Wywiad

Marta Szefke Groove Band: Wystarczy dobry groove

Obrazek tytułowy

fot. Wojciech Zillman

Marta Szefke Groove Band – ten trójmiejski zespół pojawił się niedawno na bluesowym horyzoncie z debiutancką EP-ką Złapać ostrość. Grupa w swojej twórczości czerpie inspiracje nie tylko z bluesa, ale i funku, soulu czy R&B. Powstała z inicjatywy wokalistki, kompozytorki, aranżerki i autorki tekstów Marty Szefke „pod wpływem impulsu”. Tym impulsem było ogłoszenie konkursu Polish Blues Challenge, którego zespół został finalistą.

Formujący się od 2016 roku skład ostatecznie tworzą, razem z liderką, pianista Dmytro Poeta, wokalista Bartłomiej Szefke, gitarzysta Krzysztof Pawłocki, basista Krzysztof Hnatiuk i perkusista Piotr Jankowski. Marta Szefke jest absolwentką kierunku Wokalistyka Jazzowa na Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, a bluesowa publiczność miała okazję poznać jej wokalne możliwości podczas współpracy artystki z zespołem Tortilla, z którym koncertowała do 2015 roku. Debiutancka płyta jej grupy Złapać ostrość ukazała się 24 kwietnia 2022 roku.


**Aya Al Azab: **Jesteś absolwentką kierunku Wokalistyka Jazzowa Akademii Muzycznej w Bydgoszczy, dlaczego więc blues, a nie jazz? A może po prostu dla ciebie sztywne podziały gatunkowe nie istnieją?

Marta Szefke: Sztywne na pewno nie, zresztą moją muzykę trudno jednoznacznie przydzielić do jednego gatunku. Nie zamykam się bowiem tylko w bluesie, czerpię z soulu, rhythm’n’bluesa, funku, z jazzu również. Biorę z tych stylistyk to, czego akurat potrzebuję w danej piosence. Jazz zafascynował mnie w liceum, wcześniej słuchałam dużo soulu i R&B. W jazzie dostrzegłam szlachetność i elegancję. Idąc na studia muzyczne, miałam głowę wręcz przeładowaną różnymi wykonaniami standardów. W tym wszystkim trzeba było odnaleźć jeszcze siebie, swój własny styl. I nagle pojawił się blues – wraz z propozycją śpiewania w Tortilli. Dość szybko okazało się, że mi z nim bardzo po drodze. Mogę teraz śmiało powiedzieć, że przy całej mojej miłości do jazzu bardziej odnajduję się w śpiewaniu standardów bluesowych. W bluesie czuję więcej swobody wykonawczej, to on stanowi dla mnie bazę dla innych pomysłów muzycznych.

Aby móc śpiewać bluesa, trzeba być jednocześnie wokalistką jazzową? Czy po prostu czuć „to coś”?

Oczywiście, że zupełnie nie trzeba. Jedno może być punktem wyjścia dla drugiego. Uważam, że tak zwany „czuj” jest tu najlepszym wyznacznikiem. Śpiewanie bluesa oznacza pewien sposób frazowania, feeling, sposób podania tekstu i oczywiście nieśmiertelne blue note’y, których używają wokaliści różnych gatunków, nawet popowi. Wokalistyka jazzowa natomiast to dla mnie przede wszystkim instrumentalne potraktowanie głosu i swoboda improwizacji – z tego drugiego jak najbardziej korzystam, zdarza mi się nawet we własnych utworach improwizować na scacie, ale zauważyłam, że paradoksalnie większą wolność i kreatywność daje mi improwizowanie na fragmentach tekstu, co sprawdza się nie tylko w bluesie, ale także w innych gatunkach czerpiących z niego. Wystarczy dobry groove, na którym można się oprzeć.

Gdy byłaś jeszcze studentką, w 2013 roku dołączyłaś do zespołu Tortilla. Co z perspektywy czasu – jako liderce nowego zespołu – dało ci doświadczenie współpracy i koncertowania z tą prężnie wtedy działającą grupą bluesową?

Na pewno duże doświadczenie sceniczne. Trzy lata to sporo czasu, ok. 30 koncertów rocznie, sceny klubowe i duże festiwalowe – można nabrać obycia, zaprzyjaźnić się porządnie ze sceną, z widownią. Nauczyłam się też po prostu współpracy w zespole, na scenie i poza nią, zobaczyłam, co jest dla mnie w tej pracy najważniejsze, na czym mi zależy. Tortilla dała mi też moje najcenniejsze muzyczne wspomnienie – wspólny koncert z mistrzem Wojciechem Karolakiem. Niezapomniane, największe przeżycie na scenie, które teraz tym bardziej wspominam ze łzą w oku.

Oprócz wykształcenia muzycznego ukończyłaś także budownictwo na Politechnice Gdańskiej. Jesteś kobietą twardo stąpającą po ziemi czy bujającą w obłokach artystką? A może połączenie dwóch – mogłoby się zdawać, odmiennych – usposobień pozwala ci na konsekwentne rozwijanie kariery?

Jestem realistką do bólu, mocno stąpam po ziemi. Bujanie w obłokach jest mi raczej obce, ale zawsze łączyłam w sobie te przeciwne, wydawać by się mogło, bieguny – artystyczny z takim właśnie technicznym, inżynierskim. Możliwe, że faktycznie dzięki temu jestem w stanie ogarnąć absolutnie wszystkie sprawy związane z zespołem – od procesu tworzenia piosenek przez kwestie wydawnicze aż po menedżerskie. Wrażliwość artystki w połączeniu z analitycznym myśleniem na pewno sprawdza się również w pracy trenera głosu.

A może ten fach nauczył cię budowania więzi z publicznością? Słyszałam od twojego kolegi z zespołu, że masz niezwykłą łatwość nawiązywania kontaktu z odbiorcami.

Coś w tym jest – zawsze podkreślam, że budownictwo wykorzystuję, budując atmosferę na koncertach i – tak jak mówisz – relację z publiką. Staram się zawsze przełamać dystans między artystą na scenie a widzem. Nauczyłam się tego od Bartka – naszego drugiego wokalisty, a prywatnie mojego męża. Zawsze podobała mi się jego otwartość i łatwość kontaktu z publicznością. W Groove Bandzie staramy się o ten kontakt razem, często włącza się Dima, nasz klawiszowiec i również wokalista. Kto ma mikrofon, ten ma głos! Trochę zagadujemy, zaczepiamy naszą publiczność. Publiczność i zespół nie mogą istnieć bez siebie, to taka symbioza, którą należy zauważyć i docenić. Odbiorca jest dla mnie najważniejszy i chcę, żeby to odczuwał, bo bez niego moja obecność na scenie nie ma sensu.

Na płycie Złapać ostrość znajduje się całkowicie autorski materiał. Został stworzony od początku do końca przez ciebie? Przyniosłaś na próby gotowe utwory czy wspólnie z zespołem pracowaliście nad całokształtem?

Utwory, które gramy, to w całości moje kompozycje, odpowiadam też za większość pomysłów aranżacyjnych. Koledzy oczywiście mają wolną rękę, aby rozwinąć moje pomysły, i tak też się dzieje. Nie rozpisuję poszczególnych partii, każdy z panów zna najlepiej możliwości swojego instrumentu i wie, jak można je wykorzystać w danym utworze. Ale najczęściej mam od razu pomysły na groove, charakterystyczne motywy. W przypadku utworów, które wybrałam na płytę, postanowiliśmy iść w stronę bardziej radiowych form, przystępnych nie tylko dla koneserów bluesa, ograniczając solówki, których nigdy nie brakuje na koncertach.

Teksty opowiadają o zmaganiach człowieka z rzeczywistością i ze sobą samym oraz o relacjach międzyludzkich. Taka tematyka jest głęboko zakorzeniona w tradycji bluesowej. Nie kusiło cię wykorzystanie w utworach utartych formuł bluesowych?

Z typowo bluesowych toposów na pewno pojawia się u mnie motyw drogi – w piosence Dokąd. Ale przyznam, że tworząc piosenki, nie kieruję się zupełnie tym, co jest typowe dla bluesa – ani muzycznie, ani tekstowo. Sięgam po tematy, które mnie intrygują. Lubię być obserwatorką i narratorką rzeczywistości, spoglądać na nią z boku. Ale też, z drugiej strony, nie staram się udawać, że ta rzeczywistość mnie nie dotyczy, dlatego w niektórych tekstach stawiam siebie w centrum różnych wydarzeń czy sytuacji.

Dlaczego zdecydowałaś się na śpiewanie bluesa w języku polskim?

W języku ojczystym najłatwiej mi wyrazić własne myśli. Od dziecka uwielbiałam pisać i przychodziło mi to łatwo. Cenię słowo, traktuję je jako niezwykle plastyczne tworzywo, a zarazem narzędzie. Zawsze lubiłam też zabawy słowne, wykorzystywanie różnych znaczeń, skojarzeń czy podobnie brzmiących słów. Język polski to bardzo inspirujący język. W języku obcym nie czułabym się tak komfortowo i swobodnie, w polskim zaś czuję wolność i dostrzegam nieskończone morze możliwości. Blues jest sprzymierzeńcem tekściarza – daje fantastyczne możliwości kształtowania frazy tekstowej, jest w nim dużo miejsca na słowo, bo przecież w bluesie to ono jest najważniejsze. Drugim powodem jest to, że chcę z moimi tekstami trafić do polskiej publiczności.

Pod koniec czerwca wystąpicie w Mirachowie podczas festiwalu Blues w Leśniczówce. Czym dla ciebie jest występ – możliwością zaprezentowania swoich umiejętności i materiału? A może spotkaniem z ludźmi i wymianą energii?

Koncert to rodzaj rozmowy z widzem, niekoniecznie werbalnej, choć i taka ma miejsce w trakcie czy po koncertach – i to również jest ważne. Każdy kolejny koncert jest szansą na spotkanie z nowym słuchaczem. Może zostanie z nami na dłużej? A już największym sukcesem będzie, gdy jakaś z piosenek wpadnie mu w ucho na tyle, że będzie wracał z nią do domu. Koncert jest dla mnie muzycznym spotkaniem również z moim zespołem – tu następuje wymiana energii i pomysłów. Uwielbiam te momenty, kiedy chłopaki wkręcają się w moje utwory, gdy widzę, że mają frajdę, grając je, dialogują w nich ze sobą, zaczepiają się nawzajem, interpretują moje utwory w swoich solówkach. Wtedy sama staję się po części słuchaczem i chłonę to, co dzieje się na scenie. Ta energia udziela się oczywiście także widzom, nie pozostawiając ich bez reakcji. To wspólne przeżywanie muzyki jest dla mnie samą esencją koncertu.

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO