Felieton

Złota Era Van Geldera: Słodycze

Obrazek tytułowy

fot. Jarosław Czaja

Jestem z pokolenia, które w połowie lat osiemdziesiątych ubiegłego stulecia, entuzjazmowało się „krystalicznym” dźwiękiem płyt kompaktowych. Boże, pamiętam jak po raz pierwszy prezentowano muzykę w radiu ze srebrnego krążka. Jaka przy tym była celebra! A te wszystkie Wieczory płytowe… No i w efekcie człowiek całą kolekcję płyt winylowych zanosił do piwnicy i na długie lata do niej nie wracał. Na szczęście nie zrobiłem tego, co niektórzy moi koledzy, czyli nie wyrzuciłem analogów do śmietnika. Dzięki temu dzisiaj słucha ich namiętnie mój syn. Ale mimo wszystko trzeba przyznać, że era kompaktowa pozbawiła nas jednej ważnej rzeczy: obcowania z pięknymi, dużymi okładkami, które w wielu przypadkach były prawdziwymi dziełami sztuki.

Owszem, okładki płyt to temat rzeka i można by długo rozprawiać o związkach zdjęć czy grafiki z muzyką jazzową. Zwłaszcza jeśli chodzi o takie wytwórnie jak Blue Note, Prestige, Atlantic, Riverside, Columbia czy Impulse! No i szczególnie CTI Records, bo wytwórnia ta swój wielki sukces komercyjny w latach siedemdziesiątych XX stulecia, zawdzięczała także wspaniałym i niepowtarzalnym okładkom. Do tej pory skupiałem się głównie na muzyce, czyli na tym, co przede wszystkim rejestrował na taśmach Rudy Van Gelder. A przecież potem te taśmy stawały się płytą winylową i zyskiwały na ogół ciekawą okładkę. Ale przez to, że ponad ćwierć wieku przebywam prawie wyłącznie wśród plastikowych pudełek CD, jakoś o tym zapomniałem. Aż tu niedawno na krakowskim Kazimierzu natknąłem się na pewnego pana, który na ulicy oferował do sprzedaży stare, oryginalne analogi, przywiezione ponoć z Chicago. Wśród nich zauważyłem prawdziwą perełkę – legendarny już album Stanleya Turrentine'a Sugar z 1970 roku. Oczy mi zaświeciły i rzeczony album kupiłem, mimo tego że pan lojalnie ostrzegał, że płyta jest nieco porysowana. Ale ja kupiłem ją dla samej okładki! Bo ta okładka także jest legendarna. Dlaczego piszę album, a nie płyta? Bo nawet dla pojedynczych płyt w przypadku CTI okładki były zawsze rozkładane i pokryte błyszczącym lakierem. A w środku drukowano duże, czarno-białe zdjęcia z sesji nagraniowej. Kompakt się do tego nie umywa. Jest jeszcze jeden mały, ale ważny szczególik. Jak się wysunie płytę winylową z papierowej koszulki, można zobaczyć na jej środku – na obrzeżach nalepki z labelem – wygrawerowany napis „Van Gelder”, a obok numer seryjny płyty. To znak rozpoznawczy patrona niniejszej rubryki. Na obecnych wznowieniach analogowych takich grawerunków już ma. Akurat mam najnowszą edycję czarnego krążka Blue Train Johna Coltrane'a w serii Back To Blue, którą także kupiłem właściwie dla okładki i tam sygnatury RVG (która widniała na starych blue note'ach) brak.

No, ale wróćmy do samej okładki. Duże zdjęcie, które ją zdobi, autorstwa niejakiego Pete'a Turnera, uznano niegdyś za bardzo prowokacyjne. Nic dziwnego, wszak przedstawia jakiegoś zadowolonego pana w sytuacji szczególnej, a dodatkowo wzmocnionej obrazoburczo tytułem Sugar. To niewątpliwie jedna z najlepszych okładek płytowych w całej historii jazzu. Ale aby ją docenić, trzeba niestety mieć ją w formie analogowej. Wszyscy ci, co znają Sugar – a wstyd nie znać, bo to klasyka – wiedzą, że ta okładka idealnie koresponduje z muzyką Turrentine'a: gorącą jak wulkan i niezwykle zmysłową. Jakaż to więc estetyczna przyjemność, kiedy słuchamy muzyki (oczywiście ze zremasterowanego kompaktu) i patrzymy równocześnie na dużą, a nie małą okładkę! Sama słodycz...

autor: Jarosław Czaja

Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 01/2018

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO