Wywiad

Krzysztof Herdzin: Dzielić się pięknem

Obrazek tytułowy

fot. Piotr Gruchała

Krzysztof Herdzin – człowiek orkiestra. Ostatnio częściej widywany w filharmoniach niż w klubach jazzowych. Trudny czas pandemicznego zamknięcia odreagował, przygotowując intymną, duetową płytę Heart to Heart, którą nagrał z Robertem Majewskim.


Jerzy Szczerbakow: Tytuł Heart to Heart sugeruje bardzo intymną wypowiedź. Jaki miałeś zamysł artystyczny przy planowaniu i pisaniu muzyki do tego projektu?

Krzysztof Herdzin: Pomysł narodził się w kwietniu 2020 roku, podczas pierwszej fali pandemii. Wszyscy znaleźliśmy się wtedy w przymusowej izolacji, świat stanął w miejscu, plany artystyczne, koncerty – wszystko nagle pękło jak bańka mydlana. Szukałem dla siebie twórczego zajęcia, bo zwariowałbym, siedząc w domu, w kółko czytając, oglądając seriale i koncerty na YouTubie. Pojawiły się pomysły na dwa kompletnie różne projekty, które pozwoliłyby mi przetrwać ten czas, nie popadając w marazm. Pomyślałem o tym, co jestem w stanie przygotować w domu, bez pomocy kolegów muzyków, wyprodukować i przygotować do wydania – bądź w formie CD, bądź po prostu jako pliki cyfrowe umieszczone w necie.

Powstały dwie płyty „pandemiczne”: wokalna Origami w duecie z moim arcyzdolnym studentem Krzysztofem Iwaneczko, do której skomponowałem piosenki, nagrałem wszystkie tracki, zaśpiewałem chórki, oraz instrumentalna Heart to Heart – jak go nazwałeś, projekt intymny i osobisty. To utwory, które w naturalny sposób opisują mój ówczesny stan ducha. Niektóre zamyślone, czasem wręcz medytacyjne, inne pełne energii, witalności, dobrej wibracji i nadziei. W języku angielskim idiom Heart to Heart oznacza szczerą rozmowę od serca i taka też była od początku koncepcja tego projektu: spotkanie dwóch muzyków, którzy mają do siebie zaufanie, lubią ze sobą grać, dzieląc się swoimi emocjami w bezpośredni sposób. Duet jest najpiękniejszą i zarazem najtrudniejszą formą muzykowania.

Czym podyktowany był wybór Roberta Majewskiego do udziału w tej płycie?

Od początku zastanawiałem się nad wyborem partnera do tego szczególnego duetu. Słyszałem saksofon lub trąbkę jako instrument wiodący, nie mając jeszcze skrystalizowanych planów personalnych. Zdecydowałem się na Roberta z wielu względów. Znamy się od ponad 30 lat, graliśmy ze sobą wielokrotnie, zapraszałem go do swoich projektów, muzykowaliśmy jako sidemani u innych liderów. Znamy się doskonale, lubimy i odczuwamy podobnie, więc kiedy pojawił się w mojej głowie jako partner tej rozmowy od serca, bez wahania zdecydowałem, że to idealny moment na przypieczętowanie naszej muzycznej przyjaźni i wskoczenie na wyższy poziom. Robert jest topowym artystą, ma wprost nieprawdopodobną łatwość tworzenia lirycznych i mądrych improwizacji. Nigdy nie dbał o swoje sprawy, zawsze trzymał się na uboczu, nie ulegając modom, nie flirtując z show bussinesem. Czułem, że nada tej muzyce dodatkową wartość. I nie pomyliłem się. Zachęciłem go nawet do delikatnych eksperymentów z brzmieniem trąbki, co nadało jego grze zupełnie nowego charakteru.

Czy na zawartość muzyczną miały wpływ zmiany jakie zaszły w twoim życiu? Nieprzypadkowo pojawił się na niej utwór New Life.

Tytuł kompozycji pojawił się długo po jej napisaniu. Część utworów nie miała tytułów. Zdarza się, że dopisuję je dopiero po skompletowaniu całości, kiedy wszystko zaczyna układać się w zamkniętą całość, jak spektakl teatralny czy konsekwentnie napisany scenariusz. Lubię myśleć o każdej swojej płycie jako o całości, mającej swój początek, rozwinięcie i zakończenie. Kiedyś mówiono o tym „concept album”. Kiedy czekałem na narodziny córeczki – a pojawiła się na świecie dwa miesiące przed premierą płyty – wszystko idealnie ułożyło mi się w klarowną opowieść i zadedykowałem jej tę piękną balladę, świętując jej przyjście na świat. Robert postawił kropkę nad „i”, wyczarowując magiczne i rozczulające frazy.

Wszystkie instrumenty na płycie poza trąbką i flugelhornem Majewskiego i gitarą basową Roberta Kubiszyna są nagrane przez ciebie. I w większości są to prawdziwe instrumenty! Jako muzyk grający na instrumentach klawiszowych masz przecież możliwość posługiwania się samplami i barwami syntetycznymi. Skąd pasja do nauki i grania na instrumentach tak odległych od klawiatury jak saksofon czy klarnet?

No, nie do końca… na płycie nie słychać wielu prawdziwych dźwięków, choć brzmią rewelacyjnie i niejeden słuchacz nie uwierzy, że to tylko współczesna technologia, a nie żywy instrument. Rzeczywiście większość muzyki wykonałem sam – w końcu to duet! Ale wykorzystując instrumenty wirtualne i sample orkiestrowe. Próbowałem tego już wcześniej na wielu własnych produkcjach, niemniej na taką skalę zdecydowałem się po raz pierwszy. Zajęło mi to kilka miesięcy skrupulatnego programowania i grania w sposób symulujący żywego muzyka. Na żywo zagrałem na instrumentach perkusyjnych – mam ich całą szafę. Pojawił się m.in. cajon, daraboukka, tamburyn i wszelkie shakery. Zrealizowałem też partię klarnetu basowego w utworze At Dawn.

Zawsze chciałem nauczyć się grać na jak największej liczbie instrumentów, to fantastyczna i przydatna wiedza w byciu aranżerem i orkiestratorem. Kiedy dokładnie wiesz, co dobrze brzmi na danym instrumencie, co jest wygodne, a co niewykonalne, piszesz zdecydowanie lepiej i efektywniej. Wiesz, jak rozpisać i zagrać skomplikowany rytm na perkusji albo jaki tryl niewygodnie wykonuje się na flecie. A poza tym mam po prostu frajdę, kiedy na koncercie czy podczas nagrywania płyty mogę sobie sam zagrać partię dętą, perkusyjną, a innym razem nagrać 14-głosowy chór.

Nie sposób określić twojej działalności artystycznej jednym przymiotnikiem. Jakie dla ciebie znaczenie ma rodzaj muzycznej materii, nad jaką pracujesz? Czy wewnętrznie oddzielasz pisanie muzyki współczesnej od muzyki jazzowej czy rozrywkowej?

Dobre pytanie. I tak, i nie. Wszystko wypływa z jednego korzenia: z tego, jakim jestem człowiekiem. Z tą samą, wspólną emocjonalnością i wspólną wyobraźnią. Ale już różnymi doświadczeniami i wiedzą na temat różnych światów i idiomów. To specyfika stylu, konwencji i warsztatu. Oczywiście, że oddzielam muzykę współczesną od jazzu, bo rządzi się innymi prawami. Ale w obu tych gatunkach staram się oddawać te same prawdy, poszukiwać podobnych, naturalnych dla mnie napięć i emocji, dzielić się pięknem, co – mam wrażenie – dzisiaj jest zajęciem dla wielu muzyków, nie wiedzieć czemu, wstydliwym… Czuję się wielkim szczęściarzem, mogąc spełniać się zarówno jako pianista jazzowy i klasyczny, jak i kompozytor muzyki współczesnej i jazzowej. Zawsze czułem potrzebę zajmowania się muzyką jako jednią, bez formatowania i wartościowania.

Oczywiście trudno czasem przestawić się z dnia na dzień, po jazzowym koncercie w klubie dyrygować orkiestrą symfoniczną, wykonując trudną muzykę współczesną w filharmonii. Wymaga to dużo więcej skupienia i wewnętrznej siły. Myślę, że współczesny świat muzyczny, pełen podziałów, formalnych barier i przypinania łatek, nie jest spełnieniem marzeń dla chcącego być wszechstronnym, twórczego artysty niezamykającego się w jednej specjalizacji. Zdaję sobie sprawę, że nie ułatwia to „obróbki” mojej osoby ludziom z mediów. Dla jednych zawsze będę zbyt jazzowy, dla innych zbyt klasyczny. Cóż… za mistrzem Młynarskim – staram się po prostu robić swoje.

Płyta Heart to Heart powstała jako projekt studyjny, ale czy mamy szansę usłyszeć ten materiał na żywo?

Niestety… jak już powiedziałem – to duet, osobista rozmowa i taka była pierwotna koncepcja. Gdybym chciał zrealizować ten materiał na żywo, musiałbym zaprosić przynajmniej trzech albo czterech muzyków, aby całość zabrzmiała tak bogato, jak na płycie. A to już nie to samo. Mógłbym oczywiście, wzorem wielu współczesnych wykonawców, uruchomić z laptopa nagrane oryginalnie ścieżki i dogrywać do nich na żywo fortepian, ale uważam, że granie koncertów na żywo nie na tym polega.

Jakie są twoje plany artystyczne na najbliższy rok?

Od Sasa do Lasa! I bardzo się z tego cieszę. Po latach intensywnie powróciłem do grania klasyki na fortepianie. W nadchodzącym sezonie wykonam, dyrygując od fortepianu, XVII Koncert fortepianowy G-dur Mozarta, który nagrałem na płytę z orkiestrą MACV, wspólnie zagraliśmy to piękne dzieło m.in. w Filharmonii Narodowej i na Zamku Królewskim. Zagram też kilka razy Błękitną Rapsodię Gershwina, również prowadząc orkiestrę od fortepianu. 27 czerwca rozpoczynamy sesje nagraniowe mojego opus magnum: godzinnego Requiem na troje solistów, chór i orkiestrę symfoniczną. Wystąpią: Orkiestra Polskiego Radia, Chór Filharmonii Narodowej, Olga Pasiecznik, Andrzej Lampert i Kamil Zdebel. Całość poprowadzę od pulpitu dyrygenckiego, płyta będzie w grudniu tego roku.

W ramach zamówień kompozytorskich Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego komponuję dla wspaniałego wirtuoza Romana Widaszka Koncert na klarnet i orkiestrę. We wrześniu będzie premiera nowego, monumentalnego projektu Ewa Bem symfonicznie z Ewą, która szczęśliwie powróciła do koncertowania, w roli głównej. Tworzę kilkanaście całkowicie nowych aranżacji i klasyczną uwerturę na początek. Poza tym koncerty jazzowe, spektakle Sunset Boulevard w bydgoskiej Operze Nova, którymi dyryguję, praca na uczelni, autorskie programy w radiowej dwójce... Jak powiedziałem: Od Sasa do Lasa!

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO