Wywiad

Piotr Budniak: Zwierciadło

Obrazek tytułowy

fot. Piotr Fagasiewicz

Piotr Budniak – perkusista wielu grup, kompozytor, od najmłodszych lat lider swojego zespołu. Wychowany został w duchu jazzu i już jako 15-latek zadebiutował z pierwszym składem Piotr Budniak Quintet podczas słynnego Jazz Juniors. Studiował w rodzinnej Zielonej Górze, skąd przeniósł się do Katowic, by finalnie uzyskać tytuł magistra na Akademii Muzycznej w Krakowie. Pomimo mnóstwa muzycznych kolaboracji (m.in. Kasia Pietrzko Trio, Adam Jarzmik Quintet, Klara Cloud & The Vultures) w 2014 roku założył Piotr Budniak Essential Group, której fonograficzny debiut – Simple Stories About Hope And Worries został uznany za jedną z najlepszych płyt jazzowych 2015 roku w plebiscycie JazzPRESS-u. Kolejne – refleksyjna Into the Life (2017) oraz koncertowa The Days Of Wine And Noises. Live in Zielona Góra (2018) – zyskały pochlebne recenzje. 30 września 2020 roku premierę miał czwarty krążek grupy – Heart, Mind & Spirit, którego intencją jest wspólne szukanie odpowiedzi na trudne pytania.

Marta Goluch: Co robi Piotr Budniak, leżąc na wznak na kocu w lesie? Przecież się nie opala, bo gdzie w głębi lasu szukać słońca…

Piotr Budniak:Okładka albumu Heart, Mind & Spirit doczekała się już różnych interpretacji. Wraz z autorem okładki Łukaszem Stylcem chcieliśmy zrobić na niej coś absurdalnego. To nawiązanie do tytułu płyty, która z założenia jest próbą uchwycenia integralności człowieka. Spojrzeniem na to, kim jest człowiek w różnych sferach swojego funkcjonowania. Mam takie przekonanie, że odpowiedzią na pytanie, jak być dobrym człowiekiem i jak być nim w pełni, jest znalezienie balansu pomiędzy poszczególnymi aspektami naszego życia. Próba opalania się pod drzewami w lesie jest ukazaniem zachwiania tego balansu. Kiedy zbyt mocno w naszym życiu skupiamy się na wybranych elementach, a zaniedbujemy inne, powstają karykatury, wypaczenia. Z drugiej strony wieczne antropologiczne rozważania potrafią poważnie zmęczyć – być może Piotr Budniak na okładce dał sobie spokój i odpoczywa?

Prześledziłam najważniejsze etapy twojej kariery i zastanawiam się, czy często zderzasz się z takim przekonaniem odbiorców, że zaczęło się od mainstreamu i udziału w konkursie Must Be The Music w składzie grupy LemON?

Często przewija się ten wątek. Igora Herbuta poznałem na studiach muzycznych w Zielonej Górze i od razu urzekła mnie jego wrażliwość. Czuliśmy więź również na poziomie estetyki muzycznej. Były pomysły, żeby sformować jakiś skład, ale to nie dochodziło do skutku. Pewnego razu Igor zgłosił się do programu – początkowo w duecie ze swoim kuzynem, ale gdy przeszedł casting, dostałem od niego telefon z zapytaniem, czy nie chciałbym mu towarzyszyć. Gdy zaczęliśmy wspólną przygodę z MBTM, to zespół teoretycznie nie istniał – dopiero na scenie, na oczach widzów – zaczynał się formować. Ja od zawsze chciałem grać jazz, odkąd chwyciłem pałki. Muzyka popularna i świat mainstreamu nigdy za bardzo mnie nie interesował, ale praca nad utworami z odcinka na odcinek i finalnie wygrana to była dla mnie świetna przygoda. Współpracowałem z LemONem dwa lata i wiele osób kojarzyło mnie głównie z tego składu. Po zwycięstwie w programie sporo zaczęło się dziać, co wymagało dużego zaangażowania, a ja nadal uciekałem do jazzu, który był moim priorytetem, więc nastąpiło we mnie naturalne rozdarcie. A gdy kończyłem studia licencjackie w Katowicach, stwierdziłem, że trzeba się już określić.

Ledwo skończyłeś 14 lat, byłeś już absolwentem szkoły muzycznej, a w następnym roku miałeś swój pierwszy kwintet, z którym wywalczyłeś drugie miejsce na Jazz Juniors. Skąd ta fascynacja jazzem i determinacja, by się nim zajmować, w tak młodym wieku?

Wiesz, to może wynika z tego, że zawsze obracałem się w towarzystwie starszych. Jestem najmłodszy z czwórki rodzeństwa i siłą rzeczy ich znajomi to byli moi znajomi. Mój brat, który jest osiem lat starszy, gra na kontrabasie i przez lata był mocno zaangażowany w muzykę jazzową, więc wprowadził mnie w ten świat, ale też dał dużo możliwości. Chodziłem z nim na próby Big Bandu Uniwersytetu Zielonogórskiego, prowadzonego przez Jerzego Szymaniuka, obserwowałem, słuchałem tej muzyki i poznawałem ludzi, którzy tam grali. Dla młodego człowieka, który przeżywa w tym okresie bunt i poszukuje swojej tożsamości, to muzyczne uniwersum było imponujące. Zresztą pociągało mnie pojęcie jazzu jako wolności twórczej. I wsiąknąłem w to. Piotr Budniak Quintet, z którym graliśmy na wspomnianym Jazz Juniors, to był skład złożony z kolegów ze studiów mojego brata. Miałem cały czas kontakt ze starszymi muzykami, którzy już studiowali, kiedy ja dopiero kończyłem gimnazjum. To było wartościowe doświadczenie.

pb4.jpg

fot. Lech Basel

Z bratem też współpracowaliście przy projekcie Reaktywacja.

Tak, to zespół Mikołaja, tworzący w nurcie muzyki chrześcijańskiej. Jest on kontynuacją idei śp. Andrzeja Cudzicha, znakomitego muzyka, który założył AmenBand. Kiedy odszedł, mój brat mocno zainspirował się jego postacią i postawił sobie za cel kontynuację jego myśli.

Do twojej muzyki właściwie zbliżyłam się za pośrednictwem Klary Cloud & The Vultures. Waszą płytę Vauna (2019) odbieram jako magiczną i wprowadzającą do świata ludowej empirii. Zresztą znajduje się na niej twoja kompozycja Wypłata po terminie, którą uprzednio wydałeś w wersji instrumentalnej na swoim debiutanckim albumie. Jak te wszystkie muzyczne kolaboracje wpłynęły na kształt ostatniej płyty Heart, Mind & Spirit? A może to forma całkowicie wyzwolona i wynika wyłącznie z autorskiej muzycznej wizji?

Nie da się na to pytanie odpowiedzieć jednoznacznie, bo którąkolwiek z tych dwóch opcji bym wybrał, to bym skłamał. [śmiech] Na pewno pisząc muzykę na Heart, Mind & Spirit, nie myślałem o skubaniu poszczególnych elementów ze współpracy z tymi zespołami, a bardziej starałem się, żeby to była wizja autorska. Natomiast nie ma szans, żeby na tej płycie nie przewijały się elementy nieświadomie zaczerpnięte właśnie z najróżniejszych kolaboracji, nawiązujące do nich. To jest obecne, bo takie nawiązania są z natury nieuniknione, ale nie były one moim założeniem. To też wynika z naszej integralności – jesteśmy ludźmi całościowo. Nie da się wyciąć poszczególnych elementów naszej osobowości i eksponować ich w separacji. Zawsze stykamy się z naleciałościami, wszystko jest ze sobą połączone.

Debiut w postaci Simple Stories About Hope And Worries, czyli historii o wewnętrznych walkach, jakie każdego dnia toczymy sami ze sobą, ewoluuje do kolejnej opowieści – tym razem o drodze, jaką musimy przejść, aby naprawdę zacząć żyć i odkryć, po co tutaj jesteśmy – czyli krążka Into the Life. Każdemu twojemu albumowi przyświeca jakaś głębsza idea?

Chciałbym uniknąć myślenia o mojej muzyce, że są to wskazówki „jak żyć”. Sam się nad tym zastanawiam i dlatego też powstaje moja muzyka. Muzyka, która jest bardziej pytaniem niż odpowiedzią. Założyłem sobie, że Piotr Budniak Essential Group będzie rozmyślała nad esencją naszego bytowania. W innych obszarach mojej działalności muzycznej niekoniecznie zajmuję się takimi wzniosłymi, a może właśnie przyziemnymi kwestiami. To jest przypisane konkretnie do tego projektu. Oczywiście tej grupie poświęcam najwięcej czasu, ale jest to wyłącznie jedna ścieżka z wielu. Dużo myślę nad bardziej abstrakcyjnymi formami, w których trudno będzie dopatrywać się jakichś ukrytych treści.

W wielu miejscach pojawia się taka fraza o tobie: „Wewnętrznie skonfliktowany, poszukujący balansu pomiędzy sercem, rozumem oraz duchem”. Czy Heart, Mind & Spirit to twoje zwierciadło?

Tak, to prawda. Przyznaję się! Na tyle, na ile jestem w stanie rzeczywiście zobaczyć siebie w tym zwierciadle, to Heart, Mind & Spirit jest tym, co tam dostrzegam.

Dalsza część tego samego cytatu brzmi: „Uzależniony od wątpliwości i zadawania trudnych pytań, na które nie akceptuje prostych odpowiedzi”. Jazz jest dla ciebie stawianiem takich pytań czy odpowiadaniem na nie?

Myślę, że jazz, jak i cała sztuka, jest przestrzenią, w której powinno znaleźć się i pytanie, i jakaś forma odpowiedzi na nie – to funkcja katartyczna sztuki, którą zdecydowanie cenię.

Siedem grzechów głównych to cykl filmików publikowanych w twoich mediach społecznościowych, w których spowiadasz się odbiorcom z materii techniczno-organizacyjnej twoich utworów z płyty Heart Mind & Spirit. Dodatkowo udostępniasz nuty do twoich kompozycji. W jakim celu?

Zastanawiałem się nad taką formą już wcześniej. To był eksperyment. Wydałem przedtem trzy autorskie płyty i one różnie rezonowały z odbiorcami. Wciąż zastanawiam się nad tym, jak docierać do odbiorcy, bo wiem, że to, co się po prostu robi w wymiarze czysto muzycznym – to jest jedno, druga kwestia to zakomunikowanie tego światu. Oczywiście jeśli tak to czujesz, można też tworzyć dla siebie, do szuflady, jednak mnie zależy na tym, żeby dzielić się tym, co robię, z innymi. Cykl Siedem grzechów głównych to jest próba wyjścia do odbiorcy z czymś więcej niż tylko z efektem finalnym. Poza tym otrzymałem na tę płytę dofinansowanie w ramach Kultury w sieci, co jeszcze bardziej skłoniło mnie do nagrywania i udostępniania tych materiałów.

A co z warstwą emocjonalną i uwielbianym przez odbiorców „human story”? Dlaczego ten cykl to spowiedź z doboru środków do wyrażenia emocji, a nie z samych pobudek tego serca, umysłu i ducha?

To wyszło trochę przypadkowo. Postanowiłem, że nagram cykl filmów o tych utworach z czysto technicznego punktu widzenia. Zastanawiałem się, jak go zatytułować, i gdzieś pojawiła się analogia siedmiu piosenek, jak siedem grzechów głównych, a że w pewnym sensie te kompozycje nawiązują do grzechów, do tego, co ludzkie, to tak nazwałem ten program – nieco żartobliwie. Rozmowy o tym, co wokół poszczególnych pozycji z płyty? To świetny pomysł! Możliwe, że zrealizuję go niebawem.

Kiedy wokół formują się kolejne tria, kwartety etc. skupione wokół swoich założycieli, ty stawiasz na bardziej rozbudowaną grupę. I do tego sugerujesz, że to, co robicie, jest „essential” (ang. konieczne, niezbędne, podstawowe) na tej naszej jazzowej scenie. Co jest esencją muzyki Piotr Budniak Essential Group?

Od małego, kiedy zaczynałem interesować się muzyką, wiedziałem, że będę chciał iść w działalność autorską, komponowanie i produkowanie muzyki. Właściwie zajmowałem się tym już od końca szkoły podstawowej, ale wtedy jeszcze nie wiedziałem, po co. Czy to przejaw pasji, czy forma własnej satysfakcji. I wtedy zderzyłem się z myślą, która towarzyszy mi do tej pory, że chciałbym dawać ludziom muzykę, która będzie w nich jakoś wewnętrznie pracować i pogłębiać pragnienie dobra oraz życia pełnią życia. Oczywiście nie uważam, że jestem jakimś lekarzem dusz, to bardziej kwestia intencji, a może nawet pobożne życzenie: żeby ludzie, słuchając moich kompozycji, chcieli dobra. Po wydaniu debiutanckiej płyty usłyszałem od pewnego znajomego, że chciał odebrać sobie życie, a po przesłuchaniu konkretnego utworu z Simple Stories About Hope And Worries ta chęć zniknęła. Ta sytuacja sprawiła, że esencja zespołu wybrzmiała.

pb1.jpg

fot. Lech Basel

W 2016 roku zostaliście uznani przez środowisko za jeden z najlepszych polskich jazzowych zespołów akustycznych. Ostatnia płyta to odwrót od dawnych brzmień i ukłon w stronę elektronicznych trendów. Mnie taka duchowość, w której osadza się wasza czwarta płyta, kojarzy się przede wszystkim z korzeniami i z surowością natury człowieka. Skąd wobec tego ten nowoczesny wydźwięk?

Bardzo zależy mi na tym, aby muzyka Piotr Budniak Essential Group była komunikatywna i docierała nie tylko do jazzowego odbiorcy, więc chyba stąd ukłon w stronę nowoczesności. Dzisiejszy świat zmienia się błyskawicznie, wciąż rozpędza się wykładniczo. Ludzie mierzą się z takimi problemami i z taką rzeczywistością, która jeszcze 10 czy 20 lat temu była zupełnie obca. Wydaje nam się, że rozumiemy świat, w którym żyjemy, że wystarczy żyć tak, jak dyktuje nam to obecnie nauka i współczesne filozofie albo, co ciekawsze, media czy influencerzy. Prawda jest taka, że nigdy nie wiesz, co jest za zakrętem, i czy to, na czym opierasz swoją tożsamość, to nie kolos na glinianych nogach. Surowość, korzenie, historia – to jedno, ale nie zapomnijmy, że jesteśmy przede wszystkim tu i teraz.

W swoim zespole masz obok siebie osobowości jazzowe wysokiej klasy. Chciałabym jednak skupić się na moment na jednej osobie, której jazzowa nastoletniość jest w jakiś sposób analogiczna do twojej. Przygoda z Davidem Doružką zaczęła się od koncertowego albumu The Days Of Wine And Noises. Co twoim zdaniem wprowadza ten czeski pierwiastek do Piotr Budniak Essential Group?

Czeski film! [śmiech] A tak na poważnie, granie z Davidem to spełnienie jednego z moich nastoletnich marzeń, kiedy byłem zafascynowany jego płytą w triu Hidden Paths (2004), której słuchałem z wielkim namaszczeniem. Nigdy nie pomyślałbym, że stanie się on członkiem mojego zespołu. W pierwszym składzie Essential Group na gitarze grał niewyobrażalnie zdolny, znakomity muzyk Szymon Mika. Kiedy jednak Szymon wyjechał na pewien czas do Szwajcarii, pomyślałem, że to odpowiedni moment na spróbowanie czegoś nowego. Skontaktowałem się z Davidem, a on wyraził chęć zagrania wspólnego projektu. Zaczęło się w 2018 roku od trasy, która zakończyła się nagraniem płyty live. Na tyle się z Davidem dotarliśmy i polubiliśmy, że został w naszym składzie. My na pewno możemy czerpać z jego doświadczenia, ponieważ jest starszy, ale też mieszkał w USA i grał ze światowymi osobistościami. Już pomijając kwestię piękna jego gry i wybitnego kunsztu, to właśnie doświadczenie Davida, czy jego obycie, jest takim istotnym pierwiastkiem, który dodatkowo wzbogaca zespół.

Tak nieśmiało przeszło mi przez myśl, że ten wywiad może być jedną z bardziej uduchowionych rozmów, jakie przeprowadziłam, chociażby ze względu na wspomniany wątek chrześcijański czy nawiązanie do filozofii hebrajskiej, z którymi chyba dość silnie się utożsamiasz?

Właściwie sam się nad tym ciągle zastanawiam. Na pewno wychowałem się w takich mocno chrześcijańskich realiach, moja rodzina też była zawsze zaangażowana w związane z tym kwestie. Ja w jakimś momencie zacząłem mieć sporo wątpliwości, zadawać sobie pewne pytania, które właściwie nadal sobie zadaję, ale mam świadomość, że jest to mój korzeń, z tego się wywodzę. Jestem tym przesiąknięty. Wspominałem o tym, że nie da się wyciąć z nas poszczególnych elementów – to jest integralna część mnie. Tak jak trzeba zaakceptować swoje zalety i wady, zdolności i braki, tak trzeba zaakceptować poszczególne elementy własnej historii. Na pewno utożsamiam się z tym w zakresie ideowym i intencyjnym.

Przywołuję ten trop, bo niezwykle uradowała mnie decyzja o udostępnieniu waszego nowego albumu w pełni za darmo na stronie internetowej zespołu (www.pbessentialgroup.com). W tle nieśmiało pobrzmiewa też projekt Cavatina Vol. 1 (2018), który jest efektem rocznej pracy studia w formule non-profit. Idąc w ślad za tymi działaniami, zaczęłam się zastanawiać, czy aby nie traktujesz swojego zawodu jako misji niesienia światu jazzowej nowiny?

Zawsze miałem w sobie tę intencję krzewienia w ludziach swoją muzyką tego, co wartościowe. W tym kontekście trudno nie pomyśleć o mojej działalności jako o misji, ale ja nie widzę tego w ten sposób. Jeśli już misja, to taka, którą zdziałam też sporo dla siebie. Muzyka pełni funkcję terapeutyczną także, a może przede wszystkim, dla twórcy i wykonawcy. Zadawanie pytań czy odkrywanie integralności nie ma na celu komunikowania odbiorcom, że muszą odkryć, kim są, bo ja już to odkryłem i im to teraz pokażę. Nie znam odpowiedzi. Sam tworzę tę muzykę po to, by siebie pełniej zrozumieć, więc to chyba nie tyle głoszenie ludziom tej jazzowej nowiny, co raczej zaproszenie do wspólnych poszukiwań.

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO