Kanon Jazzu Płyty Recenzja

Ella Fitzgerald – Mack The Knife: Ella In Berlin

Obrazek tytułowy

Ella Fitzgerald to jedna z największych jazzowych wokalistek wszechczasów. W Kanonie Jazzu opisywałem już kilka jej albumów – Ella & Louis z Louisem Armstrongiem, Songbooki Cole Portera i braci Gershwin, moje ulubione Cote d’Azur Concerts On Verve z Duke Ellingtonem, a także album z kolędami.

Album nagrany w czasie jednej z licznych europejskich organizowanych przez Normana Granza znany jako Mack The Knife: Ella In Berlin z 1960 roku nie jest moim ulubionym. Zawsze uważałem i w sumie zdania nie zmieniam, że każda wokalistka zasługuje na dużo lepszy akompaniament, niż ten w wykonaniu zespołu dowodzonego przez Paula Smitha. Dlatego w kolejce do przedstawienia w Kanonie Jazzu czekały i dalej czekają albumy nagrane przez Ellę Fitzgerald z orkiestrą Counta Basie i aranżacjami Quincy Jonesa, duety z Joe Passem i album poświęcony muzyce Antonio Carlosa Jobima (Ella Abraca Jobim) w doborowej obsadzie z Clarkiem Terry, Tootsem Thielemansem i Joe Passem, a także innymi wielkimi muzykami.

Temat albumu Mack The Knife powracał w redakcyjnych rozmowach jednak zbyt wiele razy. Album pojawiał się kilka razy na liście płyt wybieranych przez polskich muzyków jako jeden z pięciu ulubionych albumów w czasie realizacji naszego radiowego cyklu Dzień z… i wywiadach dostępnych na naszym kanale na YouTube. Uznałem więc, że nawet jeśli to nie jest moja ulubiona płyta Elli Fitzgerald, powinienem do niej sięgnąć po raz kolejny i poszukać tego, czego nie usłyszałem na tym krążku od lat.

Kwartet Paula Smitha jest tu jedynie tłem, nie usiłuje nawet konkurować z głosem Elli Fitzgerald. Może to właśnie ludziom się podoba? Ja wciąż wolę za fortepianem Counta Basie, albo Duke Ellingtona, ale wtedy mamy już dwie gwiazdy w jednej przestrzeni muzycznej.

Podobno album ciągle pozostaje najlepiej sprzedająca się i najpopularniejszą płytą Elli Fitzgerald, która za ten album dostała dwie nagrody Grammy, w tym jedną za utwór, który ewidentnie się jej nie udał, a przynajmniej nie wszystko poszło zgodnie z planem – mam tu na myśli Mack The Knife i powtarzaną we wszelkich możliwych publikacjach historię o spontanicznej improwizacji i naśladowaniu a nawet parodiowaniu wokalnego stylu Louisa Armstronga z powodu zapomnienia tekstu.

Drugą nagrodę Grammy dostał cały album, a warto przypomnieć, że w 1961 roku Grammy przyznano dopiero po raz trzeci i kategorii było dużo mniej, więc dwie nagrody można uznać za sukces. Jednak jeśli prześledzicie uważniej łatwo dostępne statystyki, szybko odnajdziecie informację, że w 1961 roku Ray Charles zgarnął 4 nagrody, a Bob Newhart (komik, w czasach zanim wymyślono internet, komicy swoje występy wydawali na płytach) i Henry Mancini po 3. Tak więc sukces Elli Fitzgerald w zakresie ilości statuetek jest istotny, ale nie znowu jakiś niezwykły, nawet jak na ubogi w kategorie i ilość nagród do zdobycia rok 1961.

Skąd więc fenomen Elli Fitzgerald w Berlinie, która w swojej dyskografii miewała słabsze albumy tylko, jeśli producenci zmuszali ją do śpiewania dalekiego od jazzu repertuaru? Czy tajemnicą jest nieudane Mack The Knife? A może raczej wyjątkowo udane, choć dla mnie nieco niepotrzebnie efekciarskie How High The Moon? Przecież Ella Fitzgerald śpiew bez słów prawie wymyśliła, a na pewno spopularyzowała, choć miano pierwszeństwa zwykle historycy przyznają Louisowi Armstrongowi i jego Heebie Jeebies, a bardziej dociekliwi sięgają do niektórych nagrań Ala Jolsona z 1911 roku, a nawet wcześniejszych rejestracji i relacji z koncertów. W amerykańskiej bibliotece Kongresu znajdziecie rozmowę Alana Lomaxa z Jelly Roll Mortonem opisującym tradycję śpiewu scatem. Sam Morton często mylił fakty albo przypisywał sobie zasługi innych, ale akurat w tym przypadku brzmi wiarygodnie, bo nie jest częścią tej akurat historii.

Nie uważam, że Ella In Berlin to album zły, czy w jakikolwiek sposób nieudany. Wiem, że dla wielu to najlepszy album Elli Fitzgerald, ja się z tym zdaniem nie zgadzam, ale ten album jest dalej wybitny wokalnie i trochę mniej ciekawy instrumentalnie, niż inne wielkie nagrania Elli Fitzgerald. Warto jednak przypomnieć słynne Mack The Knife i How High The Moon, a także inne klasyki z repertuaru Elli Fitzgerald, bowiem ten album nie ma słabych momentów i utworów źle wybranych. Gdybym miał wybrać jedną piosenkę z tego albumu, bez wahania sięgam po zaskakujące Misty skrajnie inne od utworów, z których słynie ten album wspomnianych powyżej. Gdybym musiał wybrać jedną ulubioną płytę Elli Fitzgerald, z żalem zostawiając kilka innych wybieram nagrania z Ellingtonem (Cote d’Azur Concerts On Verve z 1966 roku. Ella In Berlin to świetny album, ale moim zdaniem są lepsze…

RadioJAZZ.FM poleca! - Rafał Garszczyński / Rafal[malpa]radiojazz.fm

  1. That Old Black Magic
  2. Our Love Is Here To Stay
  3. Gone With The Wind
  4. Misty
  5. The Lady Is A Tramp
  6. The Man I Love
  7. Love For Sale
  8. Just One Of Those Things
  9. Summertime
  10. Too Darn Hot
  11. Lorelei
  12. Mack The Knife
  13. How High The Moon

Ella Fitzgerald Mack The Knife: Ella In Berlin / Format: CD / Wytwórnia: Verve / Data pierwszego wydania: 1960 / Numer: 602498840207

  • Ella Fitzgerald – voc,
  • Paul Smith – p,
  • Jim Hall – g,
  • Wilfred Middlebrooks – b,
  • Gus Johnson – dr.

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO