Wywiad

Michael Murphy: Chętnie opowiedziałbym więcej

Obrazek tytułowy

Fot. mat.prasowe

Michael Murphy – reżyser filmu dokumentalnego Nowy Orlean: miasto muzyki (recenzja – JazzPRESS 11/2020) – jest rodowitym nowoorleańczykiem, który od lat pasjonuje się historią kultury swojego miasta. W niecałe dwie godziny udało mu się w tym dziele ująć esencję tej niezwykłej kolebki jazzu. Muzyka w Nowym Orleanie to coś więcej niż doznanie artystyczne, ale też źródło głębokiej inspiracji i duchowego pojednania najróżniejszych grup etnicznych, jakie napłynęły przez trzy wieki do tego miejsca. Cytując autora: „Muzyka Nowego Orleanu stała się nie tylko celebracją życia, ale też wyrazem potrzeby i pragnienia wolności”.

Basia Gagnon: Film Nowy Orlean: miasto muzyki został opisany przez jednego z krytyków jako „równie ambitny, co odważny”. Wyobrażam sobie, jak trudno było zdecydować, co w nim umieścić. Jak wyglądał proces konstrukcji ostatecznego dzieła – powstawało drogą eliminacji czy raczej rozbudowy pojawiających się tematów?

Michael Murphy: Proces tworzenia filmu nie był zbyt trudny, ale zgadzam się, że był bardzo ambitny. Po pierwsze, Nowy Orlean jest moim rodzinnym miastem, w którym spędziłem ponad 30 lat, rejestrując występy i przeprowadzając wywiady z artystami o ich karierze, muzyce i tym, co na nią wpływało, mogłem więc czerpać z tych doświadczeń podczas preprodukcji. Po drugie, przed pierwszym kontaktem z Eagle Rock (firma współprodukująca film – przyp. red.) w sprawie koncepcji filmu moja partnerka Cilista Eberle (producentka filmu – przyp. red.) i ja spędziliśmy około roku, przeprowadzając wywiady i tworząc zarys filmu. Ostatecznie zmontowany film stanowił około 90 procent tego, co pierwotnie zaplanowaliśmy. Podczas tworzenia filmów dokumentalnych i robienia wywiadów, pojawiają się nowe fakty, które mogą skutkować uzupełnieniami lub modyfikacjami oryginalnej formuły, ale uwielbiam, gdy artysta otwiera się i ujawnia coś, czego nie znałem, otwiera się i mówi o swoich sprawach osobistych, wpływach, obserwacjach kulturowych czy historycznych.

Skąd wzięła się decyzja o wyborze Terence’a Blancharda jako narratora?

Nasza decyzja o wyborze Terence'a jako narratora i wykonawcy została podjęta na podstawie wywiadu, który przeprowadziliśmy z nim w 2015 roku. Przedtem nakręciłem kilka jego występów na przestrzeni lat, kiedy grał podczas The New Orleans Jazz & Heritage Festival. Ale dopiero podczas tego wywiadu Cilista i ja spędziliśmy kilka godzin, słuchając, jak opowiadał o swojej muzyce, kwestiach rasowych, jego miłości do Nowego Orleanu, wszystkim, co wpływało na niego i jego twórczość czy o swoich mentorach. Uderzyło mnie to, jak zrelaksowany i szczery wydawał się być przed obiektywem kamery. Ten wywiad zatem był powodem decyzji, aby zaprosić go do naszego projektu jako narratora. I wspaniale się to udało, nie tylko w przypadku filmu, ale także dzięki przyjaźni, jaka wywiązała się między nami. W rezultacie pracujemy obecnie nad kolejnym filmem, do którego zaprosiliśmy Terence’a Blancharda. Właśnie nagraliśmy go ponownie, wykonującego muzykę z jednej ze skomponowanych przez siebie ścieżek filmowych.

Wielu muzyków twierdzi, że dopóki nie spędzisz czasu w Nowym Orleanie, nie powinieneś nazywać się perkusistą. Zgadzasz się z tym?

Słyszałem ten cytat już wcześniej i chciałbym ci odpowiedzieć jako muzyk, ale… ponieważ nie gram na żadnym instrumencie, mogę powiedzieć tylko z perspektywy kogoś, kto przeprowadził w trakcie swojej kariery wywiady z setkami muzyków. Wielokrotnie powtarzali mi oni, że perkusiści z Nowego Orleanu są najlepsi na świecie. A groove, który tworzą, wpłynął na rytmy różnych gatunków muzycznych na całym świecie. Słyszałem to nie tylko od muzyków bluesowych, jazzowych i funkowych, ale także artystów takich jak Bonnie Raitt, Steve Gadd, Robert Plant, Keith Richards czy Sting.

Opowiadasz w filmie o tym, jak siedząc jako siedmiolatek na progu domu swojej babci, słuchałeś z oddali muzyki. Zakładam, że wtedy nie miałeś jeszcze świadomości barier rasowych, kiedy więc zdałeś sobie sprawę z nierówności społecznych i historii handlu niewolnikami? Czy był jakiś szczególny moment, który spowodował, że zdecydowałeś się podążać za historią i opisywać doświadczenia Afroamerykanów nie tylko w Nowym Orleanie, ale i w całych Stanach Zjednoczonych?

To pytanie bardzo na czasie, zwłaszcza w kontekście globalnej świadomości i aktywizmu, które wyrosły z ruchu Black Lives Matter. Dorastając w tak wielokulturowym mieście jak Nowy Orlean, zawsze miałem kontakt z ludźmi różnorakiego pochodzenia. Moje drzewo genealogiczne jest mieszanką francuskich, hiszpańskich, latynoskich i irlandzkich korzeni. Moja mama wychowała się na Kubie, a w weekendy w naszym małym salonie grało wielu kubańskich muzyków. Tak więc kiedy dorastałem, te doświadczenia zrodziły we mnie świadomość kulturowej i rasowej tkanki Nowego Orleanu. Jednak dopiero na początku lat sześćdziesiątych zacząłem zdawać sobie sprawę, jak rozwijały się uprzedzenia rasowe i kulturowe, powodując nierówności społeczne, z którymi musieli walczyć Afroamerykanie.

Kiedy byłem na studiach, pod koniec lat sześćdziesiątych, zacząłem być bardziej aktywny i na swój własny mały sposób, pracując jako wolontariusz z grupą podobnie myślących studentów, woziliśmy Afroamerykanów z wiejskiej południowo-zachodniej Luizjany na głosowania w wyborach. Protesty przeciwko wojnie w Wietnamie również zaczęły skłaniać mnie do przemyślenia tego, jak chciałem żyć. Zamiast kontynuować studia biznesowe, po prostu je rzuciłem i trochę dryfowałem przez życie, szukając kreatywnego ujścia. W końcu wróciłem na studia i zrobiłem dyplom z produkcji telewizyjnej. Wtedy jeden incydent ugruntował moje pragnienie śledzenia historii i tworzenia kroniki muzyki Nowego Orleanu, szczególnie w odniesieniu do doświadczeń Afroamerykanów.

Było to spotkanie z Artem Nevillem, założycielem zespołu The Neville Brothers i The Meters. Od dawna chciałem ich nagrać i wreszcie nadarzyła się okazja podczas jednego z New Orleans Jazz Festival w 1990 roku. Art zadzwonił do mnie i powiedział, że nie pozwoli mi filmować zespołu, dopóki nie spotkam się z nim osobiście. Zaprosił mnie pewnej nocy do „czarnej” dzielnicy. Spotkanie trwało nie dłużej niż 10 minut. Zadał mi kilka pytań dotyczących produkcji, a potem zapytał, czy może mi zaufać. Staliśmy w ciemnościach na parkingu i kiedy zadał mi to pytanie, podszedł do mnie, zatrzymując się może pół metra ode mnie, po prostu patrząc mi w oczy. Wiedziałem, że to konsekwencja doświadczeń zawodowych i uprzedzeń rasowych, z którymi Art musiał się borykać w swoim życiu i karierze muzycznej. Powiedziałem: „tak, możesz mi zaufać”. Wyciągnął rękę i uścisnęliśmy sobie dłonie, a on powiedział: „OK, możesz nas sfilmować”. To był początek długiej przyjaźni, w wyniku której Art wziął udział w filmie, który nakręciliśmy z Cilistą, zatytułowanym Make It Funky. Art jest jedną z wielu ikon jazzu, które tak wiele dały Nowemu Orleanowi i światu.

W wywiadzie zapowiadającym wejście na ekrany Nowego Orleanu: miasta muzyki powiedziałeś, że ten film będzie prawdopodobnie najważniejszym projektem w twoim życiu. W rzeczy samej, trudno nie odnieść wrażenia, że jest to opus magnum – w niecałe dwie godziny film sprawia, że widz nie tylko poznaje trzysta lat historii Nowego Orleanu, ale może także poczuć jego esencję. Czy masz wrażenie, że osiągnąłeś to, co zaplanowałeś? Czy jest coś lub ktoś, kogo chciałbyś w nim jeszcze uwzględnić, patrząc z perspektywy czasu? Czy będzie New Orleans: The City Of Music – część druga?

Ogólnie rzecz biorąc, myślę, że – Cilista, ja, Terence i Robin (Burgess – kolejny producent filmu – przyp. red.) – osiągnęliśmy większość tego, co zaplanowaliśmy. Aczkolwiek, mniej więcej w połowie projektu zapytałem Eagle Rock czy moglibyśmy zrobić z tego projektu dwu-, trzyczęściową serię. Niestety ograniczenia finansowe i czasowe nie pozwoliły na to. Chętnie opowiedziałbym więcej o wczesnych rodzinach jazzu, ponieważ myślę, że ci mężczyźni i kobiety zasługują na większe uznanie – należałoby „odkryć” na nowo takie nazwiska jak Batiste, Barbarin, Bechet, Celestin, Jordan, Lewis, Pichon i wiele innych. Jeśli chodzi o drugą część New Orleans: The City Of Music, to trudne pytanie, ponieważ niestety finansowanie tego typu filmów jest bardzo trudne. Wiem, że Terence byłby na to gotowy, więc kto wie? Film został dobrze przyjęty przez większość krytyków i widzów, z którymi spotykaliśmy się bezpośrednio na festiwalach filmowych i za pomocą komunikatorów internetowych.

Tagi w artykule:

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO