Felieton Słowo

Złota Era Van Geldera: Dr Jekyll i Mr Hyde

Obrazek tytułowy

Chick Corea – The Complete Is Sessions

Blue Note, 2002

Chciałbym powrócić jeszcze do roku ubiegłego, bo się zagapiłem i zapomniałem o ważnym jubileuszu. Obchodziliśmy przecież okrągłą, pięćdziesiątą rocznicę nagrania przełomowego albumu Milesa Davisa Bitches Brew, która jakoś przeszła bez większego echa, co mnie nieco zdziwiło. Niezależnie od tego dobry to pretekst, aby przypomnieć płytę powstałą w tym samym czasie – dokładnie trzy miesiące wcześniej, w maju 1969 roku – i w podobnym składzie. Miała ona tytuł Is i firmował ją pianista Chick Corea, a obok niego grał trzon muzyków z ówczesnej grupy Milesa Davisa: tenorzysta Bennie Maupin, basista Dave Holland i perkusista Jack DeJohnette. Oprócz nich także flecista Hubert Laws, trębacz Woody Shaw i dodatkowy perkusista Horace Arnold.

To jest tak mało znana płyta, że nawet zaprzysięgli fani Chicka Corei nigdy nie widzieli jej na własne oczy. W popularnym internetowym portalu AllMusic jest to pozycja typu „duch” – bez okładki i nazwy wytwórni. Tomasz Szachowski przy okazji omówienia dyskografii wielkiego pianisty w wydaniu serii The Best Of Blue Note przeznaczonym na polski rynek przeskakuje od genialnej sesji w triu Now He Sings, Now He Sobs z 1968 roku od razu do kwartetu Circle z początku lat siedemdziesiątych i pisze, że dopiero po doświadczeniach wyniesionych z grupy Milesa Davisa „przyszedł u Chicka czas na eksperyment”. Nic bardziej mylnego! Prawdziwy, można nawet powiedzieć wręcz ekstremalny eksperyment to jest właśnie płyta Is.

Pierwotnie wydała ją wytwórnia Solid State, a zawierała ona tylko cztery utwory: trwający prawie 30 minut tytułowy Is, o połowę krótszą kompozycję Dave’a Hollanda Jamala oraz jeszcze This i It – autorstwa lidera. W 2002 roku wytwórnia Blue Note postanowiła wydać w limitowanej serii dla koneserów wszystkie nagrania, które Chick i spółka zarejestrowali wówczas w studiu, i wyszło z tego dwie i pół godziny muzyki na dwóch płytkach CD. Śmiem twierdzić, że dopiero w tym zestawie to dzieło zabrzmiało z pełną mocą. Mało tego, uważam, że zmienia ono w sposób znaczący optykę, w jakiej do tej pory wszyscy postrzegali „rewolucyjne” Bitches Brew.

Na pierwszym dysku The Complete Is Sessions muzyka brzmi jeszcze dosyć konwencjonalnie, aczkolwiek Chick przesiada się często od fortepianu do piana Fendera. Uwagę zwraca cudowny Song Of The Wind, przemianowany na późniejszych płytach pianisty na Waltz For Bill Evans. Młodzi wówczas muzycy grają z wielkim impetem, ale to jeszcze nie jest żadna rewolucja. Tymczasem na drugim dysku czeka nas prawdziwe tsunami. Dwie płytki w tym albumie są jak dr Jekyll i mr Hyde. Wspomniana już Jamala to nic innego jak jeden wielki „kocioł free”, ale grany tak, jakby nastąpił właśnie koniec świata.

Potem mamy nieco spokojniejszy Converge i znowu radykalny utwór tytułowy. Na końcu krążka są jeszcze wersje alternatywne. Kiedy słyszę albo czytam, że komuś trudno się słucha Bitches Brew i późniejszych elektrycznych płyt Milesa Davisa, to wołam: ludzie, to jest kaszka z mleczkiem przy tym, co potrafili naprawdę grać ci muzycy! Sukces Milesa polegał na tym, że zdołał jakimś cudem zapanować nad tą wulkaniczną energią i pchnąć ją na nieco inne, bardziej „popowe” tory. Generalnie jest tak, że często słucham pierwszej płytki z tego zestawu dla własnej przyjemności, a drugiej tylko wtedy, kiedy mam ochotę na ekstremalne doznania. Czyli rzadko. Niemniej polecam.

autor: Jarosław Czaja

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO