Wywiad

Dariusz Petera: lubię, kiedy muzyka mnie zaskakuje

Obrazek tytułowy

fot. Krzysztof Stańczak

Dariusz Petera – pianista, kompozytor. Absolwent Autorskiej Szkoły Muzyki Rozrywkowej i Jazzu im. Krzysztofa Komedy w Warszawie w klasie aranżacji prof. Lucjana Kaszyckiego oraz fortepianu Wojciecha Kamińskiego. Kształcił się również u Janusza Skowrona. Zadebiutował na polskiej scenie jazzowej w 2013 roku wraz z zespołem Fusion Generation Project albumem No Fusion.

Współpracował z takimi artystami, jak Adam Bałdych, Krzesimir Dębski, Olga Bończyk, Frank Parker, Michael Patches Stewart, Wojciech Staroniewicz oraz z Atom String Quartet i Polską Orkiestrą Sinfonia Iuventus. Z Fusion Generation Project wywalczył pierwsze miejsce w konkursie Europejskie Integracje Muzyczne 2011, a indywidualnie trzecie miejsce zdobył w Międzynarodowym Konkurssie na Kompozycję Jazzową 2018, w ramach 13. edycji Silesian Jazz Festiwal.

PETERA SEXTET7_fot. Robert Wierzbicki.jpg fot. Robert Wierzbicki

Do autorskiego projektu Petera Sextet, w którym postanowił sprawdzić się jako lider, zaprosił czołówkę polskiej sceny jazzowej: Krzysztofa Szmańdę, Macieja Kocina Kocińskiego, Emila Miszka, Krzysztofa Lenczowskiego i Andrzeja Święsa.

Aya Al Azab: Od debiutanckiej płyty No Fusion Fusion Generation Project minęło sporo czasu. Potrzebowałeś tego kilkuletniego oddechu, aby niejako stworzyć siebie na nowo, czy może po prostu chciałeś odpocząć od jazzu?

Dariusz Petera: Rzeczywiście, od wydania No Fusion minęło sporo czasu. Jednak ta cisza to jedynie złudzenie. Na przestrzeni tych lat cały czas byłem aktywny muzycznie. Brałem udział w różnych projektach moich kolegów muzyków. Jednym z nich jest kwintet łódzkiego trębacza Piotra Krzemińskiego, który mam przyjemność tworzyć ze wspaniałymi muzykami. Poza tym nadal koncertowaliśmy z Fusion Generation Project. W mojej głowie pojawił się pomysł na sekstet, więc zacząłem myśleć nad nowymi kompozycjami. Jak widać, okazji do złapania oddechu nie było tak dużo, jak by się mogło wydawać.

Raz rzeczywiście postanowiłem na chwilę odpocząć od muzyki w ogóle. To był moment, kiedy intensywnie przygotowywałem się do nagrań Flashover, a było to w trakcie mojej podróży do Chin. Obiecałem sobie wtedy, że na czas wyjazdu nie zabieram ze sobą żadnej muzyki oraz przestaję o niej myśleć. Po prostu robię sobie muzyczny detoks [śmiech]. Jak się okazało, było mi to potrzebne, aby nabrać trochę dystansu do tego, co przede mną.

Myślę, że proces tworzenia siebie na nowo cały czas trwa i trwać będzie. Mam nadzieję, że moja muzyka cały czas będzie ewoluowała, a ja razem z nią. Czuję w sobie głód ciągłego rozwijania się jako muzyk oraz eksplorowania nowych muzycznych rejonów.

PETERA SEXTET_FLASHOVER.png

Jedno na pewno się w tobie nie zmieniło – podejście do jazzu, próba łączenia w nim wielu kolorów i stylistyk, czego odzwierciedleniem jest zróżnicowany skład twojego sekstetu. Udało ci się osiągnąć zamierzony cel?

Lubię łączyć ze sobą skrajne emocje oraz różne muzyczne światy. Dotyczy to nie tylko doboru muzycznych partnerów, ale również mojego podejścia do komponowania. Lubię, kiedy muzyka mnie zaskakuje. W zasadzie od samego pojawienia się pomysłu na sekstet myślałem o zaproszeniu tych konkretnych muzyków. To była świadoma decyzja. Wiedziałem, że w swoim zespole będę miał wiolonczelę. Byłem przekonany, że wprowadzenie tego instrumentu do składu będzie miało duży wpływ na brzmienie mojego sekstetu. Uważam, że w pewien sposób go wyróżnia.

Wszyscy muzycy grający ze mną na płycie należą do czołówki współczesnej sceny jazzowej i improwizowanej w naszym kraju. Ich doświadczenie, kreatywność, muzyczna intuicja oraz otwartość na to, co obecnie dzieje się w muzyce improwizowanej, zaważyły na moim wyborze. Jak się później okazało, sesja nagraniowa była bardzo udana i wszystko poszło zgodnie z moimi oczekiwaniami. Połączenie ze sobą wrażliwości tych konkretnych muzyków nadało moim kompozycjom wyjątkowe brzmienie. A koledzy też zdają się być zadowoleni z efektu końcowego.

Jak na debiut w roli lidera, to był skok na głęboką wodę – ze sporym składem, nie wolałeś zacząć od duetu bądź tria? Tym bardziej, że kompozycje na Flashover cechuje intymność i melancholia, które najłatwiej uzyskać przez zawężenie instrumentarium.

Uważam, że do nagrania całego albumu w duecie czy triu trzeba dojrzeć. Ja jeszcze nie czuję, że jestem na to gotowy. Rzeczywiście, sekstet to duży zespół i skok na głęboką wodę, ale ile oferuje możliwości brzmieniowych i zabawy przy komponowaniu. Pisząc na taki skład instrumentalny i mając takich muzyków w zespole, można poczuć się niczym reżyser hollywoodzkich filmów [śmiech]. Jedyną rzeczą, która cię ogranicza, jest twoja wyobraźnia.

Komponując materiał na Flashover, starałem się myśleć o całości albumu. Tak, aby słuchacz miał możliwość poczuć się częścią opowiadanej przez nas historii już od pierwszego utworu. Zauważ, że cały sekstet gra tylko w kilku kompozycjach. Mało tego, nawet na przestrzeni pojedynczych utworów zdarzają się różne konfiguracje instrumentalne. Tak więc w przypadku takiego składu jest mnóstwo możliwości zabawy formą. Poza tym wszyscy z szacunkiem dzieliliśmy się ze sobą muzyczną przestrzenią, myślę więc, że każdemu z nas udało się zachować swoją muzyczną tożsamość, mimo tak dużego instrumentarium.

Sekstet spotkał się w całości dopiero w studiu. Jak udało się wam uzyskać tak naturalne porozumienie?

Poza Krzysztofem Lenczowskim, z którym współpracuję od lat, z pozostałymi muzykami nie miałem okazji poznać się wcześniej osobiście. Nigdy ze sobą nie graliśmy, co nie znaczy, że nie znałem ich dorobku. Mimo mojego przekonania, że koledzy zrealizują to, co sobie założyłem, jadąc do studia, byłem pełen obaw i rozterek. W końcu jadę do wynajętego na trzy dni studia nagraniowego i nie znam ludzi. W mojej głowie pojawiało się mnóstwo wątpliwości: czy starczy nam czasu na nagranie materiału? Czy będę mógł liczyć na zaangażowanie kolegów? Cytując Emila Miszka – czy towarzysko będzie się zgadzać? Z drugiej strony towarzyszyła mi wielka ekscytacja, że oto nadszedł moment urzeczywistnienia mojej muzycznej wizji. Byłem bardzo ciekaw tego, co się wydarzy. To były skrajne emocje, które towarzyszyły mi do samego wejścia do studia. Jednak na miejscu wszystkie obawy zniknęły.

Cały materiał nagraliśmy w dwa dni, a nie w trzy, jak sobie zaplanowałem. Koledzy idealnie odnaleźli się w przestrzeni muzycznej, którą zaproponowałem. Ogólnie daliśmy sobie dużo przestrzeni. Czasami dochodziło nawet do burzy mózgów. Cały proces ustalania formy czy improwizacji miał miejsce na bieżąco. Odnaleźliśmy porozumienie – zarówno na płaszczyźnie muzycznej, jak i towarzyskiej – które w czasie sesji było tak dobre, że postanowiłem zawrzeć to w tytule płyty. Rozbłysk, czyli Flashover, ma symbolizować to, że ten chwilowy skok wzajemnego zaufania, ten przepływ energii, który nastąpił w trakcie nagrań, wywołał „spięcie” pozwalające uwolnić się dźwiękowej wrażliwości każdego z nas.

Uczyłeś się u Janusza Skowrona, zmarłego w tym roku wybitnego pianisty. Jakim był nauczycielem?

Na swojej drodze edukacji muzycznej miałem wielkie szczęście spotkać wspaniałych nauczycieli, którzy mieli duży wpływ na ukształtowanie mnie jako muzyka. Jednym z nich był pan Janusz Skowron. Wspaniały pianista, muzyk o ogromnej wrażliwości i wyobraźni, mający wielki szacunek do jazzowej tradycji, kompozytor oraz kreator wyjątkowych brzmień. Jednocześnie, będący bardzo skromnym, pełnym humoru człowiekiem. Erudytą. Pamiętam, jak kiedyś przed rozpoczęciem zajęć rozmawialiśmy o Jarrettcie, a pan Janusz podsumowując naszą rozmowę powiedział: „Żeby grać tak jak Jarrett, to trzeba by mieć cztery głowy” [śmiech].

Był świetnym nauczycielem, starającym się przekazać jak najwięcej swojej wiedzy na temat improwizacji, harmonii, postrzegania muzyki jako sztuki. Czułem, że z tygodnia na tydzień w mojej grze następuje progres, że otwierają mi się kolejne klapki w głowie. Poza tym dzięki panu Januszowi poznałem całe dyskografie największych mistrzów jazzu: Shortera, Coltrane'a, Parkera, Rollinsa i wielu innych. Czuję się wyróżniony, że mogłem być uczniem pana Janusza Skowrona. Noszę w sobie cząstkę jego ogromnej muzycznej wiedzy, którą mi przekazał.


Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 6/2019

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO