka Toure to nie jest jazzowy gitarzysta, nie bluesman. Ta płyta to też nie jest etniczna muzyka Afryki. Gdziekolwiek nie stanie, łatwo ją znajdę, pewnie często będę po nią sięgał.

Ten album to również dźwiękowy dowód na afrykańskie korzennie amerykańskiego bluesa, bez którego jazz byłby czymś zupełnie innym. W związku z tym miejsce w Kanonie Jazzu z pewnością mu się należy.

RadioJAZZ.FM poleca!
Rafał Garszczyński
Rafal[malpa]radiojazz.fm

  1. Bonde
  2. Soukora
  3. Gomni
  4. Sega
  5. Amandrai
  6. Lasidan
  7. Keito
  8. Banga
  9. Al. Du
  10. Diaraby

Ali Farka Toure with Ry Cooper – Talking Timbuktu

Format: CD, Wytwórnia: World Circuit, Numer: WCD 040

Ali Farka Toure – voc, g, perc, others, Ry Cooder – g, mand, bg, marimba, others, Clarence Gatemouth Brown – g, viola, Hamma Sankare – voc, others, Oumar Toure – conga, bongos, back voc, John Patitucci – b, Jim Keltner – dr.

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO