Wywiad

Marek Konarski: Jazz, folk i Skandynawia

Obrazek tytułowy

fot. Łukasz Bernas

Marek Konarski – saksofonista i zwycięzca wielu konkursów, Muzyk Roku 2015 duńskiej wyspy Fyn. Współpracownik takich znanych postaci światowej sceny, jak Tim Hagans, Jerry Bergonzi i Anders Mogensen. Absolwent duńskich i fińskich wyższych szkół muzycznych. Wychowanek Małej Akademii Jazzu działającej przy gorzowskim Jazz Clubie Pod Filarami, prowadzonej przez Bogusława Dziekańskiego. Wiedza zdobyta na europejskich uczelniach, przywiązanie do polskiej kultury oraz podróże Marka Konarskiego zaowocowały projektem, w którym połączył jazz, muzykę klasyczną i polski folk. Oprócz autorskich kompozycji lidera na płycie Konarski & Folks znalazły się dwie zupełnie nowe wersje znanych polskich pieśni. Do udziału w projekcie saksofonista zaprosił absolwentów najlepszych polskich uczelni muzycznych. Każdy z nich, mimo wykształcenia jazzowego, wykazuje silne przywiązanie do polskiej muzyki klasycznej oraz folkowej.

Michał Dybaczewski: Jesteś kolejnym jazzmanem, który wyraźnie odwołał się do korzeni – klasyki i folkloru. Co w twoim przypadku sprawiło, że powiązałeś te gatunki?

Marek Konarski: Tworząc materiał na płytę, nie zakładałem, że będę innowatorem łączącym wspomniane przez ciebie gatunki, ale zacząłem się zastanawiać nad tym, czym dla mnie jest jazz. Uwielbiam go słuchać i grać, lecz nie jest to muzyka, która w naszej szerokości geograficznej towarzyszy nam od dzieciństwa. Jazz to język, którego uczyłem się, studiując i nadal uczę, słuchając nagrań i koncertów. Polska muzyka folkowa i muzyka klasyczna towarzyszą mi od najmłodszych lat. Postanowiłem te muzyczne światy połączyć. Z okazji 100. rocznicy odzyskania przez Polskę Niepodległości zaproszono mnie do występu w gorzowskim Jazz Clubie Pod Filarami, z tej okazji skomponowałem muzykę inspirowaną polskim folklorem. Zwróciłem się w stronę muzyki ludowej, zacząłem słuchać kapel z tego nurtu, a przede wszystkim chciałem realizować matematyczne podejście do komponowania. Dla mnie kluczowe znaczenie ma melodia. Brzmi to prozaicznie, ale mam wrażenie, że dziś często zapomina się o tym fundamentalnym elemencie dzieła muzycznego, staramy się maksymalnie wszystko komplikować, często niepotrzebnie.

Klasyka i folklor są zasadniczymi, choć niejedynymi odwołaniami, jakie można usłyszeć na twojej płycie, jest też wpływ skandynawski, słyszany wyraźnie w utworze Helsinki. Jak postrzegasz jazz skandynawski?

Jazz skandynawski jest z pewnością zjawiskiem wyjątkowym. Stanowi emanację wolności i emocji. Malowanie dźwiękami, przestrzeń, luźne potraktowanie harmonii – to elementy, które tę muzykę definiują. Helsinki to krótka opowieść o moim pobycie w Finlandii. Z pozoru ballada, rozpoczęta melodią na kontrabasie, z pięknym solem fortepianu, zakończona pełną emocji, mroczną solówką saksofonu, w której napięcie budowałem poprzez myślenie frazą, luźno traktując harmonię. Myślę, że utwór ten pokazuje specyfikę jazzu skandynawskiego – na pozór spokojnego, w rzeczywistości silnego i energetycznego.

Przyznam, że jako cichy miłośnik pieśni żołnierskich odsłuch Konarski & Folks rozpocząłem od utworu O mój rozmarynie. Skąd twój sentyment do tych piosenek?

O mój rozmarynie to pieśń, która towarzyszyła mi od najmłodszych lat, śpiewaliśmy ją w domu i szkole. Melodia utworu jest prosta, piękna i łatwo zapadająca w pamięć. Rozmaryn to symbol miłości i wierności – fundamentalnych dla mnie wartości. Nie naruszając zbytnio formy utworu, chciałem oddać klimat pieśni wojskowej i bez grania partii solowych delikatnie „pomalować go dźwiękami”. Dodatkowo postanowiłem wyjść poza konwencję muzyki instrumentalnej i zaprosiłem Anię Rybacką, która swoim delikatnym wokalem dopełniła całość.

Cover-Front_Easy-Resize.com.jpg

Jak wyglądał proces twórczy w przypadku debiutanckiej płyty?

Myślę, że wyglądał on trochę inaczej niż u większości artystów, ponieważ kompozycje nie powstawały z myślą o nagraniu albumu – o tym zadecydowały czynniki zewnętrzne. Komponowałem zarówno na fortepianie, jak i saksofonie. Utwory powstawały w wielu miejscach i pod wpływem różnych przeżyć. Utwór Helsinki skomponowałem, mieszkając w Finlandii, jest to muzyczny opis ponurej pogody w okresie jesienno-zimowym, natomiast Chopin napisany został w Kopenhadze, po wielu godzinach słuchania muzyki Fryderyka Chopina. Highlands Blues powstał po moim powrocie do Polski, kiedy komponowałem materiał na wspomniany wcześniej koncert w Gorzowie, który okazał się wydarzeniem przełomowym. Moja muzyka została świetnie przyjęta przez publiczność, pojawiły się pytania o płytę. Bogusław Dziekański podszedł do mnie po koncercie i entuzjastycznie oznajmił, że ten materiał trzeba nagrać. Uświadomiłem sobie, że nadszedł już czas na wydanie albumu. Kiedyś zaplanowałem, że do trzydziestki nagram autorską płytę, udało się rok wcześniej. W pełni identyfikuję się z nagranym materiałem i cieszę się, że mogłem współpracować ze znakomitymi artystami.

Dlaczego właśnie tych muzyków zaprosiłeś do nagrania debiutanckiej płyty?

Zaprosiłem muzyków, których znam od wielu lat, każdy z nich prezentuje najwyższy poziom artystyczny. Na fortepianie zagrał Artur Tuźnik. Muzyk bardzo kreatywny, posiadający własny język muzyczny. To właśnie dzięki jego namowom wyjechałem na studia do Odense. Na kontrabasie zagrał Damian Kostka, artysta wrażliwy i szybko reagujący na wszystko, co dzieje się na scenie. Sekcję rytmiczną dopełnił Kuba Gudz, mój rówieśnik, z którym założyliśmy w liceum nasz pierwszy jazzowy zespół The Quintet Quartet, a potem kwartet Tone Raw. To z Tone Raw wygraliśmy konkurs Jazzowy debiut fonograficzny. Do współpracy zaprosiłem również wokalistkę Anię Rybacką, z którą poznaliśmy się w konserwatorium w Odense. Bardzo podoba mi się jej barwa głosu. Ania świetnie interpretuje słowa i śpiewa dokładnie tyle, ile wymaga tego muzyka. Muszę również wspomnieć o moim przyjacielu Brianie Massace, odpowiedzialnym za mix i mastering. Brian jest świetnie wykształconym, osłuchanym muzykiem, gra na wielu instrumentach i jest bardzo wyczulony na brzmienie. Sporo czasu poświęcił na prześledzenie każdego dźwięku, dodał „smaczki” oraz aktywnie uczestniczył w procesie twórczym.

Z dużym pietyzmem podszedłeś do oprawy graficznej Konarski & Folks…

Uważam, że aspekt wizualny jest w procesie wydawniczym ogromnie ważny. Do pracy nad okładką zaprosiłem parę świetnych projektantów, którzy przykładają ogromną wagę do detalu. Stworzeniem spersonalizowanej okładki zajęła się Alicja Piotrowska. Kuba Piechota wykonał logo i zajął się kompozycją graficzną. Sporo czasu poświęciliśmy na dopracowanie całości, tak by grafika dopełniała dzieło muzyczne. W pewnym sensie jest to graficzny opis części mojego życia.

Wspomniałeś, że materiał z płyty był wcześniej grany na koncertach w Danii. Jak te koncerty wyglądały?

Na koncertach w Danii trochę poeksperymentowałem. Wystąpiłem w legendarnym kopenhaskim klubie Montmartre, gdzie za perkusją okazjonalnie usiadł Duńczyk Lasse Funch Sorensen, który z oczywistych przyczyn nie miał wcześniej do czynienia z polską muzyką folkową, grał więc intuicyjnie i brzmiało to ciekawie. Duńska publiczność entuzjastycznie zareagowała na nasz koncert. Kolejny eksperyment miał miejsce na Polish Danish Jazz Days w Kopenhadze. Tam wystąpiłem bez instrumentu harmonicznego w triu, z Andersem Mogensenem na perkusji i Johnnym Amanem na kontrabasie. Muzycy ci na co dzień grają w kwartecie Jerry’ego Bergonziego, wykonując muzykę mocno zakorzenioną w graniu postcoltrane'owskim. Zaangażowanie ich do mojego projektu było cennym doświadczeniem. Stara szkoła, nie było czasu na próby, za wiele im nie tłumaczyłem, wszystko zawędrowało w stricte jazzowy kierunek, z mojego folku zostały tylko melodie [śmiech].

Mimo sytuacji pandemicznej zdecydowałeś się rozpocząć swoją fonograficzną historię. Co o tym zdecydowało?

Paradoksalnie czas pandemii okazał się najlepszy do pracy nad płytą, z wiadomych przyczyn „wolnego czasu” było aż za dużo. Postanowiłem ten okres kreatywnie wykorzystać. Od wejścia do studia nagraniowego we wrześniu 2020 roku praca nad albumem trwała siedem miesięcy. Większość zaangażowanych przeze mnie muzyków mieszka za granicą. To właśnie ich przyjazd do Polski stał pod znakiem zapytania, jednak wszystko zakończyło się sukcesem.

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO