Wywiad

Wojtek Justyna: Prosto w serce

Obrazek tytułowy

fot. Natalia Zdziebczyńska

Thrice – to trzecia płyta formacji TreeOh! Wojtka Justyny, wydana 15 września. Polski gitarzysta, na stale mieszkający w Królestwie Niderlandów, kolejną porcją muzyki bardzo konsekwentnie ugruntowuje swoją pozycję na europejskim rynku jazzowym. Taka formuła bardzo wyważonej mieszanki jazzu, funku, elementów muzyki świata w tym wydaniu to gotowa recepta na sukces. Międzynarodowy zespół Wojtka Justyny współpracował dodatkowo przy tym materiale z mistrzem organów Hammonda B3, słynnym Larrym Goldingsem, współpracownikiem m.in. Pata Metheny’ego, Michaela Beckera i Maceo Parkera.

Wojtek Justyna Thrice.jpg


Małgorzata Smółka: Złapałam cię w niezwykle ekscytującym czasie, bo tuż po premierze twojej trzeciej już płyty Thrice, która odbyła się w legendarnym haskim klubie Het Paard, przy wielkim wsparciu Fundacji ProJazz z Hagi. Kolejne koncerty będą w Leiden, Dordrechcie, w uznanym klubie Dizzy w Rotterdamie.

Wojtek Justyna: Tak, zagraliśmy pierwsze promocyjne koncerty w Królestwie Niderlandów. W innym składzie niż na płycie, bo zarówno mój perkusista Alex Bernath, jak i basista Daniel Lottersberger nie mogli w tym czasie być ze mną. Dlatego też tym razem oprócz mnie był jeszcze jeden polski akcent –zagrał z nami młody basista Szymon Justyński. Alexa zastąpiłFrancesco de Rubeis z Włoch. Oczywiście stały członek naszej formacji, perkusjoinistaDiogoCarvalho, jak zwykle był na swoim miejscu. Dzisiaj odwiozłem ich na lotnisko i cały czas jestem jeszcze w tym pokoncertowym transie, który tak lubię.

Słuchałam wczoraj tej płyty i przekonałam się, że ta muzyka przyciąga. Szczególnie jeden utwór przypadł mi do gustu wyjątkowo i wrzuciłam go na repeat…

Dla mnie taka opinia, nazwijmy to – przeciętnego miłośnika muzyki, jest niezwykle ważna. Staram się tworzyć tak, żeby muzyka trafiała prosto w serce. I jeśli ty tak ją pozytywnie odebrałaś, to ja naprawdę bardzo się cieszę. Poczekaj chwilkę! Zanim powiesz, który spodobał ci się najbardziej, ja napiszę tu sobie na kartce , jakiej odpowiedzi się spodziewam, dobrze? Zobaczymy, czy trafiłem.

Uncharted. Tak jak powiedziałeś przed chwilą – prosto w serce.

Wow! To była moja pierwsza myśl, ale niepotrzebnie chwilę się zastanowiłem i wybrałem PolishHat. Trzeba jednak słuchać intuicji… Uncharted oryginalnie miał mieć tytuł Uncharted Past. Z wiekiem chyba nas wszystkich nawiedzają melancholia i sentymentalizm. Szczególnie, jak sama dobrze przecież wiesz, jeśli się mieszka z dala od rodzinnych stron, przy okazji sporadycznych powrotów do nich dopadają nas wspomnienia, które do tej pory kryły się gdzieś w zakamarkach. W czasie jednej z wizyt w mojej rodzinnej Łodzi jadąc samochodem, nagle przypomniałem sobie spacery z moim dziadkiem i nasze wspólne wizyty w Muzeum Przyrodniczym Uniwersytetu Łódzkiego. Ogarnęła mnie ta specyficzna tęsknota do tego, co minęło. Czas spędzony z moim dziadkiem wspominam szczególnie ciepło i z jakiegoś powodu tego dnia tak silnie odczułem te emocje, że w głowie zrodził mi się zarys tej kompozycji. Ech… Wzruszyłem się, mówiąc o tym. Nie byłbym sobą, gdyby to nie ułożyło się w taką historię z mieszanymi uczuciami. Ja lubię słuchacza „ciągnąć za ucho”, zaskakiwać, utrzymywać zainteresowanie do ostatniej nuty. Lubię tworzyć muzykę na granicy przewidywalności, na przykład gdy kompozycja zaczyna się balladowo, potem jest moment mocniejszy, przechodzący w swego rodzaju swing, a za chwilę wraca do balladowej nuty, taką już typową jazzową solówką gitary i bębnów.

Być może to ja dopiero teraz dorosłam do tej muzyki albo coś się zmieniło, chociaż mam wrażenie, że brzmienie twojej gitary stało się jakby łagodniejsze. Nadal jest ten charakterystyczny funkowy „pazur”, ale w tych nagraniach twój instrument brzmi wyjątkowo ciepło.

Cieszę się, że to zauważyłaś. Od pierwszej płyty minęło już kilka lat (DefinitelySomething, 2015). Może jest to po części naturalny, kolejny etap mojego rozwoju jako instrumentalisty? Na pewno duży wpływ na brzmienie ma fakt, że gram tutaj na nowej gitarze. Po jednym z koncertów w Polsce, zgłosił się do mnie wspaniały lutnik z Królikowa koło Konina – Szymon Kowalski z SKG Guitars. Do tego stopnia mi się te jego gitary spodobały, że po krótkiej próbie odważyłem się zagrać na zupełnie nieznanym sobie instrumencie cały koncert! Utrzymywaliśmy kontakt i w końcu zdecydowałem się zamówić u niego swoją nową gitarę. Dźwięk na tej płycie to chyba głównie zasługa tego wspaniałego instrumentu. Zresztą od razu zwróciłaś uwagę na to ciepłe brzmienie.

W kompozycji Will to Live na keyboardzie zagrał Larry Goldings. Jak to się stało, że pojawił się na twojej płycie?

W czasie pandemii sporo czasu spędziliśmy z zespołem w lesie, w domku moich rodziców w Polsce. Któregoś dnia zadzwonił nasz przyjaciel, perkusista Jamal Thomas (grający m.in. z Maceo Parkerem), i poprosił, żebyśmy zagrali mu coś, co nosiłoby tytuł Will to Live. Dlaczego? Jamal ze względu na poważne problemy zdrowotne niejednokrotnie uniknął śmierci, a ma tak wielką wolę życia, że po raz kolejny udało się mu jej wywinąć. Z improwizacji powstał ten utwór i kiedy szukaliśmy kogoś, kto mógłby go wzbogacić, pomyśleliśmy o Goldingsie. Napisałem do niego i ku mojemu zaskoczeniu dość szybko odpisał, od razu zgodził się na współpracę. I tak bonusowa ścieżka na płycie zawiera genialne dźwięki hammonda Larry’ego Goldingsa.

Kiedy rozmawialiśmy na początku roku 2016, po wydaniu twojego pierwszego albumu, miałeś już gotowy plan tworzenia kolejnych płyt co trzy lata? Dla mnie już wtedy było oczywiste, że masz w sobie ten szczególny rodzaj determinacji, aby grać, zrobić karierę muzyczną.

Kiedy nagrałem DefinitelySomething, zaczęły się dziać rzeczy, o których tak naprawdę zawsze marzyłem – komponowanie, granie, występowanie na światowych scenach. I dokładnie tak jak mówisz, miałem na to pewien plan. Konsekwentnie dążę do jego realizacji do dzisiaj. Jestem bardzo uparty i mam bardzo silną motywację. Swoim studentom często powtarzam historię kariery Mohammada Alego, który pytany, czy lubi trenować, odpowiadał, że trudno lubić wstawanie o czwartej rano, wysiłek fizyczny do niemal całkowitego wyczerpania i czasami niewyobrażalny ból. Jeśli jednak chce się osiągnąć mistrzostwo, trzeba być gotowym na poświęcenia. Każdy, kto uprawia lub uprawiał taki zawód jak ja, wie, że nie jest on łatwy. Ja dokonałem bardzo świadomego wyboru i staram się być konsekwentny. Naprawdę mam w sobie ten przysłowiowy ośli upór.

Thrice, czyli trzeci czy raczej niespodziewany, nagły? Które tłumaczenie jest właściwe?

Trzeci, bo to trzeci album. Ale drugie znaczenie tego słowa, które podałaś, też mi się podoba! Zresztą dla mnie to słowo samo w sobie brzmi mocno, zdecydowanie.

I bardzo chyba pasuje do tej muzyki. Nie ma tutaj przydługich instrumentalnych popisów solowych, każdy utwór to trochę inny klimat i nastrój, ale wszystko łączy bardzo charakterystyczny dźwięk twojej gitary i cudownie lekka sekcja rytmiczna. Pełna niespodziewanych i nagłych zwrotów akcji właśnie.

Myślę sobie, że trzecia płyta to jest już jednak jakieś osiągnięcie. Zamiar był taki, żeby miała ona bardzo wyraźny przekaz. Na wcześniejszych płytach pojawiało się sporo różnych kolorów. Czasami myślę sobie, że za dużo kombinujemy…. Tutaj chodziło mi o jednolitość, o ciągłość narracji.

W jaką podróż zabierzesz swoich muzyków, będzie można materiału z Thrice posłuchać w najbliższych miesiącach w wielu miejscach?

Pandemia pokrzyżowała nam plany koncertowe w Niemczech, Portugalii, Kanadzie i Indiach. Tak, teraz nadrabiamy zaległości. Sytuacja się zmieniła, w niektórych przypadkach nawet zasadniczo, pewne szanse już się nie powtórzą, ale powoli wracamy na scenę. Z Thrice planujemy sporo koncertów już w roku 2023 i mam nadzieję, że zobaczymy się na trasie.

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO