! Wywiad

Łukasz Borowicki: Nie podpisywałem paktu z jazzowym diabłem

Obrazek tytułowy

fot. Tea Stræde Spile

Mieszkający w Danii gitarzysta Łukasz Borowicki zadebiutował ze swoim triem w 2014 roku albumem People, Cats & Obstacles. Najnowsza, szósta jego autorska płyta Rituals, wyłącznie solowa, pokazuje, jak daleką muzyczną drogę przebył on od czasów swoich artystycznych początków. To kontynuacja poprzedniej, również solowej Birds i utwierdzenie się, że obrany kierunek jest właściwy. Co doprowadziło do zmian, które dokonały się w sztuce gitarzysty? Czy rzeczywiście zmieniło się tak wiele?

Łukasz Borowicki - Rituals cover art.jpg


Piotr Wickowski: Kiedy ukazywały się twoje pierwsze płyty, zwracałeś uwagę, że starasz się znaleźć balans pomiędzy uporządkowaniem, ładem i melodyjnością – z jednej strony – a m.in. improwizacją – z drugiej. Obecnie natomiast tworzysz muzykę, która jest niezwykle melodyjna i uporządkowana, będąc jednocześnie efektem improwizacji. Udało ci się osiągnąć stan pełni i wszystko pogodzić?

Łukasz Borowicki: To prawda. Od albumu Birds komponuję w zupełnie inny sposób niż dawniej. Robięto bez komputera z programem do notacji nut, bez kartki papieru i ołówka. Nie korzystam świadomie z żadnych technik kompozycyjnych ani nie próbuję zawrzeć w utworze żadnych konceptualnych sztuczek, jak to często miało miejsce przy pracy nad poprzednimi albumami. Kiedyś komponowałem, głównie siedząc przed komputerem, kombinując i obliczając odległości między dźwiękami, a dopiero potem uczyłem się tego na gitarze. Często przez wiele godzin, bo nie był to łatwy ani intuicyjny materiał. Nigdy tych utworów do końca nie pamiętałem, nawet w studiu i na koncertach miałem przed sobą pulpit.

Obecnie ten proces wygląda tak, że siedzę z gitarą klasyczną, zamykam oczy, wyłączam myślenie i słucham. Niczego nie narzucam. Pewnie zabrzmi to nieco pretensjonalnie, aleczęsto mam wrażenie, że to nie ja jestem kompozytorem, że te utwory komponują sięsame bez mojego udziału. Czasami mam gotowy utwór po godzinie, czasami po trzech miesiącach jego grania. W takim przypadku za każdym razem grając, lekko go modyfikuję, coś dodając, a z czegoś rezygnując. Nigdy tego nie notuję, bo żeby zapisać utwór, trzeba mieć jego ostateczną, jednoznaczną wersję, a ja te utwory gram za każdym razem trochę inaczej. Poza tym sam zapis nutowy ma spory wpływ na proces kompozycji i ostateczne brzmienie, narzuca utworowi swoją „rozdzielczość”, a ja staram się unikać wszelkich elementów pośrednich. Chcę, żeby między pierwszym pomysłem na utwór a tym, coznajduje się na płycie, było ich jak najmniej.

Jest to sposób komponowania oparty niemal wyłącznie naimprowizacji i intuicji. Ta zmiana to dla mniewyzwalające doświadczenie, zwłaszcza uwolnienie od intelektu wkompozycji i dotarcie do innego źródła inspiracji, czego efektem w moim odczuciu jest bardziej osobista i szczera ekspresja.

Dla słuchaczy, którzy poznali cię z pierwszych płyt, zmiana, która zaszła w twojej muzyce, może być szokująca.

Jest spora – i to pod wieloma względami. Inne brzmienie, instrumentarium, wyraz i emocje. Dla mnie to jednak nie jest nowa muzyka. To jest swoisty powrót do moich fascynacji muzycznych sprzed wielu lat, zanim zacząłem studiować jazz. Czy się tego chce czy nie, środowisko muzyczne ma duży wpływ na to, co się gra i komponuje. Mojawcześniejsza muzyka była w dużej mierze odzwierciedleniem tego, czego się nauczyłem,co się grało wokół mnie i czego sam wówczas słuchałem. Mam wrażenie, że obecnie jestbardziej odzwierciedleniem tego, kim jestem jako muzyk.

To nie było tak, że pewnego dnia obudziłem się i postanowiłem, że koniec z połamanymi taktami i atonalnymi frazami i od teraz będę grać tylko spokojne melancholijne melodie. To trwało kilka lat. Wielu zmoich znajomych muzyków wyjechało z Odense, gdzie mieszkam, przez co tośrodowisko jazzowe, którego byłem częścią, się rozsypało. Potem jeszcze doszła pandemia, dalej pogłębiając rozpad wspólnego muzykowania. Potraktowałem to jako szansę na nowy początek. Brzmi to banalnie, ale miałemwówczas silną potrzebę dotarcia do tego, jaką muzykę ja w ogóle lubię, abstrahując od wszelkich z góry przyjętych przekonań, uprzedzeń i idiomów stylistycznych.

I tak doszedłem do tego, że nie czuję się do końca sobą, grając zgodnie ze z góry przyjętymiramami gatunkowymi czy próbując kopiować obecne trendy muzyki jazzowej. Studiowałem, grałem i nadal regularnie gram jazz, ale nigdy nie podpisywałem żadnegopaktu z jazzowym diabłem. Odkryłem, że te elementy muzyczne, które od zawsze mnie pociągały, są ponadgatunkowe – specyficzna melancholia, niespieszny charakter, spokój, przestrzeń, brzmienie. Te elementy zawsze przyciągały moją uwagę, niezależnie od tego, czy to byłapiosenka popowa, muzyka klasyczna, jazz, ambient, folk czy jeszcze coś innego. I z takim eklektycznym nastawieniem zacząłem pracę nad albumem Birds, a potem Rituals.

Z perspektywy czasu widzę, że łatwiej to przychodzi, kiedy nie jest się częścią środowiskajazzowego ani nie jest się zależnym od żadnych jazzowych instytucji. Nigdy nie czułem siętak bardzo sobą, grając muzykę, jak teraz i z tej zmiany jestem najbardziej zadowolony. W pewnym stopniu spodziewałem się, że kiedyś zacznę grać taką muzykę, bo była zawsze częścią mnie i mojego gustu muzycznego.

Pamiętam wiele takich doświadczeń z dzieciństwa, pierwszych muzycznych zachwytów - zawsze o mollowym nastroju i niskiej dynamice. Słuchałem wówczas takich zespołów jak Depeche Mode, ale też muzyki filmowej Zbigniewa Preisnera. Będąc nastolatkiem, usłyszałem muzykę Leszka Jankowskiego do filmu Street of Crocodiles braci QuayMój pierwszy projekt po wyjeździe do Danii, niedługo przed wydaniem płyty People, Cats & Obstacles, to była właśnie muzyka ambientowo-jazzowa Moses Psychosis, którą porzuciłem na rzecz mojego tria i potem kolejnych, bardziej jazzowych pomysłów. i tobyło jedno z tych doświadczeń, które się pamięta przez całe życie i które mają wpływ nacałe życie. Ta muzyka była smutna, wolna, jednocześnie niedoskonała i piękna,zmysłowa, szczera i intymna. Miała w sobie jakąś nieuchwytną głębię, wykraczającą pozasame dźwięki. Wtedy pomyślałem, że taką muzykę chcę tworzyć.

Mój pierwszy projekt po wyjeździe do Danii, niedługo przed wydaniem płyty People, Cats & Obstacles, to była właśnie muzyka ambientowo-jazzowa Moses Psychosis, którą porzuciłem na rzecz mojego tria i potem kolejnych, bardziej jazzowych pomysłów.

Rituals to kontynuacja Birds czy może jednak nowy etap?

Te dwie płyty mają ze sobą wiele wspólnego, podobna melodyka, tempo, nastrój, to samo instrumentarium, czyli gitara klasyczna, elektryczna, basowa i syntezator analogowy. Sposoby nagrywania obydwu płyt były też bardzo do siebie zbliżone, więc stylistycznie ibrzmieniowo te płyty są jak dwie siostry.

W przegadanych, atakujących nadmiarem bodźców czasach proponujesz umiar w doborze dźwięków i krótkie, w większości jednowyrazowe tytuły utworów, które odnoszą się często do spraw wartych zastanowienia. Na ile słowa w tytułach dyktowały muzykę? Co oznaczają?

Ważny jest dla mnie przekaz, nie same dźwięki i relacje między nimi. W przypadku Birds i Rituals zależało mi na odzwierciedleniu pewnego stanu emocjonalnego i tenminimalizm środków miał swoje uzasadnienie. Zauważyłem, że im mniej bodźców, tym większe skupienie na tych, które są obecne. Im mniej bodźców, tym zmysły stają się wrażliwsze i paradoksalnie całe doświadczeniemuzyczne może być intensywniejsze. Jest to oczywiście bardzo subiektywne i dla kogośinnego może taka muzyka być zbyt ascetyczna i nudna. Dla mnie jest to też odskocznia od nadmiaru bodźców i hałasu w życiu codziennym.I to jest właśnie ten stan umysłu czy emocja, które były punktem wyjścia Rituals, i mam nadzieję, że choć trochę sąodczuwalnew mojej muzyce. Swoisty spokój, formaeskapizmu polegającego na izolacji od zewnętrznych pokus, coś w rodzaju „nie potrzebuję niczego więcej niż to, co mam”.

Tytuły pojawiały się najczęściej, kiedy utwór był już skomponowany, w kilku przypadkach dopiero po jego nagraniu. Pojawiały się raczej naturalnie, na zasadzieskojarzenia brzmienia utworu ze znaczeniem słowa. Tytuły takie jak na przykład Touch i Inwards nawiązują do charakteru tych utworów i związanych z nimi skojarzeń. Sugerują kolejno pewną intymność i samorefleksję, spojrzenie wgłąb siebie. Forgiveness czyli „przebaczenie” to duże słowo, z którym na którymś etapie życia pewnie większość z nassię zmierzy. Nie potrafię dokładnie wyjaśnić, dlaczego tak nazwałem ten utwór, ale w pewien sposób pasowało mi to słowo do ogólnego – nieco romantycznego – wyrazu utworu. Tytuły Intuition, Spirit i Alchemist wyrastają z potrzeby tajemnicy i magii w życiu, to reakcja na wszechobecny trend racjonalizacji, algorytmizacji i automatyzacji niemal wszystkich aspektów życia, łącznie z muzyką i sztuką.

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO