Relacja

Krzysztof Herdzin: energia i emocje

Obrazek tytułowy

Krzysztof Herdzin Quartet – Warszawa, Teatr Roma, 7 grudnia 2018 r.

Krzysztof Herdzin solo – Warszawa, DK Kadr, 26 stycznia 2019 r.

Miłośnikom jazzu i klasyki Krzysztofa Herdzina przedstawiać nie trzeba. Co więcej, artysta znany jest nie tylko z działalności na polu muzyki jazzowej i klasycznej, ale również muzyki filmowej i popu. Współpracował z gwiazdami polskiej piosenki (w latach 2002-2012 z Edytą Geppert, ostatnio z Anną Marią Jopek). Występował z takimi gwiazdami jazzu jak Maria Schneider, Richard Bona, Mino Cinelu, Oscar Castro Neves czy Grégoire Maret. Usłyszeć można go na ponad 200. płytach, w tym 16. autorskich. Od jakiegoś czasu jednak Krzysztof Herdzin ze słuchaczami dzieli się muzyką bardziej osobistą, emocjonalną, zapraszającą do przeżywania jej razem z nim. Muzykę z dwóch ostatnich płyt – Look Inward oraz Kingdom Of Ants można było usłyszeć ostatnio na żywo, podczas dwóch warszawskich koncertów.

Energiczna fuzja

Zaczynając od nowszego albumu – a przy okazji pierwszego, według koncertowej chronologii – po usłyszeniu Kingdom Of Ants, nagranego przez trio Herdzin/Colaiuta/Kubiszyn, nie mogłem doczekać się, kiedy usłyszę ten materiał na żywo. Taka okazja nadarzyła się 7 grudnia, podczas koncertu premierowego tego materiału w warszawskim Teatrze Roma. Z tym, że zamiast tria – publiczność usłyszała kwartet, w którym w miejsce Vinniego Colaiuty za perkusją usiadł David „Fingers” Haynes, a do lidera na klawiaturach oraz Roberta Kubiszyna na basie dołączył gitarzysta Daniel Popiałkiewicz.

Kingdom Of Ants jest albumem niezwykle ciekawym – również ze względu na moment w życiu Krzysztofa Herdzina, w którym się pojawił. Artysta, ukazujący się ostatnio słuchaczom głównie jako kompozytor i dyrygent, na początku zeszłego roku wykonał dość radykalny krok – na kilka miesięcy wyjechał na Jamajkę, aby pracować jako wolontariusz w szpitalu dla zwierząt. Po powrocie z Karaibów, muzyk wydał nowy album – Kingdom Of Ants właśnie, wraz ze swoim wieloletnim przyjacielem, basistą Robertem Kubiszynem oraz legendarnym perkusistą Vinniem Colaiutą. Materiał na płytę został zarejestrowany w studiu Greene Room w Los Angeles. Muszę przyznać, że byłem pod ogromnym jego wrażeniem jeszcze przed koncertem, ale nie spodziewałem się, jak dobrze będzie brzmiał na żywo! Przede wszystkim, docenić należy rozszerzenie instrumentarium zespołu o gitarę Daniela Popiałkiewicza. Muzyk ten, silnie związany ze sceną fusion, wręcz nokautował publiczność energetyzującymi partiami solowymi, bogatymi w szybkie i niezwykle trudne gitarowe unisona.

W przypadku fusion często jednak jest tak, że technika zagłusza przekaz. Z pewnością nie jest to jakkolwiek problem Popiałkiewicza, a historie, które opowiadał ze sceny za pomocą gitary chwilami przywodziły na myśl takie legendy gatunku jak John McLaughlin czy Scott Henderson. Na Kingdom Of Ants gitarę oczywiście słychać, to jednak za sprawą Roberta Kubiszyna, który obok partii gitary basowej nagrał również partie gitary elektrycznej, prezentując tym samym życiową formę. Obecność Popiałkiewicza wzbogaciła jednak materiał zagrany przez artystów, nadając mu specyficzny, momentami prawie progresywno-rockowy pazur.

Wróćmy jednak do sekcji rytmicznej kwartetu – Robert Kubiszyn wraz z Davidem Haynesem to duet, który z łatwością zrealizował bardzo trudne aranże, pozostawiając przy tym również pole do popisu solistom. Znakomitym pomysłem było zaproszenie do wspólnego koncertowania amerykańskiego perkusisty, mającego na koncie współpracę, między innymi z Princem, Randym Breckerem czy Stanleyem Jordanem. Fingers, reprezentujący przecież zgoła odmienny od Colaiuty styl, wyśmienicie wpisał się w muzyczną koncepcję Herdzina, świetnie uzupełniając grę pozostałych muzyków. Oczywiście, nie obyło się też bez skomplikowanych technicznie, solowych wstawek, zagranych w charakterystyczny dla Haynesa sposób.

Zachwycała również gra lidera składu – Krzysztofa Herdzina. Takie wyrafinowane, wręcz liryczne fusion słyszy się bowiem nieczęsto. Jeśli pod wpływem ostatnich kompozytorskich i dyrygenckich dokonań muzyka ktoś zapomniał, jak utalentowanym pianistą jest Herdzin – koncert w Romie z pewnością mu o tym przypomniał.

Po koncercie wyszedłem naładowany pozytywną energią, z głową pełną myśli, niemal jak po mocnej kawie. Podtrzymuję swoją opinię na temat Kingdom Of Ants, który pozostaje jednym z moich ulubionych jazzowych albumów roku 2018. Teraz, również grudniowy koncert w warszawskim Teatrze Roma dołącza do listy najlepszych występów, które miałem okazję usłyszeć w minionych 12. miesiącach.

_DSF0177.jpg fot. Piotr Gruchała

Nie przeszkadzać ciszy

Muzycznie również rok 2019 zaczął się dla mnie znakomicie. Miałem bowiem okazję usłyszeć Krzysztofa Herdzina po raz kolejny – tym razem w zgoła odmiennym klimacie, bo podczas koncertu promującego album Look Inward. Jest to projekt, stylistycznie stojący w zupełnym kontraście do Kingdom Of Ants.

Słucha się go w skupieniu, przy przygaszonych światłach. Składa się na niego dziewięć kompozycji, zaimprowizowanych bez zadanego tematu. Look Inward jest zapisem chwili, do której po trosze się wraca w trakcie słuchania. Chwili, w której Krzysztof Herdzin postanowił zaprosić słuchaczy do swojego świata poprzez muzykę, którą zagrał. Z tego właśnie powodu, z ogromną ciekawością z jednej strony, ale delikatnym niepokojem z drugiej, wybrałem się na koncert w warszawskim Kadrze.

Przede wszystkim – nie zawiodła organizacja. Koncert odbył się przy niemal zupełnie zgaszonych światłach, a jedynym oświetleniem był niezbyt silny reflektor skierowany na Herdzina. Publiczność słuchała improwizacji w ciszy, której nie przeszkadzały nawet migawki aparatów, bowiem obowiązywał całkowity zakaz fotografowania. Jedynym bodźcem, działającym na zmysły publiczności, był fortepian Herdzina.

Artysta zaprezentował materiał zgoła inny niż na Look Inward. To nie dziwi, biorąc pod uwagę konwencję albumu i fakt, że od jego premiery minęło już wiele miesięcy. Herdzin poruszał się ze swobodą po motywach klasycznych, jazzowych, momentami czerpał z muzyki popularnej. Aby stworzyć ze słuchaczami więź jeszcze bardziej intymną, wypowiadał się na tematy zasugerowane z widowni (We Will Rock You Queen!).

Album Look Inward absolutnie uwielbiam przez jego bezpośredniość i szczerość, a koncert w Kadrze uświadomił mi, że emocje, które towarzyszyły mi podczas odsłuchu mogą powrócić również podczas koncertu na żywo. A to chyba najlepsza recenzja, bo przecież o emocje chodziło tu od samego początku.

Krzysztof Herdzin jest artystą absolutnie, nie dającym się zaszufladkować. Jeśli ktoś jeszcze o tym nie wiedział, z pewnością przekonał się, odsłuchując dwa ostatnie albumy muzyka. Od pewnego czasu, Herdzin zaprasza słuchaczy do swojego świata, w którym dzieli się swoimi emocjami i przemyśleniami, opowiadając o nich za pomocą muzyki. Tworzy to najczystszą z możliwych więzi między twórcą sztuki, a jej odbiorcą. Właśnie takich emocji, które towarzyszyły mi na ostatnich koncertach Krzysztofa Herdzina poszukiwałem od zawsze w jazzie. Muzykę poprawną technicznie nie jest trudno zagrać, ale prawdziwą sztuką jest, przez muzykę, prowadzić dialog, przekazywać energię, wywoływać emocje, zadawać pytania i udzielać odpowiedzi. Krzysztof Herdzin doskonale to potrafi.

Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 02/2019

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO