Wywiad

Mateusz Pałka: wolę mniej niż więcej

Obrazek tytułowy

fot. K. Kukiełka

Mateusz Pałka – pianista, improwizator i kompozytor. Student Akademii Muzycznej w Krakowie w klasie fortepianu jazzowego Piotra Wyleżoła. Pod jego nazwiskiem działa trio, w którego skład, obok lidera, wchodzą Piotr Południak i Patryk Dobosz. Dzięki drugiemu miejscu podczas 40. edycji Festiwalu Jazz Juniors wydali swój debiutancki krążek Sansa. Rozmowę rozpoczęliśmy przy barze, zanim jeszcze zdążyłam włączyć dyktafon. Mateusz opowiadał o studiach, które w tym roku kończy, i przytłaczającej go uczelnianej „papirologii”, którą musi ogarniać. Cieszy się, że powoli zamyka już ten rozdział, ale jednocześnie spogląda w przyszłość. Nie znamy się, ale robi na mnie wrażenie melancholika. Pod pretekstem rozmowy o życiu podpytuję więc o emocje, które towarzyszą mu podczas tworzenia muzyki.

Mateusz Pałka: Myślę, że w moim życiu stosunek pesymizmu do optymizmu jest jak 2:1. To nie jest tak, że tworzę tylko wtedy, kiedy jestem pozytywnie nastawiony lub kiedy dopada mnie dołek, w każdym z tych stanów może powstać wiele ciekawych rzeczy. Nie zaprzeczam jednak, że charakterologicznie rzeczywiście jestem melancholikiem. Lubię analizować, sporo myślę też o emocjach. Najważniejszą wartością w życiu człowieka jest spokój wewnętrzny, który pomaga wierzyć, że to co robimy i czujemy, ma wartość i sens.

Mery Zimny: Wyglądasz na bardzo spokojną, nieco zdystansowaną osobę. Mam wrażenie, że przekłada się to na twoją muzykę.

Pewnie w jakimś stopniu tak jest. W muzyce ogromną wagę przykładam do brzmienia, dbam o dźwięk, szukam jego szlachetności. Myślę, że wiąże się to z moją naturą, dużo myślę o dźwięku, o tym, jak powstaje i w którym miejscu się kończy, staram się od samego początku w niego zagłębić. Jednak analizowanie lubię konfrontować z emocjonalnością.

Co cię inspiruje?

Otaczający świat. Staram się go bacznie obserwować i być jego częścią. Nie przechodzę obojętnie obok żadnej z gałęzi sztuki. Cenię malarstwo, kocham film i to jest coś, co niezwykle mnie inspiruje. Ostatnio ważni dla mnie twórcy to Michael Haneke i Lars von Trier. Wszystko, czego nie mogę wyrazić w słowach, próbuję wyrazić przy pomocy instrumentu, ale czasami zdarza mi się zobaczyć coś, co bardzo silnie do mnie przemówi. Reżyserzy, których wymieniam, ukazują w swoich filmach pewną rzeczywistość, która jest bliska mojemu wnętrzu. Dla mnie muzyka spełnia trochę rolę obrazu. Gdybym miał opisać, jaka jest moja muzyka, powiedziałbym, że ilustracyjna. To jest dla mnie jej naczelna funkcja. Natomiast najważniejszą częścią muzyki jest dla mnie kompozycja, to zwykle od niej wychodzę w swoich analizach.

Zastanawiam się, jak wygląda ten moment, w którym zaczynasz pisać muzykę. Pojawia się jakiś pomysł i od razu podchodzisz do niego bardziej analitycznie czy raczej pozwalasz mu się rozwijać, kierując się emocjami?

Różnie, każdy dzień jest przecież inny, my sami też się zmieniamy. W muzyce fascynuje mnie percepcja, ale także jej zmienność. Zdolności percepcyjne zależą w dużej mierze od nas samych, od tego, czy jesteśmy otwarci i chcemy je poszerzać. Najczęściej, kiedy wpadam na jakiś pomysł, zaczynam go sobie nucić. Śpiew jest uniwersalnym i chyba najpiękniejszym językiem wypowiedzi. Czasami siadając do pisania, zaczynam od prostej linii melodycznej, czasami od jakiegoś rytmicznego motywu, który staram się rozwijać. Proces twórczy jest czymś zmiennym i nieodgadnionym, za każdym razem może wyglądać inaczej. Warto zwracać uwagę na szczegóły, rzeczy, sytuacje które mogą nas wprawić w jakiś nastrój. Przetwarzając je, pozwalamy sobie na intymny kontakt i obcowanie z emocjami. Kiedy przystępuję do pracy, nie myślę nad tym, jak coś ma wyglądać w całości, nie wyznaczam sobie żadnych ram, to proces, podlega więc nieustannemu rozwojowi. Wspominałem o śpiewie, wychowałem się na bardzo melodyjnej muzyce, w dużej mierze ludowej, stąd też formy, które lubię pisać, są raczej proste, krótkie, często taneczne. Kocham prostotę.

Muzyka ludowa, a dokładniej?

W moim domu obecna była muzyka pochodząca z ziemi krakowskiej, ale też z innych części Polski. Poza tym sporo słuchałem muzyki góralskiej, folkowej. Pierwszym instrumentem, na którym zacząłem grać, był akordeon. Pochodzę z bardzo muzykalnej rodziny, każdy na czymś grał, przy rodzinnych zjazdach często wspólnie śpiewamy. Dominują wtedy krótkie formy – piosenki, regionalne przyśpiewki. To zawsze było i nadal jest coś naturalnego. Słuchałem także dużo Boba Dylana, Chopina, Szymanowskiego i Kilara – muzyki, którą do dziś kocham.

_MG_62881.jpg fot. K. Kukiełka

Często tak razem grywaliście w domu?

Tak. Z tatą często graliśmy na dwa akordeony, on jest w zasadzie moim pierwszym nauczycielem. Mój zmarły już dziadek niesamowicie kochał muzykę, miał wybitny słuch i fantastycznie grał na harmonijce ustnej. Wraz z moim bratem Grzegorzem – wybitnym muzykiem (perkusistą) często razem ćwiczyliśmy. To była ludowa muzyka i ciekawy, bo nietypowy sposób gry, różniący się od tego, czego uczą w szkole. Wychowałem się na wsi i pewna ludowość, jest mi bardzo bliska, kocham ją i nie odcinam się od niej. Dzięki rodzicom w domu było też sporo muzyki popularnej, na przykład The Beatles czy Queen, a także muzyki polskich twórców – Seweryna Krajewskiego czy Czesława Niemena. Samym jazzem zainteresowałem się stosunkowo późno, gdzieś w szkole średniej.

Na początku grałeś na akordeonie, kiedy zatem podjąłeś decyzję, że fortepian będzie twoim głównym instrumentem?

Kiedy w szkole muzycznej doszedł drugi instrument – obowiązkowy fortepian dodatkowy, gra na nim całkowicie mnie pochłonęła. Coraz więcej ćwiczyłem na fortepianie, jego dźwięk był dla mnie bardziej interesujący niż dźwięk akordeonu, niczego mu nie umniejszając. Już wtedy zastanawiałem się, czy mogę sam komponować, i tworzyłem pierwsze, proste melodie.

Nadal grywasz na akordeonie?

Tak, mało tego, ostatnio coraz częściej wracam do tego instrumentu. Mam plan wykorzystać go w swojej muzyce, ale jeszcze za wcześnie, by mówić o szczegółach. Jestem ciekawy, co z tego wyjdzie. Ostatnio dużo pracowałem nad solowym materiałem, który, mam nadzieję, ukaże się w niedalekiej przyszłości, i to tam znalazłem miejsce dla brzmienia tego instrumentu.

Rozumiem, że twoje doświadczenia ze szkoły muzycznej były dobre? Pytam, bo z tym różnie bywa.

Sporo osób narzeka, dla mnie był to bardzo dobry czas, który miło wspominam. Szkoła muzyczna to były dość beztroskie lata, dużo czasu poświęcałem wtedy na rozwój warsztatu. Trafiłem też na wspaniałych nauczycieli, na Izę Kochańską, moją drugą mamę [śmiech] oraz Jerzego Surułę. Oboje fantastycznie uczyli i pozwolili mi się rozwinąć bez wywierania presji. To ludzie pełni pasji, radości, a co najważniejsze, pełni piękna wrażliwości. Często zwracali uwagę na to, by zamiast się stresować, spróbować zrozumieć siebie i sytuację, przed którą się stoi.

W twojej muzyce słuchać duże przywiązanie do muzyki klasycznej. Na jakim etapie zainteresowałeś się jazzem i zdecydowałeś, że to w tym kierunku będziesz się rozwijał?

Jeśli dobrze pamiętam, to było w trzeciej klasie gimnazjum. Któregoś dnia do moich rąk trafił The Köln Concert Keitha Jarretta, który mnie niesamowicie poruszył, ale też wprawił w szok, że grając solo można obudzić tyle emocji i pokazać tak ogromną paletę barw. Nigdy wcześniej czegoś takiego nie słyszałem, dlatego zacząłem drążyć temat. Później przez chwilę grałem w big-bandzie w Krzeszowicach, pod batutą Jerzego Suruły. To doświadczenie było o tyle ważne, że zetknąłem się z zupełnie innymi partyturami niż w muzyce klasycznej. Szybko stwierdziłem, że ogromną przyjemność sprawia mi improwizacja i granie własnych rzeczy. Jest we mnie duży szacunek do muzyki klasycznej, można z niej mnóstwo wyciągnąć, poza tym stanowi świetną szkołę, ale wolność, jaką daje jazz i muzyka improwizowana, jednak przeważyła. Kolejnym krokiem były prywatne lekcje u Piotra Kalickiego, człowieka wielkiego serca i wiedzy. Z jego pomocą w sposób usystematyzowany zacząłem uczyć się jazzu. I dużo więcej słuchać. Później rozpocząłem studia na Akademii Muzycznej w Krakowie w klasie Piotra Wyleżoła, ale pobierałem nauki również u Dominika Wani i Joachima Mencla. Wszyscy oni są wspaniałymi artystami. To wielki zaszczyt móc z nimi pracować. Poza tym sporo było spotkań z innymi artystami – legendami. Rozmowy z nimi były dla mnie ważną nauką. Takimi osobami byli Janusz Muniak, Chick Corea, Kirk Lightsey, Billy Hart, Ben Street, David Liebman, Kenny Garrett, Eddie Henderson, ale też pianista klasyczny Grigorij Sokołow. Kontakt z ludźmi i ich twórczością jest niezwykle ważny dla własnego rozwoju.

I w tobie, i w twojej muzyce jest ogromny spokój. Nie masz czasami ochoty walnąć w klawiaturę, wyżyć się trochę na swoich i publiczności uszach?

Chyba nie ma we mnie takiej potrzeby. Staram się grać świadomie, by ta muzyka była zgodna z tym, co czuję. Poza tym cenię minimalizm, wolę mniej niż więcej. Często też gram to, co chciałbym zaśpiewać, przelewam więc te melodie na dźwięki. Śpiew to naturalny sposób wypowiedzi, ujście emocji. Kiedy myślę o muzyce, to w pierwszej kolejności myślę właśnie o śpiewie. Może jest tak dlatego, że w domu dużo śpiewaliśmy i był to ważny element wspólnego spędzania czasu.

Słychać u ciebie też elementy muzyki współczesnej.

Fascynuje mnie płaszczyznowość, sonoryzm i szukanie nowych ścieżek, pomysłów i rozwiązań brzmieniowych. Ostatnio sporo słucham też muzyki elektronicznej.

A cisza?

Jest bardzo ważna. Cisza koi i inspiruje, daje nowe możliwości. Wydaje mi się, że czasami pauza jest ważniejsza niż dźwięk. Poza tym cisza też może być dźwiękiem. Fascynujące jest też to, jak różnie ludzie ją definiują.

Cisza może być trudna dla słuchacza…

Na pewno jest wymagająca. Podczas koncertu trzeba najpierw złapać pewne porozumienie ze słuchaczem, stworzyć więź, by razem skupić się na muzyce. Kiedy dostrzegam, że ludzie są skupieni i wytworzył się odpowiedni nastrój, to podejmuję zabawę z ciszą. Nie robię niczego na siłę, chciałbym, by ludzie czuli się dobrze z moją muzyką. Interesuje mnie to, jak brakiem dźwięku można stymulować ciało i jakie emocje może to wywoływać. Lubię prowokować dźwiękiem, ale też dzielić się pewnym obrazem, który mam w głowie.

Wracając do obrazu, chciałbyś kiedyś swoją muzyką zilustrować film?

Zdecydowanie tak, to nurt, który mnie bardzo interesuje. Czasami piszę muzykę do niemych filmów, albo wyłączam głos i zaczynam improwizować do obrazu. Niesamowite jest wzajemne przenikanie się obrazu i dźwięków, ich współpraca, budowanie znaczeń.

Gdybym miała opisać twoją muzykę przy pomocy dwóch kategorii, odnoszących się nie tylko do muzyki, byłby to romantyzm i impresjonizm. Co o tym myślisz?

Jest w tym prawda, tak czuję, tak odbieram świat. Sporo w mojej muzyce impresjonistycznej faktury i nastrojowości. Bardzo zależało mi, by to właśnie oddać na Sansie, która jest dla mnie zamknięciem pewnego okresu. To album konceptualny – miniaturowe formy, dbałość o każdy element, szacunek dla dźwięku. Ważny jest tutaj temat tożsamości. Tytuł nie jest przypadkowy, Sansa ma wiele znaczeń, między innymi jest to imię. Kiedy rodzi się nowy człowiek, nadajemy mu jakieś imię, które już z nim zostaje na całe życie, coś o nim mówi, oddaje jego tożsamość. Stąd na Sansie słowiańska melodyjność, którą chciałem przemycić, by pokazać, kim jestem, co mnie ukształtowało, i odnieść się do korzeni. Nasza tożsamość to wartość osobista, którą trzeba się cieszyć i dzielić.

Tę płytę nagrałeś ze swoim zespołem po wygranej na Jazz Juniors.

Konkurs właściwie sprawił, że uformowało się to ważne dla mnie trio z Piotrem Południakiem i Patrykiem Doboszem. Wygrana – drugie miejsce podczas konkursu Jazz Juniors – umożliwiła nam nagranie materiału, który wydała włoska wytwórnia Emme Record Label. Pozwoliło nam to wejść na międzynarodowy rynek muzyczny. Mięliśmy też piękną premierę na Fara Music Festival. Włoska publiczność wspaniale nas przyjęła. Ale Jazz Juniors to nie tylko wygrana, ale też mnóstwo ciekawych rozmów, nowych kontaktów, nowych ludzi. To wielka, barwna i sensownie zorganizowana i ważna społecznie platforma kulturowa.

Jakie masz plany na najbliższą przyszłość?

Zapowiada się bardzo intensywny i ciekawy czas. Na wiosnę nagrywam płytę z Wojciechem Lichtańskim w ramach jego projektu Questions. Bardzo mnie to cieszy, gdyż jego kompozycje stanowią intrygujący materiał. Niecierpliwie czekam też na wydanie płyty Szymona Miki, którą popełniliśmy z Maxem Muchą, Zivem Ravitzem, obdarzoną wspaniałym głosem Basią Derlak z Chłopców kontra Basia, także autorką części świetnych tekstów. Pojawi się również Joachim Mencel na lirze korbowej! Ta sesja nagraniowa była jedną z najpiękniejszych w moim życiu, jestem ciekaw, jak publiczność przyjmie tę muzykę. Poza tym czekają mnie jeszcze solowe koncerty we Francji. Będą też projekty związane z muzyką klasyczną, zagram między innymi Tańce węgierskie Brahmsa. W sierpniu nagrywamy materiał na płytę w ramach fortepianowo-gitarowego duo z Szymonem Miką. Cieszę się, że jest co robić. Chciałbym nigdy nie doświadczyć presji, ale robić rzeczy, które naprawdę chcę robić. Życzyłbym sobie jeszcze więcej spokoju.

autor: Mery Zimny

Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 05/2018

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO