Podczas tegorocznych wakacji, za namową znajomych, trafiłem po raz pierwszy na festiwal folkowy do leżącej na Podlasiu wsi Czeremcha. XXIII Festiwal Wielu Kultur i Narodów „Z wiejskiego podwórza”, bo tak brzmi jego pełna nazwa, to impreza, na której można poczuć się naprawdę sielsko. Świetna muzyka z różnych stron świata, biesiadne stoły obok sceny i prawdziwa podlaska wieś dookoła. W szeroko pojętej „muzyce świata” prezentowanej na festiwalu mieściło się nawet reggae i ska, ale jazzu raczej tam nie było. Po cóż więc o tym piszę na łamach JazzPRESSu? Wiele wyjaśniającą podpowiedzią będzie przywołanie wydanej w tym roku płyty Kapeli Maliszów, zatytułowanej Wiejski Dżez.
Rodzinna kapela z Męciny Małej w Beskidzie Niskim gra muzykę wywodzącą się z ludowej tradycji, ale w pewien sposób nowoczesną i zdecydowanie niestroniącą od improwizacji. Słowo „dżez” znalazło się w jej tytule może nieco przekornie, ale z pewnością nieprzypadkowo. Tak, zarówno festiwal w Czeremsze, jak i Festiwale Nowa Tradycja czy Warszawa Singera, o których pisałem już przy różnych okazjach na łamach tej rubryki, prowokują do chwili namysłu nad związkiem muzyki tradycyjnej i jazzu. Zupełnie wprost taki związek podpowiada nam tytuł płyty Kapeli Maliszów.
O tym, jak jazz inspiruje się muzyką ludową, czy też tradycyjną, mówi się stosunkowo często i świetnych przykładów w tym obszarze nam nie brakuje. Na rodzimej scenie – poczynając od słynnej Bandoski in Blue Jana Ptaszyna Wróblewskiego z 1958 roku, przez liczne nagrania Namysłowskiego (Piątawkę, Siódmawkę, czy wreszcie album Kujaviak Goes Funky), folklorystyczne inspiracje Nahornego, Muniaka, Urszuli Dudziak i Grażyny Auguścik po mazurki Marcina Maseckiego oraz Artura Dutkiewicza czy 15 Studies for the Oberek Pianohooligana – Piotra Orzechowskiego.
Nie szukając daleko – w tym wydaniu magazynu można znaleźć recenzje płyt Free-Folk-Jazz oraz Folwark, na których artyści w ciekawy sposób podchodzą do tradycyjnych tematów ludowych. Jeśli dodalibyśmy do tego inspiracje tradycyjną muzyką żydowską, bałkańską, afrykańską… jeszcze długo moglibyśmy wymieniać wykonawców, którzy inspirując się szeroko rozumianym folklorem, stworzyli świetny jazz.
Jednak nie na wielokrotnie już omawiane etniczne czy folkowe inspiracje w jazzie chciałbym zwrócić uwagę. Jazz z muzyką tradycyjną łączy znacznie więcej. Zarówno wykonawcy w Czeremsze, Kapela Maliszów, jak i większość „wiejskich grajków” opierają swoją grę na improwizacji. I to wcale nie dlatego, że fascynują się jazzem, ulegają jego wpływom czy chcą łamać bariery gatunkowe. Wręcz przeciwnie – w zasadzie improwizacja… wzięła się ze wsi.
Początków improwizacji w muzyce należy szukać właśnie w muzyce tradycyjnej. Kiedy myślimy o historii jazzu, jego „ludowe pochodzenie” nie jest dla nas niczym zaskakującym, Wiadomo, blues, wcześniej afrykańskie korzenie – muzyka tradycyjna w czystej, plemiennej postaci. Podobnie, kiedy słuchamy tradycyjnej muzyki Indii czy szerzej – Dalekiego Wschodu, nie mamy wątpliwości, że wiele jest w niej improwizacji i że często blisko jej do jazzu. Kiedy pomyślimy jednak o polskiej muzyce ludowej (a myślenie to zazwyczaj jest mocno stereotypowe), to znacznie trudniej będzie nam znaleźć międzygatunkowe asocjacje.
Oczywiście pierwsi polscy jazzmani nie uczyli się improwizacji od muzyków ludowych, tylko od swych mistrzów, których muzykę mogli usłyszeć w Voice of America albo na przywiezionych z Zachodu płytach. Nie zmienia to jednak faktu, że „wiejscy grajkowie” okazują się często wyśmienitymi improwizatorami. W jednym z odcinków emitowanego jakiś czas temu w TVP Kultura cyklu Szlakiem Kolberga Mateusz Pospieszalski spotkał się z ludowym saksofonistą Stanisławem Witkowskim. Jazzman nie krył, że wiele rozwiązań muzycznych stosowanych przez „muzykanta” mocno go zaskoczyło, a w finale, po wspólnym koncercie, przyznał, że chociaż dużo się nauczył, to granie tych tradycyjnych melodii idzie mu jeszcze trochę „kanciasto”. Podobne wrażenia mieli inni muzycy ze świata muzyki rozrywkowej przy konfrontacji z muzykami kultywującymi do dziś ludowe tradycje. Wszyscy byli zaskoczeni, jak wysublimowane mogą być te proste (jak sądzą niektórzy, wręcz prostackie) pieśni i melodie.
Improwizowanie jest nieodłączną częścią muzyki ludowej z kilku powodów. Po pierwsze, wiejscy muzycy nie znali zapisu nutowego. Przekazywanie tematów, melodii odbywało się wyłącznie ze słuchu, więc każdy grał utwór trochę po swojemu. Po wtóre, prezentując muzykę na weselach, zabawach, potańcówkach, każdy z muzyków chciał się jakoś wyróżnić, zwrócić na siebie uwagę. Starał się więc dodać coś od siebie, zagrać niepowtarzalnie, a więc jak byśmy to dziś powiedzieli, wyrazić siebie poprzez muzykę. Wprowadzane przez muzyków improwizowane elementy mogą polegać na ozdabianiu melodii, dodawaniu ornamentów czy wzbogacaniu struktury rytmicznej. Takie indywidualne podejście do granych utworów owocuje często powstaniem bardzo odległych wariantów tego samego tematu, co znajduje odzwierciedlenie w powiedzeniu „co wieś, to inna pieśń”. Wreszcie improwizacja to granie pod wpływem chwili, dostosowanie muzyki do sytuacji, emocji własnych i odbiorców, którzy potrafią dopingować muzyka „do popisów”, bądź też okazywać znudzenie zbyt jednostajną grą.
Każdy, kto uważa się za miłośnika jazzu, bez wątpienia ceni dobrą improwizację. Warto przysłuchać się improwizowanemu graniu skrzypków, klarnecistów, akordeonistów czy trębaczy z wiejskich kapel. Okazji ku temu nie brakuje – pojawia się coraz więcej festiwali i imprez poświęconych muzyce tradycyjnej. Od dłuższego już czasu możemy mówić o jej renesansie. Po dziesięcioleciach, kiedy poza samą wsią przybierała formy „cepeliowskie” bądź propagandowe, po kolejnych latach, kiedy tradycyjne znaczyło „zacofane” (co innego zagrać na klawiszu…), nadszedł wreszcie czas, kiedy muzykę ludową zaczyna się znów doceniać. Doceńmy jej improwizatorów.
autor: Piotr Rytowski
Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 09/2018