! Wywiad

Piotr Schmidt: zostanie ze mną na całe życie

Obrazek tytułowy

Piotr Schmidt – trębacz jazzowy, producent muzyczny, wydawca, lider zespołów, wykładowca. Absolwent Akademii Muzycznej w Katowicach, na której w czerwcu 2016 roku uzyskał tytuł doktora w dziedzinie sztuk muzycznych. Piotr Schmidt jest stypendystą University of Louisville, Kentucky, USA.

Jeszcze do niedawna uważany za odkrycie i obiecującego instrumentalistę młodego pokolenia, dziś jest już uznanym muzykiem jazzowym, utrzymującym się w czołówce polskich trębaczy. Ma na swoim koncie 11 autorskich albumów, dwa ostatnie – Saxesful i Tribute to Tomasz Stańko narobiły sporo pozytywnego hałasu. Płyta Saxesful – pełna gwiazd saksofonu, a także standardów jazzowych, na których wychował się Piotr Schmidt – jest retrospekcją różnych wpływów, które doprowadziły trębacza do aktualnego etapu. Powstawanie albumu wiązało się również z kolejnym wydawnictwem Tribute to Tomasz Stańko. O tej zależności i sukcesie płyt opowiedział nam Piotr Schmidt.

Aya Al Azab: We wrześniu ukazał się twój dziesiąty autorski album Saxesful wydany w 10-lecie działalności artystycznej, nagrany z gwiazdami polskiego saksofonu jazzowego. Na tej płycie sięgasz też po standardy jazzowe. Czy manewr ten jest gwarantem tytułowego sukcesu?

Piotr Schmidt: Moim zdaniem gwarantem sukcesu jest ciężka praca przez wiele lat plus talent. Sukces to z kolei słowo trudno definiowalne – dla każdego oznacza coś innego. Dla mnie sukcesem jest grać jazz w różnych zespołach, głównie swoich, w ciekawych klubach i na fajnych salach koncertowych. Grać tak, żeby ludzie przychodzili na te koncerty i żeby muzyka, którą tworzymy im się podobała; żeby tych koncertów w każdym roku było trochę i żeby dało się z nich normalnie żyć. To jest moja definicja sukcesu. W tym aspekcie jestem już chyba blisko, mając względną rozpoznawalność wśród fanów muzyki jazzowej. Ludzie jak widzą plakat zapowiadający mój koncert, najczęściej wiedzą, czego mogą się spodziewać. Choć może niekoniecznie, bo cały czas serwuję im coś nowego, a czasem coś skrajnie różnego od poprzednich projektów.

Do współpracy przy tworzeniu Saxesful zaprosiłeś czołówkę polskich saksofonistów. Skąd ten pomysł? Domyślam się, że słowotwórczy aspekt nie był jedynym powodem.

Do współpracy zaprosiłem Jana Ptaszyna Wróblewskiego, Zbigniewa Namysłowskiego, Henryka Miśkiewicza, Macieja Sikałę, Adama Wendta, Grzecha Piotrowskiego i Piotra Barona. Wybrałem tych saksofonistów, bo wywarli na mnie największy wpływ przez ostatnie 20 lat mojego życia, czyli odkąd poważniej zainteresowałem się jazzem, mając 14 lat. Ich muzyki i płyt słuchałem najwięcej i ich podziwiam do dziś najbardziej. Jest to może pewnego rodzaju ekstrawagancja artystyczna i finansowa, ale chciałem sobie zrobić prezent na 10-lecie działalności artystycznej i bardzo jestem zadowolony, że to się tak pięknie udało. Zagraliśmy wspólnie siedem koncertów, a i na 2019 rok szykuje się jeszcze kilka. Aspekt słowotwórczy naturalnie powstał później. Dużo saksofonistów, a więc saxes-full, a to się kojarzy z successful, więc tak już zostało. Pomysł zaproszenia akurat przedstawicieli tego instrumentu powstał dlatego, że bardzo lubię saksofon.

Bardzo krótki okres dzieli płytę Saxesful od Tribute to Tomasz Stańko. Takie posunięcie jawi mi się jako szaleństwo i ryzyko promocyjno-wydawnicze. Sam jesteś współwłaścicielem SJ Records, zatem z pewnością zdajesz sobie sprawę, czym mogło się to skończyć.

Rzeczywiście premiery obu płyt wydarzyły się w odległości trzech miesięcy od siebie. To wynika z tego, że większość materiału na płytę Tribute to Tomasz Stańko nagraliśmy już w czerwcu, przy okazji nagrywania płyty Saxesful. Początkowo te utwory, nagrane w kwartecie, miały być takimi spokojnymi przerywnikami do utworów „saksofonowych”. Tak się złożyło, że nagrania do płyty Saxesful odsłuchiwałem tydzień po śmierci Tomasza Stańki i przy utworach kwartetowych jakoś tak się wzruszyłem. Pamiętam, że myślałem wtedy o nim, o tym ile jego muzyka mi dała. Słuchając naszych nagrań, zdałem sobie sprawę, że mają one tak bardzo „stańkowy” charakter, że idealnie nadają się na hołd dla niego. Choćby za ogrom inspiracji jakich mi dostarczył na przestrzeni ostatnich lat, a także za niesamowite emocje, jakie dzięki jego muzyce wielokrotnie przeżyłem. Po wysłuchaniu tych utworów zapragnąłem wydać płytę poświęconą jego pamięci, ale jeszcze wtedy nie wiedziałem, czy mi się to uda. Nie chciałem z wydaniem tej płyty dłużej zwlekać, bo czułem, że wtedy był właściwy moment, bałem się też może, że w między czasie ukazałoby się kilka innych tribute’ów i ten byłby taki „na siłę”. Chciałem to zrobić na gorąco, póki te emocje we mnie były silne. Obawiałem się też, że im dłużej będę czekał, tym większa szansa, że stracę do całego pomysłu entuzjazm.

Rok 2018 okazał się dla ciebie bardzo produktywny i jak widać, pod znakiem podwójnego sukcesu. Nie obawiasz się skutków ubocznych tej „fabryki jazzu” w postaci przewidywalności i przejedzenia twoimi produktami?

Nie myślę o tych płytach jak o produktach. Dla mnie to są uczucia, emocje, chwile zapomnienia, wrażenia i coś, co po prostu zostaje z tobą w sercu. Z tymi dwiema płytami jestem bardzo emocjonalnie związany. Obie są od siebie zupełnie inne, choć w Saxesful mamy dwa utwory, właśnie z tej sesji w kwartecie, które zwiastują klimat kolejnego krążka. Jednak charakter obu albumów jest na tyle inny, że nie ma mowy tutaj o przewidywalności i przejedzeniu. Obie te płyty są też inne od mojej poprzedniej twórczości. Co do przewidywalności samej w sobie, to czasem jest to dobra rzecz. Świadczy ona o ukonstytuowaniu się konkretnego stylu gry artysty, czyli dzięki czemu dany muzyk jest rozpoznawalny.

Rozpoznawalny i pozytywnie odbierany. Tribute... doczekał się wielu rewelacyjnych recenzji, między innymi Dionizy Piątkowski (Era Jazzu) napisał, że jest to jedna z najważniejszych płyt polskiego jazzu, a szef wytwórni Okeh (Sony Music Germany), Wulf Mueller, zaliczył tę płytę do 10 najlepszych płyt jazzowych 2018 roku na świecie. Potrafisz być z siebie dumny?

To nie jest tak, że jestem z siebie dumny, po prostu na ten sukces złożyło się zbyt wiele czynników i być może wyszedł on trochę przez przypadek, ale przypadek, który wplótł się w dużą i intensywną akcję tworzenia muzyki i działalności artystycznej, która trwa od wielu, wielu lat. Natomiast jest to ogromna radość, bo rzeczywiście udało nam się nagrać kapitalną płytę. Na pewno bardzo wiele zawdzięczam sekcji rytmicznej – Wojciechowi Niedzieli, Maciejowi Garbowskiemu i Krzysztofowi Gradziukowi. Wybrałem ich do tego i poprzedniego projektu, chcąc by grali tak jak grają, ale też dodatkowo wiedząc, że mogą być otwarci na moje sugestie. Myślę, że moje marzenia o tego typu klimatycznej muzyce razem z ich umiejętnościami i estetyką wykonawczą pozwoliły nam wspólnie stworzyć tę muzykę.

Wspominałeś, że część materiału Tribute... powstała w czerwcu, a dopiero po śmierci Stańki, słuchając swoich nagrań, zdecydowałeś się wydać je w postaci hołdu. Czyli stworzyłeś muzykę w duchu Stańki trochę nieświadomie?

Tak, zdecydowanie tak było. Wtedy w czerwcu wszyscy myśleliśmy, że on będzie żył dalej, że to tylko chwilowe. Ostatnie kilka lat było okresem, w którym Tomasza Stańkę słuchałem wyjątkowo często. Był on jedną z głównych postaci jazzowych, które mnie inspirowały. Na pewno nagrywając Tribute..., chciałem świadomie nawiązać nastrojem do Dark Morning, ale znowuż płyta ta była między innymi inspirowana, przynajmniej nieświadomie, ECM-owską twórczością Tomasza Stańki, więc jest to wielopiętrowa zależność i gra świadomości z podświadomością, gdzie tej drugiej było zdecydowanie więcej. Konkludując, dopiero jak postanowiłem pod koniec września, że na pewno zrobimy Tribute…, to pojechaliśmy do studia i dograliśmy pięć utworów. Przy tych nagraniach już myśleliśmy o Stańce. Choć moim zdaniem bardziej „stańkowe” są te utwory z czerwca. One były nagrane całkowicie spontanicznie, a ich brzmienie i charakter były profilowane przeze mnie metaforycznymi i luźnymi sugestiami. Utwory dograne w październiku, już w większości były przygotowane przeze mnie i miały bardziej konkretną formę. Wtedy właśnie nagraliśmy Rosemary’s Baby Komedy, utwór Bartka Pieszki i dwie moje kompozycje.

Tribute to Tomasz Stańko nie jest typową płytą „tribute to...”, nie znajdziemy tam kompozycji mistrza trąbki, tylko wasze utwory. Można je potraktować jako kontynuację, a może interpretację dziedzictwa Stańki?

Na tej płycie są głównie kompozycje, które zainspirowane moimi sugestiami, wyimprowizowaliśmy wspólnie. Nie chciałem nagrywać utworów Tomasza Stańki z prostego powodu – uważam, że nikt nie jest w stanie zagrać lepiej jego utworów niż on sam. Może zagrać inaczej, ale w tym przypadku wciąż to nie oznacza lepiej. Pomyślałem, że koloryt, ton, który w głównej mierze jest inspirowany jego twórczością, w zupełności wystarcza i jest tym, o co w tej muzyce chodzi. Na pewno jest to twórcza interpretacja i wykorzystanie dziedzictwa Stańki, mam nadzieję z zachowaniem naszych pełnych osobowości artystycznych. Dziedzictwo Tomasza Stańki jest bowiem czymś uniwersalnym i dostępnym dla wszystkich. Pytanie tylko kto, co i jak z tym zrobi.

Pytano cię nie raz o wpływ, jaki na twoją twórczość miał Tomasz Stańko, kim był dla ciebie. Jako trębacz dostrzegasz więcej niż inni, zatem zapytam inaczej, co w muzyce i osobie Stańki było według ciebie najcenniejsze?

Najcenniejsza jest dla mnie jego zdolność do kreowania spokoju i przestrzeni w muzyce w połączeniu z jego niesamowitym brzmieniem. Spokój jednak często jest przedzielany dla kontrastu momentami freejazzowymi lub żywymi, motorycznymi, ale jak już się ten spokój pojawia, to tym głębszy przez ten kontrast się wydaje. Przestrzeń w muzyce to niezwykle cenna rzecz, brak pośpiechu, zdolność do pozwolenia dźwiękom i motywom wybrzmieć. Rzadko który muzyk to posiada. Natomiast jego brzmienie trąbki jest absolutnie zniewalające. To czysta magia. Pamiętam, jak kiedyś słuchałem go na żywo we wrocławskim Imparcie. Koncert się rozpoczął, Stańko wydobył jedną długą nutę i ja wtedy odpadłem. Położyłem się na wykładzinie (nie zdobyłem miejsca siedzącego) i tak leżałem i słuchałem tego koncertu oczarowany. To było coś, co zostanie ze mną na całe życie.

Rozmawiała: Aya Al Azab

schmidtplyty.jpg

Piotr Schmidt Quartet feat. Wojciech Niedziela zagra Tribute to Tomasz Stańko 3 marca 2019 podczas Bielskiej Zadymki Jazzowej (wstęp wolny).

Tagi w artykule:

Powiązane artykuły

polecane

newsletter

Strona JazzPRESS wykorzystuje pliki cookies. Jeżeli nie wyrażasz zgody na wykorzystywanie plików cookies, możesz w każdej chwili zablokować je, korzystając z ustawień swojej przeglądarki internetowej.

Polityka cookies i klauzula informacyjna RODO