! Wywiad

Yumi Ito: Jesteś instrumentem

Obrazek tytułowy

fot. Piotr Fagasiewicz

Yumi Ito jest obywatelką muzyki – w niej się wychowywała, kształtowała swoją wrażliwość na otaczający ją świat i drugiego człowieka. Jej ojczystym językiem jest język dźwięków i to właśnie tę formę komunikacji uważa za nadrzędną w relacjach z innymi. Na scenie odgrywa wiele ról – wokalistki o frazach kwiecistych, także „śpiewającej na fortepianie”, kompozytorki i aranżerki, liderki i sidewoman, a przede wszystkim 32-letniej kobiety, która nie boi się swojej seksualności czy szczerej rozmowy o zdrowiu psychicznym. Yumi Ito to czuła obserwatorka świata, o głosie, który łączy słuchacza z naturą. Najnowszy, wydany w kwietniu album Ysla okazał się podróżą do wnętrza siebie...


Marta Goluch: Czujesz się fuzją czy kimś pomiędzy – wokalistką a pianistką, Szwajcarką, Polką, Japonką, wokalistką jazzową, klasyczną, popową?

Yumi Ito: Myślę, że jestem kombinacją wszystkich tych form. Nie szufladkuję siebie ani drugiego człowieka, zawsze staram się dostrzec w ludziach coś więcej niż tylko to, jakiej są narodowości czy w jakim gatunku muzycznym tworzą, jeśli mówimy o muzykach. Patrzę na siebie jako na fuzję moich doświadczeń życiowych i artystycznych w odniesieniu do otaczającego mnie świata. Oczywiście ponieważ urodziłam się w Szwajcarii, ale z mamy Polki i taty Japończyka, nie utożsamiam się wyłącznie z jedną kulturą. Dlatego też w muzyce odnalazłam tą swoją przestrzeń we wszechświecie, w której nie muszę się określać, a moją tożsamość stanowi moja twórczość, która jest rozumiana przez wszystkich, bez względu na pochodzenie czy język, którym się posługujesz.

Muzyka jest moim językiem i kulturą. To uniwersum, które łączy. Sądzę, że dlatego właśnie zdecydowałam się w tym muzycznym uniwersum zamieszkać. Teksty piosenek tworzę w języku angielskim, bo to nim posługiwali się najczęściej moi rodzice w domu. Ale to improwizacja czy scat są moim ulubionym i najbardziej naturalnym sposobem komunikacji. Gdy wyjechałam do Brazylii, miałam okazję poznać jej rdzenną mieszkankę, która nie znała angielskiego, więc porozumiewałyśmy się gestami i muzyką właśnie...

Mówienie do siebie dźwiękami to też piękna droga eksploracji nie tylko drugiej osoby, lecz także właśnie siebie. Pozwolisz, że będę kontynuować jeszcze wątek tożsamościowy, ponieważ, tak jak wspomniałaś, w twoim muzycznym DNA znajdziemy zarówno cząstkę polskiej śpiewaczki, jak ijapońskiego pianisty, którzy wyemigrowali do Szwajcarii, gdzie się poznali i z ich miłości powstałaś ty. W jednym z wywiadów wspomniałaś, że dlatego też twoja muzyka wyrasta z tęsknoty za ojczyzną – żebytylko jedną! A które miejsce jest ci najbliższe, ale tak muzycznie – pod kątem folkloru czy ogólnej charakterystyki brzmieniowej tych trzech przestrzeni – Szwajcaria, Polskaczy Japonia?

Czerpię z każdej z tych trzech kultur. W domu rodzinnym od początku miałam styczność z Chopinem, Paderewskim, ale też z Debussym i Ravelem. Bardzo lubię japonizm w muzyce klasycznej, impresjonizm, a także włoską operę, którą się zafascynowałam dzięki mojej mamie, często towarzysząc jej na próbach w teatrze. Jako pierwszej techniki wokalnej uczyłam się techniki Vaccaiego i z pewnością to był ważny etap mojej muzycznej edukacji. Jednak w wieku 21 lat zdecydowałam się na studia jazzowe w Szwajcarii, co z kolei sprawiło, że zainspirowałam się tą szwajcarską innowacją, mieszaniem różnych gatunków i stylów oraz podejściem eksperymentalnym. Na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat Szwajcaria stała się kulturowym tyglem, co wzmagało mój kosmopolityzm.

Natomiast jeśli chodzi o projekty muzyczne, duży wpływ wywarły na mnie kolaboracje z polskimi muzykami – Szymonem Miką czy Kubą Dworakiem. Kuba na dobre umiejscowił się w moim trio i nagrał ze mną najnowszą płytę Ysla. Współpracowałam także ze wspaniałą polską wibrafonistką Izabellą Effenberg. Swego czasu chłonęłam płyty Agi Zaryan oraz Marcina Wasilewskiego, więc polska scena jazzowa jest dla mnie nad wyraz pociągająca, szczególnie swoją melancholią.

W Japonii cenię ogromną świadomość sztuki i minimalizm, uporządkowanie, a nawet pewną przewidywalność, której ja się jednak przeciwstawiam, ponieważ chcę, żeby muzyka była też dziełem danej chwili, i myślę, że to jest ta moja cecha, którą wyciągnęłam z polskiej kultury – ten temperament! [śmiech]. Tęsknota jest zawsze jedna – tęsknota za dźwiękiem. Gdziekolwiek jest muzyka, tam czuję się „u siebie”.

A jak różne języki, którymi się posługujesz, wpływają na twoje poszukiwania brzmieniowe?

Multilingwizm ugruntował moją drogę do nauki improwizacji. Zaczęłam sama się jej uczyć, wymyśliłam własną technikę, bazując właśnie na różnych doświadczeniach językowych od urodzenia. Myślę, że dzięki temu, że uczyłam się polskiego, japońskiego, angielskiego, niemieckiego, francuskiego i łaciny, wliczając w to jeszcze trochę portugalski, w którym wykonywałam bossa novy na studiach, została we mnie fascynacja ich różnorodnymi brzmieniami i tym, jak mój głos jest inny w każdym z tych języków. Każdy język wyznacza nieco inną osobowość. Na przykład usłyszałam kiedyś, że jak mówię po japońsku, to zniżam głos... [śmiech]. Moja otwartość na te wszystkie brzmienia, zabawa głosem – wyznaczają chyba najważniejszą dla mnie wartość, jaką jest wolność.

Twoja muzyczna ścieżka „opiera się na setkach godzin ćwiczeń”. Nawiążę jeszcze raz do twoich korzeni – rodziców, którzy są muzykami klasycznymi. Czy to po nich odziedziczyłaś taką dyscyplinę w rozwijaniu swoich umiejętności?

Nie mogłam inaczej! [śmiech]. Musiałam codziennie ćwiczyć grę na pianinie, a potem śpiew klasyczny i teatr... W Szwajcarii jest co prawda inny system, nie ma państwowych szkół muzycznych, do których chodzi się na zajęcia popołudniami, więc swoją praktykę odbywałam prywatnie w domu podczas codziennych zajęć z moimi rodzicami. Miałam też w sobie potrzebę wyjścia z domu, zabawy z koleżankami i kolegami, ale nie mogłam, bo miałam świadomość, że jeśli chcę oddać się muzyce, to muszę się jej poświęcić od początku. Z perspektywy czasu bardzo doceniam, że moje dzieciństwo wyglądało właśnie tak, bo wiele z tego etapu wyniosłam.

W twoim przypadku to chyba nie mus, tylko żywe zainteresowanie i chęci?

Tak, tak. Jak miałam roczek, to już chciałam grać na pianinie! Moi rodzicie wówczas jeszcze studiowali, więc nie mieli za wiele pieniędzy, ale w końcu mojemu tacie udało się kupić mi w prezencie takie małe dziecięce pianinko i... zaczęło się! [śmiech]

Ale też nie zawsze było tak kolorowo... W pewnym momencie pojawił się bunt i zaczęłaś słuchać punku i black metalu! To jak to się stało, że jednak spełniłaś marzenie swojego dziadka, który sam chciał być muzykiem jazzowym?

W pewnym momencie słuchałam po prostu muzyki – każdej, która mnie w jakiś sposób poruszała. Byli Stonesi, The Doors, Jimi Hendrix...W mojej muzyce przejawiają się gdzieniegdzie bardziej rockowe elementy, które są takim przypieczętowaniem tego, jak realizuję ideę wolności w sztuce.

Wracając do dziadka, to on faktycznie grał na klarnecie i bardzo kochał jazz, więc też bardzo chciał, żeby jego syn, a mój tata, został pianistą jazzowym. Tata postanowił zostać przy klasyce, ale w domu były płyty jazzowych legend, m.in. Louisa Armstronga i Elli Fitzgerald, które stały się dla mnie szalenie istotne. Myślę, że to nie tylko marzenie dziadka, ale też mojej babci z Polski, która uwielbiała śpiewać, a że po wojnie nie było zbyt wiele możliwości, by studiować śpiew, to moja mama przejęła schedę po babci, a teraz pałeczkę przejmuję ja.

Mam w sobie jednak potrzebę nie tylko wykonywania muzyki innych kompozytorów, ale przede wszystkim tworzenia własnych kompozycji, piosenek. Zauważyłam, że rzadko spisuję szkice melodii, które wymyślam, a nawet jeśli, to finalnie i tak wychodzi z tego coś zupełnie innego niż w zamyśle. Może pochodzę do tego teraz bardziej jak Billie Holiday czy Joni Mitchell, skupiając się na opowiadaniu historii. I chyba to głównie różni mnie od świata popowego albo klasycznego, w których w większości śpiewa się utwory, tak jak zostały napisane. Cenię sobie elastyczność. Lubię oglądać jedną rzecz z różnych perspektyw. I tu znów wracamy do pojęcia wolności...

Zatrzymajmy się jeszcze na chwilę przy tęsknocie. Bo to nie tylko tęsknota za miejscami, lecz także harmonią w przyrodzie, którą zaburza działalność człowieka oraz za przyjaciółką, która została umieszczona w szpitalu psychiatrycznym. Jak te sytuacje i emocje z nimi związane oddziałują na twoją twórczość?

Jako artystka jestem refleksją tego, co dzieje się wokół mnie i w ogóle w społeczeństwie. Sytuacje, których doświadczam ja sama bądź w których znajdują się bliskie mi osoby, dają mi powód do muzycznego działania. Muzyka jest sposobem przeobrażania zastanej rzeczywistości i przestrzenią do poruszania tematów, które są tabuizowane. To niesamowite jak podczas koncertu możemy się wyciszyć, stojąc w skupieniu i słuchając, myśleć o naszych życiowych rozterkach z innej perspektywy. Gdy słuchamy muzyki wśród ludzi na koncercie, czujemy się jednością, mimo że odbieramy muzykę indywidualnie, nie jesteśmy samotni, tworzymy pewną społeczność, z którą wymieniamy się energią.

To przeżycie transcendentalne, szczególnie biorąc pod uwagę, w jakim zabieganiu i ilości bodźców funkcjonujemy, muzyka na żywo pozwala nam się zatrzymać i uwolnić od wszystkich naszych schematów i trosk. W muzyce jest miejsce na oddech. Jestem ogromnie wdzięczna za to, że mam taką moc, by wyjść na scenę, tworzyć swoją muzykę i przeżywać ją w dwójnasób. Dlatego wykorzystuję tę możliwość do rozmowy o ważnych społecznie tematach, jak choćby zdrowie psychiczne.

„Niczym mistrz Zen obserwuje, klasyfikuje i zapisuje wydarzenia z dystansu – precyzyjnie, skupiona i bystra – zawszeopowiada historie” – czytamw twoim bio. Czujesz się taką duchową przewodniczką po otaczającym nas świecie?

Myślę, że to wzmożone odczuwanie jest u mnie wynikiem wrażliwości, co też sprawia, że chłonę rzeczywistość w większym stopniu i przekładam to na swoje piosenki ze świadomością, że ktoś może się z nimi bezpośrednio utożsamić. A to jest dla mnie najważniejsze, ten transfer emocji. Wszyscy borykamy się z problemami, choćby tymi z życia codziennego, więc cieszymy się, gdy pojawia się ktoś, kto swoimi działaniami nas wspiera. Każdy ma swój cel w życiu – moim jest tworzenie sztuki, którą staram się pomóc innym, a sama jestem szczęśliwa, kiedy inni pomagają mi w bolączkach codzienności, chociażby poprzez zreperowanie usterki w moim domu...

Każdy przewodnik ma swój styl narracji, opowiada o tych samych miejscach w inny sposób, przefiltrowując je przez własne doświadczenia. Tak było w przypadku twojej debiutanckiej płyty Intertwined, na której interpretujesz standardy. Dopiero na twoim drugim albumie Ypsilon w duecie z pianistą Yvesem Theilerem pojawiają się pierwsze napisane przez ciebie piosenki. Co popchnęło cię do pisania własnej muzyki? I kiedy zaczęłaś ją tworzyć?

Jako dziecko dużo improwizowałam, tworzyłam jakieś szkice w szkole średniej jeszcze przed maturą, ale na studiach moja pani profesor mocno kładła nacisk na to, bym najpierw nauczyła się jazzu u podstaw, poznając historię tego gatunku poprzez opanowanie wielu standardów z Great American Songbook, dlatego przez pierwsze lata studiów bardzo intensywnie je zgłębiałam. Moja twórczość zaczęła wychodzić z szuflady dopiero kilka lat temu, kiedy zainteresowałam się free jazzem i jego szwajcarskimi twórcami, od których brałam lekcje. Kontakt z free stanowczo popchnął mnie ku twórczości autorskiej, ale też chyba przede wszystkim Montreux Jazz Festival, podczas którego w ramach Shure Montreux Jazz Voice Competitionwygrałam tydzień warsztatów w Montreux Academy, m.in. z Alem Jarreau. Tydzień tam uzmysłowił mi, że to jest ten czas, kiedy powinnam skupić się na kreowaniu własnej muzyki. Montreux to był dla mnie taki key moment, zamknięcie etapu standardów i otwarcie nowego rozdziału w mojej twórczości – w pełni autorskiej. Po tym zaczęły powstawać utwory na Stardust Crystals i Ekual.

Kreowanie własnego świata co prawda zawsze było moim celem, ale wiedziałam, że najpierw muszę zacząć od tradycji, żeby wiedzieć, gdzie to wszystko ma swój początek. To otwarte jazzowe podejście wywarło na mnie na tyle silny wpływ, że cały czas lubię ogrywać moje utwory w różnych składach i kombinacjach, przearanżowywać je i w ten sposób sprawiać, że tak jak standardy, mogą być polem do różnych interpretacji. Z tradycji wyniosłam frazowanie, wyobrażenie kolorystyki brzmieniowej danych skali czy pojęcie muzycznej struktury – nauczenie się tego sprawiło, że teraz mogę poczuć się prawdziwie wolna w muzyce.

I chyba nie tylko w niej... W teatrze również możesz wykorzystać te możliwości interpretacyjne i przybierać formy wielu różnych osobowości, nie mając już w obliczu tego jakiegokolwiek oporu psychicznego. Występujesz w eksperymentalnych projektach teatralnych. Zastanawia mnie przełożenie twojego zmysłu aktorskiego na muzykę – pomaga?

Pytanie „kim jestem?” towarzyszy mi na każdym kroku, a teatr pozwala poznać siebie w różnych obliczach. W życiu przybieramy różne role społeczne, w muzyce nie jestem wyłącznie wokalistką, gram też na pianinie, komponuję, piszę teksty piosenek, improwizuję i pełnię jeszcze wiele innych funkcji, a w każdej jestem w pewien sposób inna, mam inny cel, inną myśl przewodnią. Lubię te kontrasty różnych ról i dostrzeganie tego, że one wszystkie mogą się chować w jednej osobie. Podczas gdy teksty moich piosenek są poetyckie, melancholijne i głęboko refleksyjne, w improwizacji udaję się często na inny biegun – przywodzący na myśl spontaniczność, czasem nawet pikanterię, jasność czy pewną swawolność.

Świat jest pełniejszy, gdy spotykamy na nim pokrewne dusze. Jak można zauważyć, jesteś osobą, która jest niesamowicie otwarta na wszelkie muzyczne współprace. To spora odwaga uformować swoją orkiestrę składającą się z 11 muzyków. Jak czujesz się w roli liderki?

Podoba mi się to, że mogę zebrać ludzi w jednym miejscu i celu, by grali wspólnie muzykę. To dla mnie niesamowity moment. Pamiętam jak kilka lat temu po raz pierwszy zagrałam z moją orkiestrą własne aranże i to była dla mnie niewyobrażalna chwila, kiedy uświadomiłam sobie, że te wszystkie osoby grają moją muzykę. Nie mogłam uwierzyć, że to, co zabrzmiało kiedyś w mojej głowie i co spisałam, tak brzmi na żywo w takim składzie. Oczywiście na co dzień gram w moich triu i duecie, czasem też solo. Przez pandemię zaczęłam się muzycznie obracać w mniejszych składach, bo wiązało się to z bardziej przystępną logistyką. Niemniej prowadzenie własnej orkiestry to dla mnie cenna nauka i co ciekawe, musiałam doświadczyć pisania utworów na większy skład, by móc znaleźć swój głos w tych mniejszych.

W jednym z wywiadów mówiłaś o tym, że dostrzegasz w naszym środowisku ten podział na wokalistki i instrumentalistów, pewnie też z autopsji wiesz, jak stereotypy płciowe potrafią psuć relacje między muzykami. Powiedziałam, że odważne jest prowadzenie zespołu przez kobietę, a powinnam uznać to za coś oczywistego, jak w przypadku męskiego lidera. Jak myślisz, co możemy zrobić – zarównoartyści, artystki, jak i osoby związane z muzycznymi mediami – żebyniwelować te nierówności między płciami?

Na festiwalach powinno występować więcej kobiet, line-up powinien być tak układany, żeby była równa proporcja artystów i artystek. Tak samo na uczelniach – zarówno wśród kadry profesorskiej, jak i wśród samej społeczności studenckiej. Zdecydowanie istotna jest równa prezentacja w mediach, na portalach internetowych czy na plakatach festiwali, żeby pokazać, że ten jazzowy świat nie jest tylko męski z domieszką kobiet, a wyrównany.

Nieprawdą jest, że mężczyźni dominują w jazzie, bo jest naprawdę wiele genialnych jazzwomen, którym po prostu trzeba dać możliwość promocji i sprawić, by kobiety w jazzie były widzialne. Kobiety promowane w jazzowych mediach motywują kolejne pokolenia do rozwoju w muzyce. Wiem coś o tym, bo sama zainspirowałam się Björk czy Marią Schneider, by stworzyć i dowodzić własną orkiestrą. Gdybym ich nie zobaczyła w mediach, to nie wiem, czy bym się odważyła na ten krok i czy zaistniałby album Stardust Crystals. Pomyślałam: skoro Björk i Schneider to potrafiły zrobić, to ja też to zrobię.

Ważne jest to, by młode jazzwomen mogły mieć swoje idolki, pod których wpływem będą spełniać swoje marzenia, częściej decydować się na studia jazzowe i więcej osiągać. Akurat jako sidewomannagrywałam płytę z pewną szwajcarską saksofonistką, w której zespole zdecydowanie przeważały kobiety – niesamowite instrumentalistki. Po każdym koncercie z tym zespołem byłam pod ich ogromnym wrażeniem. Dlatego myślę, że ważny jest balans, otwieranie się na granie w składach mieszanych, gdzie te proporcje są wyrównane, dawanie szans koleżankom instrumentalistkom, a nie zapraszanie do składów ciągle tych samych kolegów.

Myślę, że piękną metaforą równości w jazzie jest wasz projekt z Szymonem Miką. Ekual – struny głosowe i struny gitary przeplatające się w przestrzeni, którą razem wyznaczacie. I samo zdjęcie na okładce płyty, na którym spajacie się i oddziałujecie na siebie wzajemnie jak yin i yang. Utwór otwierający Ekual Minha Flor to taki hymn do naszej cielesności, seksualności, odkrywania zakamarków i tajemnic naszych ciał, które przecież dostaliśmy w prezencie od natury. Mając namiastkę wielu kultur w sobie, dostrzegasz jak różny jest pogląd na tę kwestię – nazachodzie Europy, w Azji i w Polsce – wktórej ciało jest wciąż zakazanym owocem, obiektem politycznej wojny. Chcieliście z Szymonem w ten sposób ukłonić się polskim słuchaczom i powiedzieć im: „Wasze ciała to wasza wolność, to wy o nich decydujecie”?

Z pewnością. Też uważam, że powinniśmy przełamywać tabu kobiecej seksualności i przestać się jej bać. Według mnie w cielesności i seksualności kobiet jest ogromna siła i zdrowym podejściem byłoby zaakceptowanie jej oraz traktowanie jako czegoś naturalnego. W przełożeniu na yin i yang, o którym wspomniałaś w kontekście naszego projektu z Szymonem, jeżeli się nie daje przestrzeni temu yin, to i yang nie może być w balansie – oba elementy są równie ważne.

Zresztą każdy z nas ma w sobie zarówno męską, jak i żeńską energię. Zrozumienie tego również dla mnie było dłuższym procesem. Uczęszczałam na różne terapie, psychoterapie czy hipnozy. Na własnej skórze doświadczałam przecież różnego traktowania, uczyłam się więc, jak to jest być kobietą w różnych społeczeństwach, kulturach, ale tym samym systemie. Uczyłam się, jak będąc kobietą, osiągnąć sukces, jak zostać liderką i jak móc robić swoje, czy po prostu jak decydować o własnym ciele. Nie rozumiem strachu przed kobiecą siłą, ale nie jest on niczym nowym, takie przekonanie istnieje w społeczeństwie od tysiącleci. Dawny matriarchat zrodził męską zazdrość o władzę kobiet, z której powstał patriarchat i zaczęło się spychanie kobiet do ról gospodyń domowych. Mój stosunek do kobiet, które świadomie wybierają taką pracę, bo zajmowanie się domem to normalna praca, jest pełen szacunku i zrozumienia, wręcz podziwiam gospodynie domowe, matki i żony za to, jaki dom potrafią stworzyć swoim rodzinom i się im poświęcić, ale nie można zmuszać do tego wszystkich. Ja wybrałam inną drogę, bo tak zdecydowałam i każda kobieta, jak i każdy mężczyzna, powinni mieć możliwość wyboru.

Pamiętam, że jak skończyłam akademię, byłam wówczas singielką, mieszkałam sama, dopadało mnie zewsząd pytanie: co teraz? Czułam na sobie społeczną presję, ale na szczęście z biegiem czasu się zdystansowałam i nic nie planuję, wychodząc z założenia, że wszystko przyjdzie w odpowiednim momencie, kiedy będę na to gotowa. Ważne jest dla mnie to, by kobiety czuły się free i tak kierowały swoje życiowe i zawodowe ścieżki, jak tego pragną.

Myślę, że pięknym przykładem jest Aga Zaryan, która realizuje się muzycznie, też często manifestując przeciw systemowi i nierównościom, a jednocześnie jest wspaniałą mamą i partnerką. Moim marzeniem jest, żeby społeczeństwo wyswobodziło się z tych utartych schematów, by także mężczyźni mogli decydować czy chcą spełniać się zawodowo, czy zajmować się domem i rodziną albo to łączyć. Te nierówności to wina systemu. Ja miałam to szczęście, że z racji wykonywanego zawodu moi rodzice mogli zajmować się mną wspólnie, ale zdaję sobie sprawę, jak trudno jest w rodzinach, w których opiekę nad dziećmi przejmuje mama, bo tata pracuje, i jak trudno jest wtedy o dobre relacje z ojcami, którzy przecież są tak samo ważni jak matki. Życzę nam, żeby ta kwestia ewoluowała i system stał się bardziej otwarty na różne rozwiązania, żeby „projekt rodzina” był tworzony w równym stopniu przez wszystkich jej członków. Żeby była wolność, a nie stygmatyzacja.

Wracając do Ekual – poza fizycznością, w tej muzyce chodzi przede wszystkim o emocje, a myślę, że wciąż – czyto w Japonii, czy w Szwajcarii, czy w Polsce właśnie – niepotrafimy o nich mówić. Niezależnie od języka emocje to kulturowe tabu. Dlatego wyrażasz je muzycznie? Chcesz zaprosić swoich słuchaczy do „muzycznego kręgu” jak Bobby McFerrin, by rozmawiać ze sobą dźwiękami zamiast słowami?

Dźwięki są uzdrowieniem dla świata. Pomagają rozmawiać o emocjach, gdy nie potrafimy znaleźć słów. Niemniej ważna jest też komunikacja wprost – słownym komunikatem – choć niezwykle trudna, to warto znaleźć czas, by przeprowadzić taki wewnętrzny monolog i spróbować zweryfikować w sobie te uczucia. Muzyka potrafi jednak poruszyć w duszy te kwestie, które nie są wyrażalne słowami. Czasem wystarczy, że posłucham jakiejś piosenki i zaczynam płakać, to moja terapia. Myślę, że my ludzie nie jesteśmy stworzeni do tego, by żyć w systemie, w jakim żyjemy teraz. W takim odosobnieniu, izolacji.

Pierwotni ludzie żyli w społecznościach-plemionach, dzieci całymi dniami bawiły się razem, dorastały wspólnie w podobnych wartościach, dorośli pomagali sobie wzajemnie, nikt nie żył tylko dla siebie. Każdy moment celebrowano wspólnie, każdy problem rozwiązywało się razem. Dziś żyjemy w tak nienaturalnych dla człowieka warunkach,patrząc tylko na siebie i własne potrzeby. Oczywiście system zakłada także pewne struktury, bardzo pozytywne, dzięki którym żyjemy w zorganizowanej przestrzeni i możemy się rozwijać oraz korzystać z wielu jej udogodnień, ale straciliśmy poczucie wspólnoty. Na szczęście daje nam je muzyka, która jest wisienką na torcie tego świata.

A propos... Jako artystka przypominasz mi właśnie kwiat wiśni, który jest symbolem naturalnego piękna, delikatności oraz subtelności. Czy mogłabyś porównać cykle swojego procesu twórczego do tego, jak odradza się, kwitnie, a potem na chwilę zapada w sen zimowy, by potem odrodzić się – właśniejak ta wiśnia?

Dziękuję ci za tę metaforę! Tak, też to dostrzegam, właśnie ten proces przechodzę, ponieważ w ostatnim czasie intensywnie pracowałam nad albumem Ysla, który nagrałam już rok temu, a teraz wreszcie wyszedł, więc ten czas był dosyć intensywny. Na początku, gdy rodzą się pomysły, drzewa się odradzają, potem zaczynam próby z zespołem i wchodzimy do studia, więc kwiaty zaczynają kwitnąć, by obrodzić nowym albumem, ruszyć z trasą koncertową. W końcu płatki kwiatów opadają na ziemię, by zabrał je wiatr, a gałęzie drzewa okrył szron i wtedy na kilka miesięcy i ja usypiam, czasem nawet nie mogąc napisać żadnej nowej piosenki, czuję się pusto, więc po prostu cierpliwie czekam na wiosnę, by w pełni sił rozpocząć nowy cykl.

Tak czuję się z każdym albumem, że to takie cykle w moim życiu. Oczywiście pierwsze dwa etapy tych cykli są najbardziej satysfakcjonujące, bo bardzo absorbują, ale ogromnie cenię moment, kiedyte kwiatki opadają, kiedy trzymam w dłoni wydaną płytę. To jest podsumowanie poprzednich etapów i zwiastun zasłużonej pauzy. Teraz z kolei mam odczucie, że jestem już przy kolejnym albumie, piszę nowe utwory. Inicjuję kolejny cykl, by znów móc się odrodzić.

W latach 2018 i 2019 byłaś w Islandii. Te podróże, które spowodowały także wędrówki w głąb siebie, ponoć odmieniły twój stosunek do przyrody. Wtedy powstał album Stardust Crystals, ale znów przy okazji wydania w tym roku kolejnej płyty Ysla – chyba mentalnie tam wróciłaś?

Niektóre utwory z albumu Ysla nawet powstały w Islandii. Podróże tam to była dla mnie konfrontacja z własnymi emocjami – w odcięciu od reszty świata, w izolacji i samotności. Na co dzień mamy styczność z wieloma bodźcami, internet tylko je potęguje. Do tego setki maili w skrzynce i wiadomości w mediach społecznościowych. Dlatego kiedy skończyłam studia i projekt Focus Year, wybrałam się do Islandii. Potem drugi raz i trzeci... Potrzebowałam tego. Zamieszkałam sama w małym domku na kilka tygodni. Ysla to dla mnie określenie tej mojej isolated island.

Pół roku po mojej pierwszej wyprawie zaczęła się pandemia, więc nawet będąc w domu, znów poczułam ten stan. Wtedy napisałam Love Is Here to Stay. Kolejną wyizolowaną wyspą, która przyczyniła się do powstania albumu Ysla była galicyjska wyspa Cíes, skąd na pamiątkę przywiozłam utwór Lonely Island. Z tej mojej płyty Ysla wynoszę myśl, że żeby być szczęśliwym, trzeba najpierw spojrzeć w siebie. O ile Stardust Crystals skupiało się na wszystkim, co mnie otaczało, to na tym albumie postawiłam w centrum siebie i swoje emocje. To kolejny krok w moim życiu.

Mam wrażenie, że twoja muzyka jest tak różnorodna jak natura. Czasem muskasz słuchacza jesienną bryzą, czasem mrozisz arktycznym dreszczem albo zamykasz nam oczy słońcem i wprowadzasz w głąb lądu nieznanego, który eksplorujemy krok za krokiem twoich wokaliz… Masz czasem poczucie, że głos ma podobną siłę kreacyjną co natura właśnie?

Głos jest najbardziej bezpośrednim instrumentem – jedynym w swoim rodzaju. Prawie każdy z nas ma go w sobie, wynika więc z samej natury, dlatego z pewnością ma podobną moc. Wydaje mi się, że głos jest łącznikiem człowieka z naturą, sprawia, że współistniejemy. Ja przeważnie orientuję się głosem, zresztą jak wielu innych muzyków. Kiedy gram na pianinie, to myślę o tym, żebym brzmiała jakbym śpiewała na tym instrumencie. Do takiego mojego myślenia przyczynił się mój tata, który od dziecka mi tłumaczył, żebym wyobrażała sobie, że śpiewam rękami na klawiaturze, że pianino musi śpiewać.

Głos ma w sobie pewien mistycyzm, ponieważ mimo że masz go w swoim ciele, to nie jesteś w stanie go zobaczyć materialnie, spakować jak instrument do futerału – ty sam jesteś instrumentem. Dlatego tak ważna jest w posługiwaniu się głosem intuicja, żeby śpiewać w kontakcie ze swoją duszą. Głos jest też elementem naszej osobistej ewolucji – kiedy się rozwijam, dojrzewam, czuję jak wraz ze mną zmienia się mój głos.

[Z oddali dochodzi odgłos komunikatu w pociągu. Yumi jest w podróży do Vevey. Właśnie zaczyna trasę koncertową z programem z albumu Ysla].

Niestety za moment muszę wysiadać, bardzo dziękuję za rozmowę i podzielenie się ze mną twoimi interpretacjami mojej muzyki. Czuje się, że jesteś wrażliwą osobą!

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO