News

Paweł Szamburski - Ceratitis Capitata w MÓZG Warszawa

Obrazek tytułowy

16 grudnia w niedawno otwartym MÓZG Warszawa (ul. Jana Zamoyskiego 20) odbędzie się koncert naszego listopadowego bohatera numeru - Pawła Szamburskiego. Klarnecista wykona materiał ze swojej pierwszej solowej płyty, która miała swoją premierę we wrześniu tego roku - "Ceratitis Capitata".

„Ceratitis Capitata” - to gatunek muchy, która objada się i wyrządza różnego rodzaju szkody owocom flory śródziemnomorskiej. Być może to jej daleka kuzynka wleciała któregoś słonecznego dnia do kościoła w Błoniach pod Tarnowem gdzie Paweł Szamburski nagrywał swój solowy album.

Podejmował on wątki liturgiczne wielkich religii basenu Morza Śródziemnego i odżywiał klarnet owocami tamtych sakralnych tradycji muzycznych. W swojej grze oraz pracy z instrumentem wykorzystał odniesienia, motywy melodyczne, a także ekspresję i ornamentykę chórów prawosławnych, muzyki sufickiej, żydowskiej, a także bahaizmu czy chorału gregoriańskiego. Klarnet w swej barwie i plastyczności artykulacyjnej zbliżony do ludzkiego głosu pozwolił na niezwykle ciekawą interpretację melodii oraz śpiewu różnych tradycji i kultur.

Artysta mimo oczywistych dyferencji starał się odnaleźć ich rdzenne podobieństwa oraz głęboką muzyczną, duchową spójność. Płyta zawiera pięć intymnych solowych wypowiedzi na klarnet i klarnet basowy, dla których podstawą stała się właśnie tradycyjna muzyka sakralna. Nagrania dokonane zostały w kościele w Błoniach pod Tarnowem przez Piotra Czernego, okładka zaprojektowana przez Pawła Ryżko, a całość wydana w limitowanej serii LadoAbc SB.

Fragment wywiadu z Pawłem Szamburskim (JazzPRESS 11/2014):

(...) Piotr Wickowski: Powiedz, o co chodzi z t**ą muchą, która znalazła się w tytule płyty – Ceratitis capitata, czyli owocanka południówka. Zdaje się, że recenzenci mają problem, jak to interpretować?**

P.Sz.: Mucha jest z basenu Morza Śródziemnego, a więc rejonu pochodzenia wszystkich tych religii, o których mowa na płycie. Wynalazł ją i podpowiedział mi Ireneusz Socha, tak, żeby konceptualnie wszystko się zgadzało. Ale wzięło się to z bardzo prozaicznej sytuacji: ogromna mucha wleciała nam do kościoła, kompletnie rozwalając na początku sesję nagraniową płyty. Kościół, cisza, dziesięć mikrofonów, wszystko wysterowane, ja z klarnetem stoję i mucha, która swoim bzyczeniem zabija jakąkolwiek ciszę. Jak tylko robiła się cisza, ona zaczynała bzyczeć.

Próbowaliśmy ją przez godzinę wypędzić, ale nie udało się tego zrobić. Reżyser dźwięku Piotr Czerny był tym załamany, ale ja uwielbiam takie sytuacje. Pomyślałem, że jestem jak ta mucha, bo przyłażę z buciorami do muzyki sakralnej, z całym bagażem klubowym, profanicznym, imprez, grania w najdziwniejszych kontekstach muzyki freejazzowej, raczej nieuduchowionej i dzikiej. Powiedziałem: „Ta mucha nie jest tutaj przez przypadek i trzeba się z nią zaprzyjaźnić i ją zaakceptować. Zobaczymy co będzie, nagrywajmy” – i Piotr włączył nagrywanie. Przez pierwszy utwór mucha jeszcze latała, w drugim bzyknęła ze dwa razy, potem uspokoiła się i siedziała cicho przez pięć godzin, słuchając tej muzyki, a ja nagrałem płytę. Od razu też wymyśliłem koncepcję z muchą na okładce, którą mi potem pięknie zaprojektował i wydrukował ręcznie Paweł Ryżko.

P.W.: Czyli z duetu raczej nic nie wyszło?

P.Sz.: Nie za bardzo. Kiedy słuchałem nagrań z tej sesji na audiofilskim sprzęcie, to w prawosławiu jest w paru miejscach lekko słyszalna, w dalekim planie. Były może dwa momenty, kiedy usiadła centralnie na mikrofonie i odleciała z głośnym bzyknięciem, ale akurat w take’ach, które nie weszły na płytę (...)

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO