Wywiad

Adam Bałdych: odnalazłem sposób komunikacji z sobą

Obrazek tytułowy

fot. Piotr Banasik

Adam Bałdych – chluba polskiej wiolinistyki. Muzyk kompletny, którego muzyczna dojrzałość i poziom gry są odwrotnie proporcjonalne do wieku. Aktualnie nagrywa płyty dla prestiżowej wytwórni ACT, w której właśnie ukazała się jego nowa płyta Brothers nagrana z norweskimi artystami – Helge Lien Trio i Tore Brunborgiem.

Mery Zimny: Do niedawna byłeś w trasie z poprzednią płytą Bridges, a już koncertujesz z kolejną, bardzo płynnie przechodzisz między tymi materiałami.

Adam Bałdych: Będzie to płynne przejście, ale tak jest zawsze. Moja muzyka dojrzewa wraz ze mną, dlatego każdy koncert jest inny, każda płyta przynosi też zmiany. Stąd album jest zapisem chwili, ale przemyślanej, jako odzwierciedlenie pewnego etapu w moim życiu, a koncerty próbą ich interpretacji w połączeniu z duchem chwili – bardzo ulotnej – w której się odbywają. Właśnie to fascynuje mnie do dziś w muzyce improwizowanej. Jestem ciekaw co przyniesie trasa koncertowa, jak bardzo muzyka popłynie w nowych, nieznanych jeszcze kierunkach. Przetrawimy ją i zrozumiemy na nowo.

Płytę nagrywaliście dosyć dawno...

Decyzję, że chcemy nagrać razem nowy album podjęliśmy wraz z Helge i chłopakami w sierpniu 2016 roku, a w listopadzie weszliśmy już do studia, była więc to dość szybka decyzja. Byliśmy w ciągu koncertów, bardzo skoncentrowani na muzyce, bardzo jej oddani. Spędzaliśmy ze sobą prawie każdy dzień. To najlepszy czas, aby wejść do studia. Nagrywaliśmy w nim przez dwa dni i album był gotowy. Bez poprawek, prawdziwy, trochę surowy, jak nasz stan ducha.

Na krążku są głównie twoje kompozycje, od początku wiedziałeś z kim chcesz je zagrać?

Przed każdym albumem intensywnie myślę o tym z kim go nagrać, bo współpracuję z wieloma cudownymi artystami. Kompozycje powstawały przez całe wakacje 2016 roku. Zastanawiałem się nad kierunkiem mojej muzyki i kto w tej podróży jest najbardziej odpowiedni. W międzyczasie wyruszyliśmy razem z trio Helge na koncerty do Austrii i Włoch, to był bardzo trudny dla mnie czas, gdyż chwilę wcześniej straciłem swojego brata. Muzyka stała się wtedy formą wyrazu tego, przez co przechodziłem. Podczas podróży długo rozmawialiśmy o życiu, o tym co się stało. Tego dnia poczułem, że przez dwa lata wspólnego grania powstała między nami bardzo silna więź, która nie tylko łączyła nas jako ludzi, ale emanowała w naszej muzyce spajając ją w piękną i silną całość. Zrozumiałem wtedy, że stali się dla mnie braćmi i nowy album chciałbym nagrać właśnie z nimi. W dzisiejszych czasach dużo jest projektów na chwilę. Wielka muzyka powstaje jednak z wzajemnego zrozumienia, empatii i zaufania. Dużo dyskutowaliśmy na tematy artystyczne, debatowaliśmy nad tym, co chcielibyśmy osiągnąć artystycznie i czuję, że w naszej muzyce czuć proces, który zaowocował bardzo spójną wizją.

BAN_2730.jpg fot. Piotr Banasik

Do czego doszliście na kanwie takich rozważań?

Po pierwsze, założenie z poprzedniej płyty, czyli „mosty”, nie było pustym słowem. Kultura norweska i polska są sobie bliskie, a ich folklor ma dużo wspólnych cech. Coś bardzo głęboko zakorzenionego w nas sprawiło, że od początku czuliśmy nić porozumienia i wywiązała się między nami silna więź. Każdy z nas był też zainteresowany muzyką klasyczną i jej kontekstem dla jazzu. Klasyka i jazz są sobie coraz bliższe, granice między nimi bardzo się w Europie zacierają, chcieliśmy eksplorować te rejony. Zauważyliśmy też, że potrafimy wykorzystać naszą odmienność, aby wspólnie się inspirować i z niej czerpać. Uczymy się od siebie i poszerzamy swoje horyzonty.

Znając kontekst powstawania kompozycji z Brothers zrozumiały wydaje się jej wydźwięk oraz tytuły kolejnych kompozycji. Tutaj słychać już nie tylko tak charakterystyczną dla twojej muzyki melancholię, ale smutek, wiele trudnych emocji i głębię. Trudno było dopuścić do tak osobistego materiału innych ludzi, zwłaszcza czwartego, nowego muzyka – saksofonistę Tore Brunborga?

Ta muzyka jest niezwykle intymna i mogłem ją zagrać tylko z kimś, kto potrafi odpowiednio odczytać jej wymiar emocjonalny. Zawsze bardzo osobiście traktowałem swoją muzykę, dając w niej wyraz temu, kim sam jestem. Nie potrafiłbym jej grać w sposób zdystansowany, bo dla mnie jest formą przekazania prawdy o sobie. Myślę, że dlatego dla moich słuchaczy potrafi być pociągająca, bo widzą nierozerwalną nić łączącą ją ze mną. Czują, że mają do czynienia z prawdziwą historią człowieka, która za nią stoi. W studio towarzyszyła nam wyjątkowa atmosfera, myślę, że udało nam się ją uchwycić. Czuliśmy, że zapisujemy bardzo ważny moment w naszym życiu.

Skąd wziął się tutaj Tore, jak to się stało, że do was dołączył?

Pisząc kompozycje czułem, że jest mi potrzebny drugi głos, który wejdzie ze mną w melodyczną relację. Myślałem o saksofonie, bo już w czasie pobytu w Nowym Jorku zauważyłem jak dobrze klei się z brzmieniem skrzypiec, nadając im jeszcze bardziej jazzowego tonu. W tym czasie słuchałem paru albumów, które Tore nagrał dla ECM-u i bardzo spodobała mi się jego wrażliwość. Zaproponowałem mu udział w sesji, co miało też wielkie znaczenie dla Helge i reszty Norwegów, którzy bardzo go cenią. Tore świetnie wpisał się w ten album, nadając mu przestrzeni i koloru. Udowodnił swoją klasę wielką pokorą, z którą traktował każdy dźwięk, w wysmakowany i mocno zakorzeniony w duchowej idei albumu sposób.

Jak ważne dla ciebie jest odniesienie do muzyki klasycznej?

Coraz ważniejsze. Obecnie bardzo inspirują mnie nowe brzmienia, które można uzyskać na skrzypcach. Uważam, że współczesna wirtuozeria skrzypcowa nie polega już tyle na prędkości, co na wachlarzu środków i technik, którymi możesz się posługiwać. Współcześni kompozytorzy tworzący nową muzykę czują, że harmonia i wysokości dźwięku powoli się wyeksploatowują, a na pierwszy plan wysuwa się kolor – brzmienie. Codziennie biorę do ręki skrzypce i mam wrażenie, że ten instrument jest wciąż nieodkryty, wciąż daje jakieś nowe możliwości. Moja muzyka musi nadążyć za konceptem, który realizuję w improwizacji, w tym jak gram jako solista. Teraz chciałbym kompozytorsko wspierać te wszystkie pomysły, które rodzą się w głowie, a czasami trudno mi za nimi nadążyć.

Obserwujesz więc co się dzieje na scenie muzyki współczesnej i bierzesz to, co ci odpowiada, czego potrzebujesz. A czy myślałeś o tym, by wziąć na warsztat utwory stricte współczesnych kompozytorów?

Miałem okazję współpracować już z takimi kompozytorami jak Cezary Duchnowski, Paweł Hendrich czy Agata Zubel. Niejako wymusiło to na mnie zupełnie inne myślenie i przełamało pewne bariery, które miałem w myśleniu o swoim graniu. Pomimo tego, że wielu jazzmanów uważa, że ma nieskończone horyzonty, to tak nie jest. Każdy musi je ciągle poszerzać, zrobić rzeczy, których nie próbował i je ocenić. Muzyka najnowsza jest niezwykle fascynująca, a w połączeniu z energią płynącą z improwizacji stanowi moim zdaniem największy potencjał dla współczesnych twórców, wykorzystujących nowe koncepcje artystyczne i stawiających na osobowości i ich siłę wyrazu, nawet jeśli pochodzą z innych „muzycznych światów”. To jest właśnie współczesne fusion.

Jednym z takich przedsięwzięć były Psalmy syryjskie, które nie tak dawno skomponowałeś. Jak do tego doszło i co to był za projekt?

Dzięki pracy z Pawłem Hendrichem, z którym prawykonałem jego kompozycję Alopopulo, poznałem Orkiestrę Muzyki Nowej i dyrygenta Szymona Bywalca. Zaproponowałem napisanie kompozycji dla orkiestry, a Szymon się zgodził. Jednocześnie był to czas, kiedy na dobre rozpętała się wojna w Syrii. Chciałem w jakiś sposób odnieść się do tych wydarzeń i zacząłem szukać kontekstu artystycznego. Znalazłem zbiór psalmów, które zostały odkryte w jednej z jaskiń Qumran, a które posłużyły mi jako libretto do pięciu utworów na orkiestrę. Zaprosiłem też syryjską śpiewaczkę Dimę Orso, która łączy śpiew operowy z jazzem, chętnie wykorzystując przy tym wschodnie ornamenty. Oprócz samej czysto muzycznej idei chciałem włączyć się w pomoc Syryjczykom. Po koncercie zbieraliśmy fundusze, które zostały przekazane organizacjom charytatywnym niosącym pomoc humanitarną dla Aleppo.

Przy pomocy muzyki poruszasz ważne tematy, zawsze tak było czy to przyszło z czasem?

Do takiej postawy dojrzałem. Muzyka na przestrzeni lat miała dla mnie różne znaczenie. Dziś chciałbym, by oprócz spełniania swoich marzeń i artystycznych wizji, moja muzyka niosła ze sobą dobro i przesłanie.

BAN_2670.jpg fot. Piotr Banasik

Masz jeszcze w sobie coś z buntownika?

Zdecydowanie tak. Buntuję się wobec wielu rzeczy. Na pewno wobec bezpiecznych ścieżek w swojej muzyce. Szukam nowych i nie chcę chodzić sprawdzonymi, bo już wiem dokąd mnie zaprowadzą.

Kiedyś przeczytałam fajne słowa, które powiedziałeś: „kiedy sięgam po muzykę, która mnie porusza nie zastanawiam się co kompozytor miał na myśli, ale zastanawiam się co ja mam na myśli”. To od razu rodzi takie antysystemowe skojarzenia. U ciebie ten bunt było widać bardzo wcześnie, w szkole muzycznej, z której w końcu cię wydalono.

Podoba mi się Bach, który wpisał nuty w pięciolinię, bez niepotrzebnych objaśnień, bo wiedział, że inni zrobią z tym co trzeba. Dlatego nie wiemy jak muzyka Bacha brzmiała w jego czasach, ale dlatego też jest to cudowna muzyka sprzyjająca odkrywaniu na nowo w zmieniających się czasach. Ja zawsze czułem, że wszystko, co będę robił w życiu, będzie wynikać tylko i wyłącznie z mojej wizji i wyobraźni. Rozumiem potrzebę konserwacji pewnej muzyki, aby można było jej posłuchać w wykonaniu zgodnym z założeniem kompozytora (o ile naprawdę możemy to odgadnąć). Aby muzyka mogła się dalej rozwijać potrzeba nam też buntowników, którzy z tego namaszczenia zrezygnują i potraktują sprawę jako czystą kartę do zapisania swoimi pomysłami i potraktują jako punkt wyjścia.

Dla każdego muzyka bardzo ważne jest wypracowanie własnego brzmienia, które go charakteryzuje. Nadal go poszukujesz czy już odnalazłeś?

Zmieniam się i myślę, że moje brzmienie będzie się zmieniać razem ze mną. Jednocześnie uważam, że odnalazłem to co jest najtrudniejsze – sposób komunikacji z sobą samym. W pewnym momencie swojego życia poczułem się dobrze z tym, kim jestem i zrozumiałem, że dla mnie jedyną drogą jest bycie szczerym. Oczywiście nadal pracuję nad swoim brzmieniem, widzę różnicę między swoją grą teraz, a kilka lat temu, ale widzę też pewne analogie. Jeszcze wiele przede mną i mam nadzieję, że nigdy nie zatrzymam się w poszukiwaniach i odkrywaniu nowych muzycznych przestrzeni. Czuję, że właśnie teraz jestem w najbardziej fascynującym okresie swojego życia, to jest ten najlepszy moment, kiedy już pewne rzeczy są za mną, ale jeszcze bardzo dużo przede mną.

Czy masz już jakieś plany, oprócz trasy z nową płytą?

Wyruszamy z płytą i to będzie bardzo szalony rok, naprawdę bardzo dużo przygotowywaliśmy się do tego, żeby dobrze ją wypromować. Włożyłem w tę muzykę tak dużo serca i pracy, że chciałbym, by dotarła do jak najszerszego grona odbiorców. Jednocześnie jestem na etapie pisania muzyki dla Filharmonii Kaliskiej, którą w grudniu poprowadzi Adam Klocek. Na początku roku dałem sobie też czas na odpoczynek, przez trzy miesiące mało słuchałem muzyki, mało grałem, starałem się nie podróżować i zatęsknić za muzyką.

Udało się?

Tak, po prawie dwóch latach ciężkiej pracy ten oddech był mi potrzebny także po to, by na nowo odnaleźć w sobie potrzebę do tworzenia, która rośnie i gaśnie, trzeba więc na nowo jej szukać. Po naładowaniu akumulatorów zawsze przychodzi taki dzień, kiedy zaczynam intensywnie pracować, rodzi się potrzeba odkrywania czegoś nowego. Oczywiście trzeba zachować balans, ale na szczęście moje życie ma dużo chwil, kiedy żyję normalnie, mam czas dla przyjaciół i rodziny.

Kiedyś powiedziałeś, że ciągle czujesz się jak w sklepie z cukierkami, jak słyszę, ten czas ciągle trwa.

Tak, co więcej, właśnie pojawiło się parę nowych smaków. Muzyka jest niezwykle fascynująca, im bardziej poszerza się moja wyobraźnia, tym bardziej chcę tworzyć nowe rzeczy.

To chyba trudne być ciągle nienasyconym przy tak intensywnej karierze. Nie boisz się wypalenia?

Nie, to jest coś czego od dziecka uczyła mnie moja mama. Zawsze przestrzegała mnie przed wypaleniem odkąd jako młody chłopak, a miałem wtedy 13 lat, zacząłem koncertować. Choć jestem z natury niecierpliwy, to mam dość porządnie poukładany plan na siebie i potrafię go realizować krok po kroku. Nauczyłem się, że należy delektować się drogą, a nie celem. Dlatego cieszę się z życia, i z tego co robię.

Koncerty są tu taką wisienką na torcie?

Ostatnio pewien muzyk klasyczny zadał mi wspaniałe pytanie, które dużo tłumaczy: „Słuchaj, kiedy zagrasz coś fajnego, to nie szkoda ci, że już nie wiesz jak to odtworzyć?”. Odpowiedziałem mu, że nie, bo ja nie tęsknię za tym co zagrałem, tęsknie za tym czego nie zagrałem, co może się wydarzyć. Tęsknię za tym, by ciągle odkrywać coś nowego, a jak już to się wydarzy, jest przeszłością. Często we mnie drga i powoduje przemianę, ale nie próbuję tego wzniecić na nowo. Staram się raczej znaleźć drogę, żeby poczuć znowu to samo, ale dochodząc do tego w inny sposób.

To jest jedna z tych podstawowych różnic pomiędzy muzykami klasycznymi a jazzmanami.

Tak. Oni zakładają idealne miejsce, do którego chcą dotrzeć, a gdy to się stanie, gdy uda im się zagrać utwór w taki sposób, w jaki sobie to wymarzyli, daje im to satysfakcję. Dla nas największą satysfakcją jest to, że kolejny raz udało nam się dotrzeć do miejsca, którego istnienia nawet się nie spodziewaliśmy. Myślę, że cały czas próbujemy udowodnić, że są jeszcze gdzieś góry, po których nikt nie stąpał, dlatego nie tęsknimy za wytyczonymi ścieżkami.

Co sądzisz o kondycji młodego polskiego jazzu?

Jest fascynujący! Młodzi ludzie z Polski zaczęli wyjeżdżać za granicę, weszli w międzynarodowe towarzystwo i czerpią z rzeczy, które dziś dzieją się w Europie. Naprawdę wydaje mi się, że młodzi jazzmani z Polski grają bardzo interesującą muzykę i uważam, że polski jazz idzie w bardzo pięknym kierunku. Wielu młodych muzyków sięga dzisiaj po rzeczy, które są bezkompromisowe i bardzo autorskie. Obserwuję to z dużym zainteresowaniem. Widzę też, że w Polsce jest grono świetnych skrzypków jazowych, którzy tworzą naprawdę rewelacyjny team i popychają tę muzykę do przodu.

Jak określiłbyś moment, w którym właśnie jesteś, jako artysta-muzyk?

Mam nadzieje, że jestem u progu czegoś bardzo ważnego w moim życiu. Jest to moment, w którym mam już za sobą najtrudniejszą dla każdego muzyka drogę, kiedy przez lata walczy o to, by ktoś o nim w ogóle usłyszał. Wciąż jednak przede mną ciężka praca, aby zaistnieć na innych muzycznych rynkach, gdzie każdy rządzi się własnymi prawami. Świadomość, że ktoś czeka na moją muzykę i że ona coś w człowieku zmienia daje mi naprawdę mnóstwo energii i radości. Poszukuję nowej publiczności, chcę dotrzeć do tych, którzy jej jeszcze nie słyszeli. Nie stoję w miejscu, wciąż odkrywam coś nowego, zmieniam się i cieszę się, że moja publiczność chce mi w tej drodze towarzyszyć.

Tekst ukazał się w magazynie JazzPRESS 10/2017

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO