Wywiad

Joanna Kucharczyk: Zaczynam wszystko od początku

Obrazek tytułowy

Foto: Adam Bodnarowicz

Joanna Kucharczyk zwróciła na siebie uwagę płytą More, która ukazała się w 2014 roku, w efekcie wygranego konkursu Jazzowy debiut fonograficzny. Posiada gruntowne klasyczne wykształcenie muzyczne. Ukończyła rytmikę na Uniwersytecie Muzycznym im. Fryderyka Chopina w Warszawie. Kształciła głos w Instytucie Jazzu Akademii Muzycznej w Katowicach oraz, jak wielu z jej pokolenia, wyruszyła szlifować umiejętności do Odense w Danii. Dała się poznać jako wszechstronna wokalistka, zdobywając nagrody na konkursach wokalnych, także poza ojczystym krajem.

Vanessa Rogowska: Joanno, zdecydowałaś się na wyjazd z Polski. Gdzie teraz jesteś i nad czym pracujesz?

Joanna Kucharczyk: Dokładnie miesiąc temu przeprowadziłam się do Nowego Jorku i w dużej mierze pracuję nad tym, żeby zachować spokój – to dla mnie spora zmiana, mimo że często bywałam tutaj w ciągu ostatnich dwóch lat. Pod koniec lutego otrzymałam wizę artystyczną, która pozwala mi grać i mieszkać w USA przez kolejne trzy lata.

Wyjechałaś na pobyt stały, czy raczej tylko aby czerpać ze źródła?

Chciałabym mieszkać tutaj tak długo, jak będzie to miało dla mnie sens. Na razie to bardzo świeża sprawa. W Nowym Jorku żyje się tak intensywnie. Trudno mi uwierzyć, że jestem tutaj dopiero od miesiąca. Ze względu na ilość wrażeń, poznanych ludzi i wyzwań, z jakimi tu się mierzę, czuję się, jakby to było raczej pół roku.

Jazz to relacje. Kto towarzyszy ci na muzycznym szlaku w NYC?

Przede wszystkim Marcelo Woloski – perkusjonista takich grup, jak Snarky Puppy, Banda Magda czy zespół Sofii Ribeiro. Poznaliśmy się właśnie dzięki Sofii, z którą połączył mnie dziesięć lat temu festiwal Voicingers. Marcelo jest wybitnym muzykiem o niezwykłej wyobraźni i muzykalności. Praca z nim jest w pewnym sensie spełnieniem moich marzeń o wspólnym tworzeniu muzyki – do tej pory pisałam i aranżowałam przede wszystkim samodzielnie, korzystając oczywiście z talentu i propozycji kolegów z zespołu, pozostawiając przestrzeń na ich sugestie, ale przygotowania do koncertów przebiegały przeważnie w systemie „zadaniowym”: próba – występ. Nie było czasu ani okazji na spokojne wspólne poszukiwania, docieranie się, granie zwyczajnie dla przyjemności. Pod tym względem współpraca z Marcelo jest wyjątkowa i niezwykle inspirująca.

joanna kucharczyk by adam bodnarowicz 3.jpg

Foto: Adam Bodnarowicz

Jak szukałaś swojej ścieżki w Nowym Jorku? Czy jechałaś z gotowym planem czy raczej powstawał on na miejscu?

Wiedziałam, czego na pewno nie chcę. Ostatnie miesiące były okresem przejściowym i wymagały ode mnie ogromnej cierpliwości. Prawie całkowicie pochłonęła mnie praca nad uzyskaniem wizy artystycznej, co jest dość skomplikowanym i czasochłonnym procesem. Przez wiele tygodni żyłam w zawieszeniu, ponieważ bardzo trudno było przewidzieć, jak długo to potrwa. Wiązało się to między innymi z odwołaniem kilku koncertów w Nowym Jorku, w zeszłym roku i na początku stycznia tego roku, bo nie mogłam ich zagrać bez odpowiedniej wizy. Było mi bardzo ciężko zaakceptować taką sytuację, czułam, że stoję w miejscu, ale nie pozostawało mi nic innego poza… raz jeszcze – cierpliwością! Kiedy już się okazało, że mogę przeprowadzić się do Nowego Jorku i robić, co tylko mi się zamarzy, przyszedł czas na lekcję pokory, ponieważ przy takim zagęszczeniu talentu i geniuszu, z jakim się tu spotkałam, zaczynam wszystko praktycznie od początku. Wiedziałam, że nie chcę uczyć, mimo że jest to najłatwiejszy scenariusz dla nowo przybyłych muzyków – poświęciłam już na to dużo czasu w swoim życiu (czasu, ale i zaangażowania, bo mam świadomość tego, jak ogromną rolę odgrywa cierpliwy i oddany swojej pracy nauczyciel) i uznałam, że skoro zdobyłam się na taki krok i przeprowadziłam na drugi koniec świata, to będę robić tylko to, co chcę i jak chcę. Zależało mi też na zachowaniu wolności, jeśli chodzi o terminy – nie chciałam wiązać się z żadną szkołą czy instytucją, która wymagałaby ode mnie bycia w tym samym miejscu, o tej samej porze przez wiele miesięcy. Współpracuję z aktorami, improwizatorami, grupami teatralnymi, jako pianistka i akompaniatorka. Komponuję, poświęcam dużo czasu na „biurową” część pracy muzyka, chodzę na wszelkie możliwe jam sessions, ale też na lekcje i warsztaty.

Znalazłaś się w miejscu najsilniejszej konkurencji, nie tylko w jazzie. Jak na nią patrzysz i czego ona cię uczy?

Przede wszystkim staram się nie myśleć o konkurencji, ale raczej o obecnej tutaj różnorodności i tym, jakie daje ona możliwości. Każdego dnia mogę usłyszeć na żywo muzyków, których podziwiam, często w bardzo kameralnych miejscach, jak Mezzrow, Smalls, Jazz Gallery, i widzę, ile pracy wkładają w swój rozwój, jak bardzo są temu oddani. A przede wszystkim… jak bardzo wyjątkowi są w tym, co robią. Jako muzycy jazzowi, bądź wywodzący się z jazzu, edukowani w tym nurcie, czerpiemy z podobnych źródeł, mogą nas inspirować ci sami mistrzowie, ale dopiero kiedy przefiltrujemy to przez siebie, połączymy z naszym indywidualnym odczuwaniem i widzeniem świata, wtedy rezultat naszej pracy nabiera wartości. Wiem, że to, o czym teraz mówię, jest oczywiste, ale po raz pierwszy w życiu naprawdę dogłębnie odczuwam sens i wartość mówienia, grania swoim własnym głosem. Bo w tej różnorodności jest miejsce na szczerość, na kopiowanie już nie.

Zapewne wiele osiągnęłaś, pracując nad swoim głosem w ostatnich latach. Czym on jest dla ciebie?

Dużo zmieniło się w moim podejściu do śpiewania po spotkaniu z Theo Bleckmannem. Miałam przyjemność pracować z nim przez chwilę i – co ciekawe – skupiliśmy się na kwestii warsztatowej, chociaż planowałam podczas tego spotkania zająć się interpretacją i czymś, mówiąc szczerze, mniej przyziemnym niż zwykłe ćwiczenia. To, co wydarzyło się podczas tych kilku spotkań, dodało mi niezwykłej lekkości w śpiewaniu i jestem za te wskazówki niezwykle wdzięczna, bo automatycznie wzbogaciły wszystko, nad czym początkowo chciałam pracować. Kolejną osobą, której dużo zawdzięczam, jest Gabrielle Stravelli, która jest wspaniałą wokalistką i interpretatorką, a do tego cudowną, ciepłą osobą, przy której mam odwagę popełniać błędy. Do tego absolutnym obowiązkiem dla każdego wokalisty, który znajdzie się w Nowym Jorku, jest niedzielny warsztat w klubie Smalls – te spotkania prowadzi od lat Marion Cowings. Poza tym miałam wielkie szczęście trafić na świetnych nauczycieli podczas moich studiów w Akademii Muzycznej w Katowicach, gdzie mogłam pracować z Grzegorzem Karnasem i Anną Gadt. Od zawsze podkreślali, jak istotne jest nadanie wszystkiemu, co robimy, tego wyjątkowego, indywidualnego rysu i właśnie dzięki tym spotkaniom zaczęłam pisać swoje kompozycje i doceniłam walory mojego głosu.

Bardzo dobrze brzmisz, śpiewając w ojczystym języku. Mam silne wrażenie, że muzyka nabiera wtedy dodatkowej jakości. Dużo zyskują też teksty. Jak je dobierasz? Masz wpływ na to, jak powstają?

Potrzebowałam czasu, żeby dojrzeć do śpiewania po polsku. A może potrzebowałam tekstów, z którymi naprawdę mogę się utożsamić? Wiele z nich znalazłam w twórczości Jeremiego Przybory i Agnieszki Osieckiej. Do moich ostatnich kompozycji teksty napisała wspaniała wokalistka Agnieszka Musiał. Już podczas studiów w Katowicach byłam zachwycona tym, co pisze, i niektóre teksty utkwiły mi w pamięci na lata. Kiedy skomponowałam muzykę, od razu pomyślałam właśnie o Agnieszce. Opowiedziałam jej, jaka historia kryje się za tymi dźwiękami, i niedługo później otrzymałam gotowe teksty, które idealnie oddawały to, co chciałam przekazać. Uważam, że to niezwykłe, że inna osoba tak trafnie potrafiła ubrać w słowa to, co miałam na myśli, szczególnie, że nie znamy się z Agą zbyt dobrze. Mamy podobną wrażliwość i cenimy nawzajem naszą twórczość. Mam poczucie, że po cichu i na odległość wspieramy się w tym, co robimy.

joanna kucharczyk by adam bodnarowicz 2.jpg

Foto: Adam Bodnarowicz

Jazz w twojej wersji jest eteryczny, poetycki, nawet melancholijny. Skąd to się bierze?

Muzyka, którą wykonuję, wynika z mojej osobowości i z tego, w jakim jestem momencie mojego życia. Te same piosenki, które znajdują się na debiutanckiej płycie More, brzmią dzisiaj inaczej na koncertach. Niektóre dojrzały i zmieniły znaczenie, innych już wcale nie gram, bo są nieaktualne i już się z nimi nie utożsamiam. Lubię w sobie tę wrażliwość i odrobinę melancholii. Jestem bardzo emocjonalna i przeżywam intensywnie zarówno dobre, jak i przykre emocje, umiem je zidentyfikować i nazwać, a przede wszystkim zupełnie się tej wrażliwości nie wstydzę i wiem, że dzięki temu to, co robię, dociera do ludzi i jest w stanie ich poruszyć.

Czy twój jazzowy profil zgadza się z osobistym?

Wydaje mi się, że mój profil muzyczny zmienia się wraz ze mną i obecnie moja muzyka brzmi odważniej, dojrzalej, a przede wszystkim radośniej! Jestem w ciekawym, wymagającym, ale bardzo szczęśliwym momencie życia.

Jesteś dzielną kobietą w świecie jazzu. Jakie odgrywasz w nim role oprócz bycia wokalistką?

Jestem pianistką, komponuję, aranżuję. Wiem, co chciałabym osiągnąć i czego oczekuję od muzyków, z którymi współpracuję. Jestem niezależna, momentami samowystarczalna, ale w związku z tym dużo czasu zabrało mi otworzenie się i pozwolenie sobie na przekazanie części zadań innym. Dzisiaj wiem, że nie muszę wszystkiego robić sama, nawet jeśli potrafię, a tworzenie muzyki wspólnie z innymi jest piękne i satysfakcjonujące. Dociera do mnie, że tak samo ważna jak świadomość własnych możliwości i poczucie własnej wartości jest umiejętność zaufania innym.

Masz do czynienia z wieloma kulturami. Jaki mają wpływ na twoją twórczość?

Doceniam różnorodność i widzę w niej ogromną wartość, zarówno w sztuce, jak i w życiu. Uwielbiam energię i spontaniczność ludzi z Ameryki Południowej, piękno, melodykę i emocjonalność muzyki brazylijskiej. Podziwiam, z jaką lekkością i radością nagle zaczynają wspólnie muzykować, dla czystej przyjemności. Mimo że trudno jest czasem wyłączyć wewnętrzną ocenę i po prostu cieszyć się byciem razem, to uczę się tego i niewątpliwie wpływa to na mój poziom zadowolenia z życia.

joanna kucharczyk by piotr szajewski.jpg

Foto: Piotr Szajewski

Podobno szykowaliście wspólne przedsięwzięcie z pianistą Kubą Płużkiem…

Uwielbiam Kubę, jego muzykę, wrażliwość i poczucie humoru! Zagraliśmy w duecie kilka koncertów i rzeczywiście pojawił się plan wspólnego projektu, ale później przyszły podróże, przeprowadzka i temat przycichł. Mam ogromną nadzieję, że do niego powrócimy.

Jakie wyzwania przed tobą w najbliższym czasie?

W maju będę koncertować w Nowym Jorku, także z zupełnie nowym projektem instrumentalnym, nad którym właśnie pracuję. Głos, jeżeli się w nim pojawi, to jedynie jako dodatek, kolejny instrument, obok kwartetu smyczkowego. Jestem tymi nowymi kompozycjami bardzo podekscytowana, ponieważ od dawna słyszałam je w mojej głowie, ale do tej pory nie odważyłam się wystąpić jako instrumentalistka. Fortepian był zawsze dodatkiem do głosu, tym razem będzie inaczej. Pracuję nad letnimi koncertami w Polsce, a w październiku na pewno zagram w Europie z Marcelo Woloskim, między innymi w Danii.

A jak mają się twoje plany fonograficzne?

Bardzo chcę nagrać materiał, nad którym teraz pracuję. Zarówno ten instrumentalny, jak i napisany w duecie z Marcelo Woloskim, ponieważ pierwszy raz od dawna naprawdę wierzę w to, co powstaje. Jestem w takim miejscu i momencie, że wszystko jest możliwe, i mam nadzieję, że niedługo poza chęciami pojawią się konkrety.


Skoro zdobyłam się na taki krok i przeprowadziłam na drugi koniec świata, to będę robić tylko to, co chcę i jak chcę


W tej różnorodności jest miejsce na szczerość, na kopiowanie już nie


Tak samo ważna jak świadomość własnych możliwości i poczucie własnej wartości jest umiejętność zaufania innym

Artykuł ukazał się w gazecie papierowej JazzPRESS Jazzowy debiut fonograficzny wydanej w maju 2019 roku ze środków Instytutu Muzyki i Tańca.

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO