Wywiad

Cały ten jazz! MEET! Łukasz Ojdana

Obrazek tytułowy

Łukasz Ojdana – pianista i kompozytor. Reprezentant młodego, polskiego jazzu. Od 2013 roku jest członkiem jednego z obecnie najpopularniejszych, a także najważniejszych polskich zespołów jazzowych – tria RGG. Absolwent Akademii Muzycznej w Katowicach. Za swoją pracę artystyczną wielokrotnie był wyróżniany, w tym dwiema nominacjami do Fryderyków w 2015 roku oraz nagrodą Ministra Kultury i Dziedzictwa Narodowego. Współpracował z wybitnym polskim trębaczem jazzowym Tomaszem Stańką, współtworząc jego kwartet oraz z zagranicznymi artystami – Evanem Parkerem, Vernerim Pohjolą, Samuelem Blaserem i Trevorem Wattsem.

Jerzy Szczerbakow: W 2013 roku wywołałeś spore zaskoczenie, kiedy dołączyłeś do zespołu RGG, zastępując Przemka Raminiaka. Kiedy po raz pierwszy twoje ścieżki skrzyżowały się ze ścieżkami Krzyśka Gradziuka i Maćka Grabowskiego?

Łukasz Ojdana: Trio RGG zacząłem współtworzyć na początku moich studiów w Katowicach. Wcześniej uczyłem się w średniej szkole muzycznej im. Fryderyka Chopina w Warszawie, na Wydziale Jazzu. Właśnie tam skrzyżowały się nasze drogi. Byłem uczniem, a Krzysztof nowym nauczycielem. Jest świetnym człowiekiem, bardzo otwartym na potrzebę ucznia. Wtedy, jako adept, przychodziłem do niego, prosząc o wskazówki. To nie była relacja kumpelska, tylko nauczyciel - uczeń. Byłem zachwycony, że młody człowiek zaczął prowadzić lekcje w szkole. W trakcie nauki zadawałem dużo pytań, chodziłem na zajęcia, ćwiczyłem, rozmawiałem i robiłem próby, starałem się być aktywny. Nie dlatego, że upatrywałem w tym jakieś korzyści. Robiłem to dla siebie i własnego rozwoju. Zależało mi, żeby pytać bardziej doświadczonych ludzi o wskazówki. To był pierwszy kontakt. Potem pojechaliśmy na Kalatówki, zjazd muzyków w Tatrach. Nie wiedziałem, że Krzysiek tam będzie. Wtedy również pierwszy raz spotkałem się z Maćkiem. Podczas pierwszego lub drugiego wieczoru spontanicznie zaczęliśmy razem grać. Podczas całej imprezy jest tam bardzo luźna atmosfera. W ciągu dnia chodzi się po górach, spaceruje, natomiast wieczorami są spotkania artystyczne i jam sessions. Kiedy zaczęliśmy grać standardy jazzowe od razu pojawiło się porozumienie bez słów.

Wszyscy w RGG podkreślacie, że odróżnia was od standardowego tria fortepianowego to, że wasz zespół tworzy trzech muzyków, funkcjonujących na równych prawach. To nie tylko fortepian plus sekcja.

Myślę, że taka jest tendencja nowoczesnego grania, która obecnie działa na świecie. Trio bez lidera, a raczej trio trzech liderów. Każdy swoją osobowością kształtuje wypowiedź artystyczną. Przenikamy się nawzajem, dialogujemy. Zacierają się granice między solistą a akompaniatorami. Ciężko powiedzieć czy to jest improwizacja, solistyczna ekspozycja partii improwizowanej, czy może wszyscy improwizują w jednym momencie.

Którzy współcześni pianiści cię inspirują?

Mam trzech bohaterów: Keitha Jarretta, Brada Mehldaua i Bobo Stensona. Kiedyś przez pewien czas w ogóle nie słuchałem pianistów, żeby się nie sugerować. Najwięksi artyści mają tak mocną charyzmę, że to się udziela. Nie chciałem nasiąkać tą treścią. Słuchałem czegoś zupełnie innego. Teraz też często tak robię, uważam, żeby nie być kopistą. Z jednej strony jest to trudne, bo wymaga dużo pracy, ale z drugiej strony jest prostsze niż osiągnięcie własnego głosu, tonu i sposobu wypowiedzi.

DSC_3815.jpg

Wymieniłeś trzech pianistów,z których każdy reprezentuje zupełnie inny rodzaj grania. Czym cię inspirują?

To są moje kamienie milowe. Ciężko mi dokładnie scharakteryzować inspiracje, bo każdy jest bardzo oryginalny i ma swoje brzmienie, co dla mnie jest szczególnie interesujące. Każdy z tych artystów ma bardzo charakterystyczną myśl muzyczną, są ekstrawertyczni. Wielu świetnie grających muzyków nie ma podobnej charyzmy. Czasem świetnie grający ludzie nie mają charyzmy, natomiast ci, którzy trochę mniej potrafią technicznie umieją porwać słuchacza osobowością. Mnie bardzo interesuje jak sprawić, żeby publiczność była zainteresowana.

Mówi się, że są dwa elementy grania solo. Jeden żeby popisać się przed publicznością, a drugi żeby się popisać przed kolegami. To co się podoba publiczności zazwyczaj jest na tyle proste, że kolegom się tym nie zaimponuje.

Wydaje mi się, że nie do końca tak jest. Przykładem może być Tomasz Stańko. Interesował zawodowców, muzyków, który z nim grali. Inspirował formą, sposobem tworzenia kompozycji, improwizacją i wielką wolnością muzyczną. Natomiast ludzie, którzy z muzyką jazzową są mniej osłuchani też odnajdywali w jego twórczości swoją wartość, ponieważ była wyrafinowana, a jednocześnie prosta, piękna i mroczna. Myślę, że tak jest z większością znakomitych twórców.

W 2015 roku została przeprowadzona akcja crowdfundingowa, mająca na celu reaktywację RadioJAZZ.FM. Zespół RGG bardzo się w nią zaangażował. Zgodziliście się zagrać koncert, jednak w miejscu, w którym się odbywał nie było fortepianu. Miałeś do wyboru jedynie stare, zdezelowane pianino lub fortepian elektryczny. Stanowczo powiedziałeś, że wolisz rozklekotany, ale akustyczny instrument. Czy jako pianista cały czas jesteś wierny akustycznym brzmieniom?

Tak, zdecydowanie. Instrument akustyczny ma duszę, a elektroniczny jest jak proteza. Zupełnie inaczej się na nim gra. Rozklekotane pianino nie było dla mnie większym problemem. Jeśli jest kłopot z jego nastrojeniem, to trzeba spróbować się od tego odbić, znaleźć w tym wartość. Kreatywnym artystom to w ogóle nie przeszkadza, bo można zafascynować się brzmieniem. Niektórzy właśnie na takim instrumencie chcą grać. Ja też to lubię. Uważam, że jeżeli instrument ma duszę, to również słuchacze wyczuwają w muzyce większą głębię.

Wielu muzyków bardzo krytycznie podchodzi do siebie i swojego grania. Czy to popycha w rozwoju?

Oczywiście, jednak trzeba zachować równowagę. Jeżeli teraz usiadłbym i pomyślał, że już nic nie muszę robić, bo wszystko osiągnąłem, to już nic by nie było. Równowaga polega na zauważeniu, że nad pewnymi rzeczami trzeba popracować, a inne rzeczy już się umie dobrze zrobić. Tylko wtedy jest szansa mieć zdrową relację z samym sobą. Trzeba osiągnąć pewien sukces, żeby to wszystko zrozumieć, bo niektóre rzeczy ciężko samemu zauważyć. Na studiach lub w szkole muzycy są zazwyczaj nierówni. Zdarzają się wybitni, na profesjonalnym poziomie, ale i gorsi, co jest naturalne. Często młodzi muzycy poszukują swojego języka i czasem to się uda, a czasem nie, co też jest normalne. Ale kiedyś osiągnie się pewien profesjonalny poziom, zdobędzie się doświadczenie, a także zetknie z cieniami i blaskami rzeczywistości. Należy pamiętać, że bardzo rzadko wszystko idzie idealnie. Pamiętam jak mieliśmy zagrać trzy koncerty na festiwalu w Korei Południowej. Podróż z Polski trwała dwadzieścia dwie godziny, a w hotelu okazało się, że nie ma dla nas pokoju i przez trzy godziny siedzieliśmy na korytarzu. Byliśmy śmiertelnie zmęczeni i kiedy dostaliśmy pokoje mieliśmy piętnaście minut na odpoczynek przed wyjazdem na koncert. Graliśmy bardzo zmęczeni, ale było świetnie. Czasem trudno jest wydobyć emocje przez zmęczenie. Jesteśmy przecież ludźmi, ale po tym się właśnie poznaje profesjonalizm artysty. Na scenie nie ma znaczenia, że muzyk nie spał całą noc. Musi zaprezentować się jak najlepiej. Po prostu wykonuje swoją pracę.

W delikatny sposób opowiedziałeś o cieniach bycia muzykiem. Z punktu widzenia publiczności artysta na scenie jest gwiazdą, której wszyscy zazdroszczą wspaniałego życia.

Bycie na scenie jest wisienką na torcie. Koncert jest jedynie zwieńczeniem wszystkiego, co się dzieje na co dzień. Często to bardzo frustruje. Dobrze mieć odskocznię, czas wolny od pracy, która jest jednocześnie pasją. To jest trudne i bywa dużo wzlotów i upadków. Bycie artystą jest bardzo depresyjnym zajęciem. Oczekiwania są ogromne. Nie chodzi o to, żeby nie popełniać błędów, tylko wiedzieć jak sobie z nimi radzić. Dlatego trzeba ich parę popełnić [śmiech]. Trzeba być obserwatorem. Uważam, że to jest jedyna możliwość. W szkole średniej mój nauczyciel, Przemysław Grochowski, powiedział że najistotniejsze jest nauczyć się samemu sobie być nauczycielem. Trzeba się samodzielnie nauczyć, zrozumieć ile czasu potrzebujemy na przyswojenie materiału. Wtedy jest możliwe osiągnięcie satysfakcjonującego rezultatu.

W dzisiejszych czasach wydarzeń jazzowych w Polsce jest coraz więcej. Mamy liczne stałe i regularne cykle jazzowe, w polskich szkołach muzycznych jest obecnie aż 16 wydziałów jazzu, w których się uczy mnóstwo młodych, bardzo zdolnych ludzi. Co sądzisz o kondycji młodego polskiego jazzu?

Polscy muzycy są na najwyższym poziomie w skali światowej. Trzeba to powiedzieć. Nie ja tak myślę, tylko tak po prostu jest. Mamy świetnych muzyków, szczególnie w zestawieniu ich z rówieśnikami z innych krajów Europy. Zdecydowanie jesteśmy na najwyższym stopniu podium, jeśli można tak to klasyfikować. Pod niektórymi względami mamy czasem troszkę trudniej. Sprawy promocji nie zawsze u nas funkcjonują tak jak powinny. Nie jesteśmy bogatym krajem, co ma duże znaczenie pod względem promowania kultury. Ale uważam, że w przyszłości będzie lepiej pod tym względem.

Nowa płyta RGG ukazuje się w ramach prestiżowej serii Polish Jazz. Co to za album?

Ten album jest dla nas pewnego rodzaju pamiątką, stąd również nazwa Memento. Nawiązujemy do wydarzeń oraz artystów, którzy mieli na nas wpływ podczas projektów realizowanych w ciągu ostatnich pięciu lat. Wydanie tej płyty było bardzo naturalne. Po płycie Aura w 2015 roku często graliśmy koncerty improwizowane. Takie były zamówienia i takie powstawały albumy. Równolegle tworzyliśmy nowe kompozycje i kiedy stwierdziliśmy, że trzeba nagrać płytę studyjną, mieliśmy już zapas gotowych utworów.Wszystko wynikło bardzo spontanicznie. Bez zbędnej burzy mózgów materiał był gotowy do nagrania.

Dodatkowo masz już nagrany autorski materiał.

Wszystko, co robiłem, było moją autorską twórczością. Współtworzę fortepianowe trio, więc kompozycje i pomysły również są moje. We wszystkich projektach, w których uczestniczyłem miałem dosyć dużo artystycznie do powiedzenia. Pieśniami kurpiowskimi zająłem się już pod koniec studiów. Obecnie to mój solowy priorytet, który bardzo się różni od działalności zespołowej. Kurpiowski zaśpiew i polskie pieśni ludowe są moją intymną wypowiedzią solistyczną. Przetwarzam je trochę i pokazuję w smaku, który lubię. Pierwszy raz zagrałem pieśni kurpiowskie podczas mojego solowego recitalu dyplomowego. Jak teraz o tym myślę to uświadamiam sobie jak bardzo wszystko było wtedy niegotowe. Dlatego postanowiłem znowu się zmierzyć z tym tematem.

Planuję nazwać album Kurpian Songs And Meditations, bo forma nagrania jest trochę nietypowa. Na warsztat wziąłem lekko przearanżowane pieśni kurpiowskie i wzbogaciłem je o medytacje muzyczne na ich temat. Będzie trochę improwizacji, do których pretekstem jest pieśń. Czasem medytacją będę wprowadzał do pieśni, a czasem pieśń będzie pierwsza. Nagrałem dwadzieścia miniaturowych kompozycji, ale jeszcze nie ustaliłem ich kolejności. Obecnie nie planuję kiedy odbędzie się premiera, ponieważ już wiele rzeczy w życiu planowałem i nie zawsze się wszystko udawało.


Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 4/2019

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO