Felieton Słowo

Złota Era Van Geldera: Sześciopak plus jeden

Obrazek tytułowy

Gary Burton and Friends Six Pack

GRP, 1992

Niedawno wspomniałem przy jakiejś okazji o współpracy dwóch wielkich gitarzystów: Johna Scofielda i Pata Metheny’ego, na płycie I Can See Your House From Here. Potem przypomniałem sobie o jeszcze jednym krążku z głębokich lat 90. ubiegłego stulecia. A było to wydawnictwo doprawdy niezwykłe z wielu względów i warto o nim wspomnieć, choćby dlatego, że w naszym kraju przeszło wówczas bez większego echa. Tymczasem w ogromnej dyskografii wielce zasłużonego wibrafonisty Gary’ego Burtona ta płyta uchodzi za jedną z najlepszych i najsłynniejszych. Jest pozycją obowiązkową szczególnie dla miłośników jazzowej gitary, bowiem rzadko się zdarza, aby w jednym projekcie uczestniczyło aż sześciu gitarzystów. Stąd zresztą tytuł krążka: Six Pack.

A grają w różnych utworach i konfiguracjach same tuzy: Jim Hall, John Scofield, Kevin Eubanks, Ralph Tawner, Kurt Rosenwinkel i – uwaga – B.B. King! Ale to wcale nie wszystko, bowiem w opisie tej płyty znajdziemy również nazwisko Pata Metheny’ego, w dosyć szczególnej roli. Zanim jednak to wyjaśnię, muszę wymienić jeszcze kilka innych nazwisk muzyków towarzyszących. Więc tak, na klawiszach grają obok siebie Larry Goldings i Mulgrew Miller, na basie wymiennie Steve Swallow i Will Lee, na saksofonie tenorowym Bob Berg, a na bębnach we wszystkich utworach osobiście Jack DeJohnette. Jak widać, jest to przedsięwzięcie wysokobudżetowe – jak przystało na słynną w tamtych czasach oficynę GRP.

Producentem całości był sam Gary Burton, ale w dwóch utworach jako współproducent wystąpił również wspomniany Pat Metheny. Mało tego, to właśnie Pat skomponował temat Double Guatemala – bodaj najbardziej „przebojowy” z całego albumu. I tutaj dochodzimy do ciekawej kwestii, bo miarą artysty jest czasem nie to, jak i gdzie zagrał, ale to, że w ogóle... nie zagrał! Proszę spojrzeć, oto w Double Guatemala, a także w utworze tytułowym, który również współprodukował Pat, wystąpił dosyć niezwykły duet gitarowy: John Scofield i B.B. King. A więc artyści generalnie z różnych parafii, ale – co ciekawe – grający na takim samym modelu gitary typu semi hollow body.

Jakiej trzeba świadomości muzycznej i odpowiedniego wyczucia, aby nie ulec pokusie pchania się tutaj „na trzeciego”. Przecież aż się o to prosiło! A jednak Metheny pozostał w reżyserce. I chyba dobrze zrobił. Pamiętam, że kiedy pierwszy raz słuchałem tego albumu i czytałem opis na okładce, byłem zdumiony. Ale wtedy właśnie nabrałem do Pata wielkiego szacunku (przypominam, że nie wszyscy w tamtych czasach uznawali go za prawdziwego jazzmana), który pozostał mi do dzisiaj. Przy okazji – dziwi mnie czasem, kiedy czytam o tej płycie na różnych portalach muzycznych i wszyscy piszą tylko o tych sześciu gitarzystach, którzy na niej grają. A przecież w książeczce jest nawet fotografia Metheny’ego. Bo rola producenta i autora muzyki jest nie mnie ważna. I Pat o tym dobrze wiedział.

Autor: Jarosław Czaja

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO