Wywiad

Piotr Damasiewicz: Warto zaryzykować

Obrazek tytułowy

fot.Piotr Fagasiewicz

Piotr Damasiewicztrębacz-instytucja, ciągle szukający nowych inspiracji i chłonący doświadczenia niczym muzyczna gąbka, aby z równym zaangażowaniem dzielić się nimi w ramach swoich kolejnych nowo powstałych grup. Pomóc w tym ma najnowsza wydawnicza inicjatywa lidera Power of the Horns, uruchomiona niedawno pod nazwą będącą wieloznacznym skrótem L.A.S. To pod tym szyldem ukazały się dwie najnowsze płyty Piotra Damasiewicza – Vienna Suite i Śpiwle – co nie pozostało bez wpływu na jego zwycięstwo w plebiscycie Jazz 2020 organizowanym przez JazzPRESS i RadioJAZZ.FM.

Piotr Wickowski: Dwie twoje ubiegłoroczne płyty – Vienna Suite i Śpiwle – to dwa oblicza tej samej wypowiedzi artystycznej czy raczej dwie zupełnie inne historie?

Piotr Damasiewicz: Są to stylistycznie różne pozycje wydawnicze, ale ideologicznie spójne z filozofią L.A.S. Mowa tutaj o intencjach dotyczących przekazu wynikającego z postawy ujętej w manifeście. Manifest, czyli podstawa ideologiczna mojego labela, zwraca szczególną uwagę na to, że poprzez słuchanie i wrażliwość na brzmienie dochodzi się do innego postrzegania rzeczywistości. Idąc dalej – do osobistej zmiany patrzenia na rzeczywistość poprzez dźwięk, ale również i zmiany słuchania, w tym rozumienia, dostrzegania informacji, rozpoznawania i nadawania znaczeń temu, co się słyszy. Stąd właśnie tak ważne było współtworzenie wydawnictwa ze słuchaczami. Istotny jest wpływ energii współdzielonej, biorącej się ze współistnienia i wzajemnego wsłuchiwania się oraz postrzegania chwili. Podsumowując, to dwie różne historie, jednak splecione pewnego rodzaju organicznością wypływającą z potrzeby współtworzenia jednego spójnego brzmienia i przekazu.

Jak w takim razie te nowe płyty mają się do Power of the Horns i Polski? Jako ich twórca miałeś zamiar oddzielić grubą kreską POTH od nowych grup czy raczej skupiałeś się na kontynuowaniu rozpoczętych wcześniej wątków?

W pewnym sensie te projekty – zwłaszcza kwartet jazzowy Viennese Connections – są kontynuacją moich działań skupionych wokół zestawień combowych, wcześniejszego komponowania na Mnemotaksję, Imprographic, dla Art Escape Quintet czy muzyki POTH, wynikających z inspiracji i zainteresowania głównie afroamerykańską muzyką lat 60. i 70. Z kolei to, co pojawiło się na początku w Power of the Horns, ma swoje odbicie również w Into The Roots. Można powiedzieć, że w Into The Roots rozwinąłem początkowe inspiracje POTH. Dzisiaj już o wiele bardziej bezpośrednio i świadomie.

POTH – szczególnie na początku – miało swoje odniesienia do Art Ensemble of Chicago, Chrisa McGregora czy podwójnych składów Coltrane’a i Harpera, czyli również i Afryki. Były to jednak inspiracje pośrednie Afryką, ponieważ już były przepuszczone przez filtry poszczególnych artystów i zespołów. Into The Roots sięga z innej perspektywy, bardziej indywidualnej, tym samym i trochę głębiej, ponieważ wynika z bezpośredniego kontaktu ze źródłową muzyką czy przestrzenią dźwiękową. Już nie tylko afrykańską – Zanzibaru, Tanzanii i Maroka, związaną z górską czy pasterską epiką – ale też polską, norweską i hinduską. Choć właśnie afrykańska miała decydujący wspólny mianownik dla naszego składu. To właśnie podróże i kontakt face to face z innymi kulturami, w tym i naszą rodzimą, były kluczowe w kreowaniu składu. Kontynuacja Into The Roots będzie dużym krokiem ku kolejnym takim spotkaniom.

_DSC9858.jpg

fot. Katarzyna Stańczyk

„Wytworzony przez muzyków zamęt jest w gruncie rzeczy bardzo przemyślany” – napisała o Vienna Suite recenzentka JazzPRESSu Aleksandra Marszałek (2/2021). Na ile rzeczywiście tak było? W jakim stopniu w ogóle w swojej muzyce dopuszczasz do głosu spontaniczność, czy nawet chaos, a w jakim precyzyjnie ją planujesz?

Kompozycja Vienna Suite ma części stałe, napisane, z których wyodrębniają się improwizacje na bazie melodii. Są też części wyimprowizowane – interludia i introdukcja – które są otwarte tonalnie. Zakres budowania napięć i wejścia poszczególnych instrumentów w częściach stałych był ściśle omówiony, natomiast to, co działo się pomiędzy, było traktowane swobodniej i na wyczucie, tak by nie zaburzało całości, a było przeciwwagą do ustalonych struktur. Takie formy działania najczęściej mi odpowiadały w mojej pracy z zespołami, które w swoim założeniu nawiązywały do muzyki otwartej. Lubię zatem połączenie struktur tonalnych – stałych, dookreślonych – z pozostawieniem przestrzeni na interpretację i częściowy zwrot akcji, zależny od solisty, jednak mający swój kontekst w całości lub w kompozycji. Niekiedy dopuszczam rezygnację z ustalonej lub napisanej struktury na rzecz wyimprowizowanej, która treściowo wypełnia ładunek emocjonalny czy napięciowy. Bywa, że dzieje się to na koncercie, kiedy wyimprowizowana rzecz przewyższa swą treścią skomponowaną. Wtedy, w takich półotwartych strukturach, decyduję się świadomie zrezygnować z fragmentu kompozycji na rzecz improwizacji.

Mimo tego, co mówisz, sądząc po wydanych w ubiegłym roku płytach, zaryzykuję stwierdzenie, że jesteś bardziej artystą intensywnie poszukującym niż takim, który już odnalazł i tylko realizuje konkretną wizję. Zgadzasz się z taką obserwacją?

Realizuję swoje potrzeby muzyczne, które od zawsze gdzieś w różnym stopniu na mej artystycznej osi czasu stanowiły integralną część mnie, muzyka wykształconego w wielu gatunkach i stylach muzycznych. Zacząłem od fortepianu klasycznego, potem była trąbka klasyczna, dyplom z kontrabasu, studia dyrygenckie nad kameralistyką klasyczną, chóralną, w tym chorałem gregoriańskim, była aranżacja, kompozycja, aż po trąbkę jazzową. Wszystko to składa się na mój świadomy dobór środków wyrazu, na instrumentarium, w tym doskonalenie warsztatu muzycznego i języka wypowiedzi, który związany jest z poszerzaniem świadomości muzycznej, między innymi poprzez podróże muzyczne oraz korzystanie z najnowszego języka muzycznego XXI w. Studiując trąbkę w Instytucie Jazzu Akademii Muzycznej w Katowicach, dostałem zamówienie festiwalu Jazztopad na napisanie godzinnego utworu, który połączy kameralistykę współczesną z otwartymi formami improwizacji i jazzu. To był mój debiut. Można by przypuszczać, że właśnie trio lub kwartet jazzowy powinny być pierwszymi składami, jakie nagram. Jednak zawsze odpowiadałem na wyzwania i potrzebę tworzenia czegoś, co wypływało z mojego wieloelementowego wykształcenia muzycznego. Nie zawsze była okazja na realizację właśnie tego projektu, na który w danym momencie miałem ochotę, ale realizowałem to, co było w danym momencie dostępne. Dzisiaj się to zmienia. zmienia się też moja możliwość kreowania sytuacji. Dzisiaj mam większy wpływ na to, co wokół mnie się dzieje. Dzisiaj „stać mnie” na spełnianie swoich pragnień i życzeń muzycznych. Dzisiaj mogę zagrać coś, co jest bardzo ważne albo po prostu fajne lub spontaniczne. Dzisiaj mogę podjąć ryzyko, zresztą bez ryzyka nie ma możliwości poznania tego, co jest po drugiej stronie. Wszystko ma dla mnie większy sens w kontekście rozwoju muzycznego, w tym duchowego, poprzez dźwięk.

Patrząc wstecz na drogę, którą przebyłeś od debiutu, dostrzegasz jakieś błędne wybory? Coś należało zrobić lepiej lub inaczej?

Może wcześniej słuchać bardziej… bardziej! – podkreślę – siebie samego, intuicji. Teraz jest moment, że na sto procent idę za głosem serca. Nie zawsze rynkowe podpowiedzi lub „profesjonalne” rady powinny torować drogę do decyzji o samoistnieniu artystycznym, tym niezależnym. W moim przypadku to raczej decyzje niezależne artystycznie są na pierwszym miejscu, czasem tzw. kumpelskie branżowe doradztwa mogą zniweczyć naszą drogę i trud. Pamiętajmy o tym, że tylko my tak naprawdę wiemy, z czym i z kim pracujemy oraz nad czym. Mowa tutaj o walce z samym sobą i ze swoimi słabościami. To tutaj ma miejsce największy bój. Często droga do sukcesu jest bardzo długa, ma zupełnie inny kierunek i kształt niż u kolegów po fachu czy w branży lub po prostu samo rozumienie sukcesu jest zupełnie innym pojęciem dla dwóch różnych osób. Dla wielu nawet bliskich ludzi to, co robisz, może nie mieć najmniejszego sensu i jest z góry przegrane, a dla ciebie jest wygraniem wszystkiego, rozbiciem kasyna. Świadomość tego, jak różne są perspektywy i punkty widzenia, szczególnie w dzisiejszych czasach, przy natłoku wielu informacji i przemian oraz łatwym dostępie do kasy, dała mi mocnego kopa.

Dzisiaj wiem, że miarą sukcesu jest mój wewnętrzny stan i świadomość spełnienia, z którego wynika cała równowaga. Można się wiele razy pomylić i potknąć, ale nie można zabić w sobie potrzeby prawdziwej intencji tworzenia, prawdziwej potrzeby wyrazu i wypowiedzi. Żeby wziąć instrument, trzeba wiedzieć, że nie dzieje się to bez pewnej odpowiedzialności, zarówno przed samym sobą, jak i innymi, do których „przemawiasz”, a którzy ci zaufali. Na końcu to przez słuchaczy jesteś rozliczony, jako muzyk autentyczny lub nie. Dzisiaj wiem, że warto zaryzykować i otworzyć się na innych – ukazać swoją potrzebę bliskości za czymś ulotnym, dotyczącym nawet naszej intymnej, wewnętrznej sfery, czyli pokazać się z tym, co może wydawać się słabością, a co w gruncie rzeczy jest istotą naszego życia.

pd jp2.jpg

fot. Lech Basel

Nową inicjatywą wydawniczą, która stoi za twoimi ubiegłorocznymi albumami jest wspomniany już L.A.S. Sądząc po tym, o czym mówisz, i po przekazie, który towarzyszył wydaniu pierwszych tytułów w tym katalogu, to ma być coś więcej niż zwykłe wydawnictwo płytowe.

W dużym skrócie – L.A.S. ma docierać do ludzi „w potrzebie”. L.A.S. odpowiedział na moje potrzeby twórczo-egzystencjalne w kontekście mojej muzycznej drogi. To nowy sposób wyrażania siebie. Jest to wejście w swobodną ekspresję, zgodną z naturą, dalej – z harmonią, i w końcu z samym sobą. Do tej podróży w pewnym sensie zapraszam słuchacza i odbiorcę. Właśnie odbiór przekazu, dźwięku, brzmienia, intencji jest najistotniejszy. Przekaz sam w sobie, niewymuszony, swobodny, związany z życiem i tym, co ono w swej pełni przynosi. W dużej mierze manifest – czyli tych sześć sentencji: „listening and sounding”, „looking and seeing”, „learning and surviving”, „living and synchronizing”, „liberty and synergy”, „love and stream” – jest na tyle treściwym zestawieniem znaczeń i kierunku myślenia, że nie ma w zasadzie dużej potrzeby wiele o tym mówić. Spoglądając na te sentencje, można je zrozumieć w indywidualnym wymiarze. Każdy może odpowiedzieć sobie na pytania dotyczące obecnego stanu swojego umysłu i duszy.

A w wymiarze bardziej praktycznym – czym jest L.A.S.?

Jest to platforma artystyczna, ale nie koncentrująca się tylko na sztuce samej w sobie, lecz na współtworzeniu i współistnieniu wzajemnych niewymuszonych relacji międzyludzkich tych, których połączyła muzyka. To platforma koncentrująca się na wzajemnej potrzebie dzielenia się wiedzą i umiejętnościami, a idąc dalej, po prostu przebywaniu w harmonii i naturze, we wzajemnym poszanowaniu i współtworzenia wzajemnej przestrzeni. W L.A.S. listening and sounding to przede wszystkim brzmienie i słuchanie. Wsłuchiwanie się w to, co wewnątrz nas, ale i na zewnątrz, czyli relacji ja kontra rzeczywistość. Uczenie budowania odpowiedniej relacji ze światem.

To też spojrzenie z dystansem na to, co ostatnio wokół nas się dzieje, szczególnie w dzisiejszych pandemicznych czasach, i zwrócenie swojej uwagi i koncentracji na własne potrzeby. Na to, co jest istotne w kontekście filozoficznym, ale też i na nasze ciało. Co, wbrew pozorom, nie jest takie proste w realizacji. Jest to w pewnym sensie platforma, na której dzięki różnym sytuacjom, w tym koncertom, będzie można się zatrzymać i zastanowić lub porozmawiać o rzeczach istotnych dla każdego z nas. A podstawą tych spotkań jest dźwięk i otwarcie się na słuchanie.

Jak to ma się przekładać na nagrania, które będą wydawane pod tym szyldem?

Głównym założeniem platformy jest publikacja nagrań powstałych na żywo, kiedy buduje się niepowtarzalna energia wynikająca z obecności słuchacza-odbiorcy. Dlatego tak istotnym elementem jest wzajemna korelacja, z której między innymi oprócz energii zawartej podczas nagrań live powstają wspólne pamiątki. Wracają one w postaci wydawnictwa okraszonego insertami, na których umieszczone są feedbacki słuchaczy, jako namacalny wynik tych współdziałań.

L.A.S. to wolność wydawnicza, ale też i forma, w której mam możliwość wyrażania siebie oraz nowego przedstawienia mnie jako muzyka, w kontekście rynkowego pojmowania sztuki. Jest to niezależne działanie, skoncentrowane na oddolnym współtworzeniu i współprodukowaniu muzyki. Jest to inicjatywa, która na przykład korzysta z możliwości działania w barterze lub innego typu pozyskiwania środków, tym samym nie zamykająca drogi do korzystania z konwencjonalnych i utartych rozwiązań ekonomicznych, jednak przy założeniu, że jej istnienie nie jest od nich uzależnione.

Poza rozwijaniem inicjatywy wydawniczej nad czym obecnie pracujesz? Co będzie na kolejnych twoich płytach?

Obecnie miksujemy drugą płytę składu Piotr Damasiewicz Into The Roots, roboczo nazwaną Kontynuacja, nagraną z góralskimi muzykami z Suchej Beskidzkiej. W tłoczni kończy się produkować Kategorium duetu Hangar Musics, który stworzyłem z Emiliem Gordoą – materiał nagrany w Galerii Stara Kopalnia. Muzyka, którą zagraliśmy nie tylko na naszych własnych instrumentach – trąbce i wibrafonie – ale również na instalacjach i rzeźbach. Zaczynam też selekcję materiału solo z mojej wędrówki przez Europę szlakiem Jakuba, materiał ten zamierzam wydać na czterech płytach podzielonych na państwa, w których dokonałem nagrań impresji. Do tego będzie książka z całej tej wyprawy. Mam już również przygotowane do wydania dwie płyty ze składami z Afryki oraz solo z Prowansji nagrane w kilku miejscach skupionych wokół kapliczki w miasteczku Vin-Sur-Caramy. Tutaj potrzebna będzie odpowiednia strategia finansowa, żeby zrealizować te wydania.

Do tego dochodzą plany reedycji na winylu niektórych wcześniejszych moich pozycji, które zniknęły z obiegu, jak chociażby Hadrons. Będzie też kolejna wersja Suity29 Power Of The Horns i gości, która będzie zagrana w Polskim Radiu w Studiu Lutosławskiego. W planach na 2021 rok mam nowe realizacje z zestawieniami różnych muzyków. Są projekty, które zamierzam kontynuować, jak na przykład duet z Rodrigo Pinheiro czy z Janem Pawlakiem. Będą też inne projekty, którymi znów zaskoczę stylistycznie, a które już kiedyś pojawiły się w moim życiu epizodycznie. Ale o tym więcej, kiedy już będą konkrety.

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO